Skacz! [GN]

O. Albert (perkusja), o. Columba (bas) i o. Agustino (gitara) ewangelizują muzyką na Bronksie zwanym wylęgarnią zła

Skacz! [GN]

O. Albert (perkusja), o. Columba (bas) i o. Agustino (gitara) ewangelizują muzyką na Bronksie zwanym wylęgarnią zła
Autor zdjęcia: Henryk Przondziono

Z czego się utrzymujemy? A bo ja wiem? — drapie się po głowie ojciec Albert. — Kiedyś mieliśmy aż 600 tys. dolarów długu. Ufaliśmy, że Bóg nie zostawi nas na lodzie. I niespodziewanie ktoś anonimowy wypisał nam czek na... milion dolarów. Posłuchajcie opowieści z Bronksu — dzielnicy, którą porządni ludzie omijają szerokim łukiem.

Mój przyjaciel ma córeczkę Łucję — opowiada brat Columba Jordan (Irlandczyk, obcięty na zero, długa broda, roześmiane oczy). — Powiedział mi kiedyś: „Wiesz, ona ufa mi tak bezgranicznie, że aż się tego boję. Ostatnio stanęła na szczycie schodów, krzyknęła: Łap mnie! i... skoczyła. Chłopie, zdążyłem w ostatniej chwili.”

Strach się bać

Południowy Bronx. Czerwona cegła, zewnętrzne schody przeciwpożarowe. Gęsto od agresji. Policja szacuje, że ok. 70 proc. chłopaków ma broń. Taki sam procent dzieci wychowuje się bez ojca. Na ulicach od 23 lat można spotkać ubranych w szare habity braci z najmłodszej gałęzi franciszkańskiej rodziny. Charyzmatem wspólnoty „Renewal” (Odnowa) jest praca z ubogimi i ewangelizacja przez muzykę. Zaczęło się od ósemki, dziś jest już ich 135.

Na schodach w Gródku nad Dunajcem siedzą bracia w szarych habitach. Polak, Amerykanin i Irlandczyk przylecieli ze Stanów na Strefę Chwały — coroczne spotkanie muzyków chrześcijan. — Nie udajecie duchowych supermanów... Nie boicie przyznawać się do swych słabości? — zaczepiam szarych braci. — Kiedyś ktoś rzucił Matce Teresie: „Co matkę spotykam, wydaje się matka coraz niższa”. A ona odparowała: „Chciałabym być tak mała, by zmieścić się w sercu Jezusa”. To nasze motto. My, bracia mniejsi, chcemy być jeszcze mniejsi. — Dopóki nie staniesz się jak dziecko, nie wejdziesz do królestwa — dopowiada brat Columba. — Bardzo się tym przejąłem. Chcę być dzieckiem. Dziecko jest wolne. Nie wstydzę się okazania słabości. Dziś rano czytałem słowa Faustyny i zacząłem płakać. Dar łez — czułem to wyraźne — był głosem Jezusa mówiącego: Zobaczcie, jak bardzo was kocham!

Jak umierają franciszkanie

— Każdego dnia spotykacie się z agresją i szyderstwem. Jak to przetrzymać? — pytam o. Agustino Torresa (Teksańczyk, latynoska, ogorzała twarz). — Benedykt XVI powiedział, że serce misjonarza to serce, które jest przebite. Bardzo mnie to dotknęło. Zmagałem się długo z tym, o co pytasz. Przebicie serca jest częścią nawrócenia. Uczę się kochać tych, którzy ze mnie szydzą. Sam byłem kiedyś pierwszym, który kpił z chrześcijan. Często czuję strach. To dobrze, bo mam możliwość wyboru: wyjść na ulicę czy zostać w celi. Ewangelizacja to mieszanka strachu i „Jezu, ufam Tobie”. Zastanawiałeś się, dlaczego Bóg w ogrodzie Eden postawił drzewo? Po to, by Adam miał możliwość wyboru. Zmaganie się z możliwością odrzucenia jest codziennym chlebem apostoła. Umieram, by dać życie innym. Kiedyś w naszym schronisku dla ubogich jeden mężczyzna modlił się za swojego brata, który zmarł, żonę, która odeszła, i dzieci, które go szczerze nienawidziły. Prosił o wiarę. Usłyszałem w sercu: „Połóż na niego rękę.” Wstydziłem się, zmagałem sam ze sobą, ale zaryzykowałem. Kiedy to uczyniłem, popatrzył na mnie wzruszony: „Ojcze, ja błagałem po cichu Boga, bym poczuł, że kładzie mi rękę na ramieniu. I w tym samym momencie poczułem ojca dłoń. To był znak, że On mnie nie potępił!”. „Skoczyłem ze schodów”, mogłem wyjść na durnia, ale umierając dla swej pychy, dałem życie.

Ale ja nie chcę być księdzem!

— Mój znajomy poleciał za Ocean — opowiadam braciom. — Jechał sobie spokojnie metrem, gdy nagle do pociągu weszło kilku facetów w szarych habitach, bez słowa chwycili go za ręce i zaczęli odmawiać „Zdrowaś, Maryjo”. Zbaraniał. To był początek jego głębokiej duchowej przemiany. Zawsze macie takie metody?

— Zdarza się — wybucha śmiechem o. Agustino. — Widziałem wiele niesamowitych rzeczy. Wdziałem ludzi, którzy krzyczeli mi w twarz: „Nie wierzę w twojego Boga!”. Chciałbym złapać ich za rękę i powiedzieć: Chodź ze mną i zobacz choć przez jeden dzień, jak On działa!

— Jeden z naszych braci, Louis, był milionerem — opowiadają franciszkanie. — Przez lata był saksofonistą Bruce'a Springsteena. Chwalił się, że „wyrwał mu” nawet dziewczynę. Miał pieniędzy jak lodu. Handlował samochodami. Jego matka męczyła go: „Proszę, pojedź do Medjugorie”. „No dobra, pojadę — dał za wygraną. — Ale zahaczę też o Rzym. Chcę się wyszaleć”. Pojechał do wioski skrytej w górach Hercegowiny. Do Rzymu już nie dotarł. Dziś nosi szary habit. Żyje w kompletnym ubóstwie.

— Bóg nie wchodzi z butami w twoje życie — wyjaśnia o. Agustino. — On delikatnie pyta. Tak rodziło się moje powołanie. Tuż po nawróceniu mówiłem: „Panie, dla Ciebie wszystko! Co mam robić?”. Usłyszałem cichy głos: „Chcę, byś został kapłanem”. „Panie, spraw, bym został milionerem, a ja rozdam pieniądze ubogim” — krzyczałem. A w sercu słyszałem: „Chcę, byś został kapłanem”. „Panie, założę liczną rodzinę, a moje dzieci wychowam na prawdziwych chrześcijan”. „Chcę, byś został...”. „Panie — nie dawałem za wygraną — dla Ciebie wejdę na Mount Everest!”. „Chcę...”. Co było robić? Skapitulowałem — śmieje się zakonnik z Teksasu. — Nie żałowałem tego ani przez chwilę. Dziś wiem, że jedyną rzeczą, która może mnie uszczęśliwić, jest wypełnienie Jego woli.

Bóg ma duuużo pieniędzy

— Jak funkcjonuje nasza wspólnota? Jest jak taboret opierający się na trzech nogach — opowiada o. Albert Osewski (pochodzi z Ełku, stary załogant, od 13. roku życia był narkomanem). — Pierwszą nogą jest modlitwa. Codziennie spędzamy na niej koło 5 godzin. W tym obowiązkowo godzina adoracji. Zaleciła nam ją nasza duchowa „ciocia” — Matka Teresa z Kalkuty. „Codziennie godzina adoracji” — powiedziała. A z czego będziemy żyć? — pytali zakonnicy. „Nie martwcie się. Pan Bóg ma wiele pieniędzy” — odparła.

I działa? — pytam o. Alberta. — Działa. Wielu pyta: „Z czego się utrzymujecie?”. Boże, gdybym ja to wiedział? — wybucha śmiechem franciszkanin. — Gdy byłem odpowiedzialny za jedzenie, zdziwiony otwierałem lodówkę i wykładałem wszystko na stół. Mówiłem: „Jezu, jesteś niezwykły!”. Mamy braci, którzy mają specjalny charyzmat — żebrania po hurtowniach. Nie sposób im odmówić. Wyciągną wszystko od wszystkich. I jemy potem przez tydzień zielony groszek... Prowadzimy nie tylko jadłodajnie dla ubogich i domy dla samotnych matek, ale i pomagamy dzieciom, które chodzą do katolickich szkół. W Stanach ubezpieczenia zdrowotne są kosmiczne. Pamiętam, że mieliśmy kiedyś dług, bagatela... 600 tys. dolarów. I wówczas ktoś wypisał na nas anonimowo czek opiewający na milion dolarów. Bóg pomaga. Warunek? Trzeba zaufać w ciemno. „Rzucić się ze schodów”. On cię złapie.

— Drugą nogą taboretu jest wspólnota — opowiada o. Albert. — Często słyszę, jak ktoś narzeka: „Moja żona to czy tamto”. Myślę sobie: łatwiej chyba wytrzymać z jedną żoną niż z 16 braćmi... A poważnie: wspólnota uświęca. Jestem pewien.

— Trzecia noga taboretu to apostolat. Nie jest najważniejszy. Wypływa z przebywania sam na sam z Jezusem. Ewangelizujemy przez muzykę. Ma ona zdolność otwierania człowieka na łaskę — kontynuuje o. Albert. — Widać to szczególnie w czasie Catholic Underground — koncertów połączonych z adoracją, które organizujemy na Manhattanie (tam bezpieczniej) co miesiąc. Ludzie płaczą, modlą się. Słysząc muzykę, zaczynają tęsknić za Tym, który stworzył wszystkie dźwięki. — To nie żadna manipulacja! — dopowiada o. Columba. — Kwiat otwiera się na słońce, nie będąc przez nie zmanipulowanym. Śpiewałbym dla Jezusa, nawet gdybym siedział tu sam. Jestem kwiatem, który otwiera się na Jego promienie. Uczyłem się gry na gitarze po to, by spodobać się dziewczynom — łobuzersko uśmiecha się Irlandczyk. — Gdy zostałem bratem, bałem się grania. Wiedziałem, że drzemie we mnie idol. Chciałem grać jedynie dla Pana, ale nie potrafiłem. Spowiednik zalecił, bym codziennie przez pół godziny grał jedynie dla Boga. Bez świadków. Grałem, ale czułem, że wciąż się popisuję. „Jezu, daj mi czyste serce! — wyłem. — Zabierz mą ogromną pychę!”. Grałem tak samotnie przez pół roku. Robiło mi się już niedobrze. Spowiednik powiedział, że może to potrwać nawet 4 lata. Zdobywanie cnoty to długi dystans. Budujemy solidny dom, a nie domek z kart. Po miesiącach codziennej walki odetchnąłem. Poczułem, że modlę się grą i przestaję się popisywać. Dziś niczego już nie chcę, jedynie grać dla Niego. Jeśli przestanę, zaczną wołać kamienie.

— A czego bardziej boicie się, wychodząc na ulice Bronksu: agresji czy szyderstwa? — pytam, żegnając się z zakonnikami w szarych habitach. — Odrzucenia — odpowiada o. Agustino. — Boję się starego człowieka, który we mnie drzemie. Dlatego każdego dnia staję na szczycie schodów i błagam: „Łap mnie!”.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama