Co się stanie z grzesznikami?

Czy za mało przejmujemy się wiecznym losem grzeszników? Zdaję sobie sprawę z tego, że zdanie, które właśnie napisałem, brzmi bardzo staromodnie, ale może tkwi w nim ziarno prawdy

Swój tekst sprzed tygodnia zakończyłem pytaniem o to, czego brakuje nam, katolikom, że Kościół w Europie się kurczy. Właśnie głośno było o muzułmaninie, który został nowym burmistrzem Londynu. Na postawione pytanie nie dałem żadnej odpowiedzi, bo po pierwsze za bardzo jej nie znam. A po drugie, jeżeli jakieś myśli chodziły mi po głowie, to nie miałem śmiałości ich wyartykułować.

Mimo powyższych zastrzeżeń pokuszę się o podanie kilku sugestii. W tekście o Lednicy znalazło się wspomnienie o św. Dominiku (ss. 16–19). A to w związku z dominikanami – twórcami i gospodarzami Lednicy, którzy w tym roku obchodzą osiemsetną rocznicę powstania zakonu.

Co się stanie z grzesznikami?

Św. Dominik podobno zamykał się na noc w kościele, kładł się krzyżem na podłodze i płakał: „Boże, co się stanie z grzesznikami?”. Jeżeli dobrze rozumiem, chodziło mu o los grzeszników po śmierci. Czy będą zbawieni, czy potępieni? Przywołuje tę historię z pewnym lękiem, bo nie wiem, czy w XXI wieku można jeszcze stawiać pytanie o wieczne zbawienie albo potępienie. Ostatecznie Dominik, postać wielka i świetlana, żył w głębokim średniowieczu. Może gdyby był dzieckiem naszych czasów, wieczny los grzeszników nie byłby dla niego powodem do płaczu. A może jednak, jak przystało na świętego, płakałby i dzisiaj, tylko nie z troski o los ludzi grzesznych. Oczywiście, trochę ironizuję, ale intencję mam jak najbardziej poważną. Czy za mało przejmujemy się wiecznym losem grzeszników?

Zdaję sobie sprawę z tego, że zdanie, które właśnie napisałem, brzmi bardzo staromodnie, ale może tkwi w nim ziarno prawdy. Ilu księży potrafi powtórzyć zachowanie Dominika? I z przejęciem modlić się: „Boże, co się stanie z grzesznikami?”. Może do takiej modlitwy niezbędna jest osobista świętość, a czas historyczny nie ma tu nic do rzeczy? Ja jednak skłaniam się bardziej do opinii, że chociaż osobista świętość jest potrzebna, to jednak współcześnie Kościół na wieczności specjalnie się nie skupia.

Druga sugestia będąca próbą odpowiedzi na pytanie, czego nam brakuje, też związana jest ze sztandarową postacią średniowiecza. Franciszek z Asyżu, biegając po zielonych wzgórzach Umbrii, wołał, że miłość nie jest kochana. Miał oczywiście na myśli Boga, który nie jest wystarczająco kochany. Stanął w ten sposób po stronie Boga, jakby w Jego obronie. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj nadmierne skupienie się na człowieku i jego sprawach odciągnęło nas od myślenia o Bogu. Wszyscy chętnie i bez oporu bronią człowieka, przynajmniej w deklaracjach, bo w życiu, wiadomo, bywa różnie. Z obroną Boga jest już zdecydowanie gorzej. Ja oczywiście wiem, że Bóg jest wystarczająco silny i poradzi sobie bez naszej pomocy, ale skoro w obronę Boga zaangażował się Franciszek z Asyżu, który przeszedł do historii jako jeden z największych świętych, to widocznie istnieją poważne powody, by tak się zachowywać.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama