Jeden z funkcjonariuszy próbował wykręcić mi rękę, chcąc odebrać aparat fotograficzny. Wygrażano, że to władza robi dokumentację.
"Idziemy" nr 23/2010
Pamiętam ostatnie spotkanie z ks. Jerzym, tydzień przed jego śmiercią. Bywałem u niego w domu, on odwiedzał mnie. Przyjaźniliśmy się – opowiada ks. prał. Edward Żmijewski, dziś proboszcz parafii Matki Bożej Zwycięskiej w Rembertowie. – 13 października 1984 r. przyjechał do mnie z życzeniami imieninowymi. Byłem wtedy dyrektorem Domu Księży Emerytów przy ul. Ratuszowej i pracownikiem Warszawskiej Kurii Metropolitalnej. W pokoju gościł u mnie emerytowany ks. prał. Józef Zagził. Zapytałem księdza prałata, czy słyszał o ks. Jerzym. „Słyszałem”, odpowiada, „i modlę się za niego, żeby bolszewicy go nie zniszczyli”. – A czy chciałby ksiądz poznać ks. Jerzego? – pytam dalej. „Oczywiście” – mówi ks. Józef. – To właśnie jest tu przed księdzem – powiedziałem. Nie chciał wierzyć, aż poprosił ks. Jerzego o pokazanie dowodu osobistego. A potem dodał: „Służyłem w wojsku carskim. Znam ich. Oni cię zniszczą”. A kiedy nas opuszczał, dodał: „Idę modlić się do kaplicy, żeby nie stało się to szybko”.
Kilka dni potem, 19 października, uprowadzono ks. Jerzego. – Kiedy poinformowano o odnalezieniu ciała, pojechaliśmy z ks. Grzegorzem Kalwarczykiem, kanclerzem kurii, do przebywającego w szpitalu ks. prał. Teofila Boguckiego, proboszcza od św. Stanisława Kostki, żeby rozmawiać o pochowaniu ks. Jerzego przy jego kościele – opowiada ks. Żmijewski. Władzom zależało na tym, by grób ks. Jerzego znalazł się na Powązkach, a najlepiej jak najdalej od stolicy – w Suchowoli. Dlatego odnalezione w Wiśle we Włocławku ciało przewieziono do Akademii Medycznej w Białymstoku, sądząc, że matka będzie chciała mieć grób syna blisko, w swojej parafii. Ale pani Popiełuszkowa odpowiedziała: „Dałam go Kościołowi na służbę i Kościół będzie decydował, gdzie zostanie pochowany”.
Na identyfikację ciała z ramienia Kościoła wyznaczono ks. Edwarda Żmijewskiego i ks. prał. Grzegorza Kalwarczyka. – Dostaliśmy upoważnienie ks. prymasa Józefa Glempa. Musieliśmy mieć też zgodę Ministerstwa Sprawiedliwości – opowiada ks. Żmijewski. – Czekaliśmy 3-4 godziny, aż skończą się targi między nimi i wydadzą nam dokumenty. Pojechałem swoim, a ks. Kalwarczyk pogrzebowym samochodem. Do prosektorium Zakładu Medycyny Sądowej początkowo nie chciano nas wpuścić.
Pojechaliśmy na komendę milicji, gdzie mieliśmy ostrą rozmowę z funkcjonariuszem w stopniu pułkownika. Towarzyszący nam kanclerz kurii białostockiej ks. prał. Cezary Potocki bardzo kategorycznie postawił sprawę i otworzono nam bramę na teren prosektorium – wspomina ks. Żmijewski. Przed ogrodzeniem stały tłumy ludzi. Weszli do środka: ks. Żmijewski, ks. Kalwarczyk, brat ks. Jerzego, Jacek Lipiński z Huty Warszawa, trzy siostry szarytki. Rodzice czekali przed salą. – Przerażający był widok zmasakrowanego ciała. Wiedzieliśmy o kilku szczegółach rozpoznawczych – mówi ks. Żmijewski. – Porównaliśmy uzębienie z przywiezionym zdjęciem stomatologicznym, bo ks. Jerzy przed śmiercią był u dentysty. Sprawdziliśmy, czy na klatce piersiowej znajduje się znamię przypominające dodatkowy sutek. Dalej palce u prawej stopy, z których jeden był dłuższy od pozostałych – wylicza ks. Żmijewski. Podpisali protokół. Nie obyło się bez spięć z towarzyszącymi funkcjonariuszami. Od Prymasa Glempa ks. Żmijewski dostał mały aparat fotograficzny, którym zaczął robić zdjęcia ciału ks. Jerzego. – Jeden z funkcjonariuszy próbował wykręcić mi rękę, chcąc odebrać aparat – relacjonuje ks. Żmijewski. – Wygrażano, że to władza robi dokumentację. „Na godzinę osiemnastą musimy dostarczyć naszą dokumentację Księdzu Prymasowi” – nie odpuszczaliśmy. Ksiądz Kalwarczyk ostro z nimi dyskutował. Wyrwałem aparat i przekazałem dyskretnie Jackowi Lipińskiemu, który wyszedł na korytarz – opowiada ks. Żmijewski. Potem zdjęcia te ukazały się we francuskim piśmie „Paris Match”.
Siostry ubrały ks. Jerzego w ornat i sutannę, do której przypięto znaczki Solidarności. Do ręki włożono mu krzyż z pasyjką i różaniec z masy perłowej. Profesor Maria Byrda z Zakładu Medycyny Sądowej powiedziała do księży: „Proszę powiedzieć Księdzu Prymasowi, że zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy i starałam się to zrobić dobrze”. Asystent dodał: „Przeżywam to bardzo boleśnie, ale przy tym mam świadomość i pewną radość, że jako jeden z pierwszych dotykam ciała świętego. Jeszcze my doczekamy, że będzie świętym”.
Nad ciałem modlitwy odprawił bp Edward Kisiel, ordynariusz archidiecezji białostockiej. Trumna została wyniesiona do samochodu i kondukt ruszył. – Jechałem jako pierwszy przed samochodem z ciałem. Przede mną ponad sto miejskich taksówek – odtwarza wydarzenia ks. Żmijewski. – Ulice zapełnione były ludźmi, którzy klękali, wielu trzymało zapalone znicze. Taksówki pilotowały nas do granic archidiecezji w miejscowości Żółtki. W dalszej drodze mijaliśmy ustawione dość gęsto patrole milicji. Nie zatrzymywano nas. W Markach pod Warszawą miałem przykazane, by włączyć światła pulsacyjne. Celowo tego nie zrobiłem, przyspieszyłem, ale kiedy dojechaliśmy do pl. Dzierżyńskiego, dziś Bankowego, usłyszałem za sobą radiowozy. Zaczęli nas prowadzić: za Dworcem Gdańskim, w ul. Gen. Zajączka, potem włączyli kierunkowskaz w prawo, żeby nas skierować dokądś małymi uliczkami. Wrzuciłem też kierunkowskaz, ale nie skręciłem za milicją, pojechaliśmy prosto i od pl. Komuny Paryskiej, dzisiaj Wilsona, dotarliśmy przed kościół św. Stanisława Kostki, gdzie stały już tłumy ludzi. Za ten manewr, jak się później dowiedziałem, miałem „popamiętać”.
I tak było. Kiedy zostałem proboszczem w parafii w Pyrach, na różny sposób próbowano utrudniać mi życie. Ciągle były kłopoty wywoływane przez milicję i SB. Mimo to nie rezygnowaliśmy z organizowania pielgrzymek w ostatnie niedziele miesiąca na Msze św. za Ojczyznę.
Doczekaliśmy, że w niedzielę 6 czerwca będziemy na beatyfikacji. A prezentem ode mnie dla Jurka będzie koncert specjalnie przygotowanych na ten dzień pieśni naszej orkiestry „Victoria” – mówi wzruszony ks. Żmijewski.
Jeden z funkcjonariuszy próbował wykręcić mi rękę, chcąc odebrać aparat fotograficzny. Wygrażano, że to władza robi dokumentację.
opr. aś/aś