Na największy jarmark bożonarodzeniowy w Europie zapraszam do Kolonii
"Idziemy" nr 48/2010
Za oknem coraz chłodniej, lada chwila spadnie śnieg, a my wkraczamy w Adwent - kolejny, a zarazem mój ulubiony, okres liturgiczny. Muszę przyznać, że od kiedy mieszkam w Polsce, Adwent niestety kojarzy mi się coraz bardziej z amerykańską piosenką „Jingle bells” na okrągło puszczaną w supermarketach.
Oczywiście, szaleństwo bożonarodzeniowych zakupów, zaczynające się nazajutrz po Zaduszkach, ogarnia również i Niemcy, ale wydaje mi się, że w większym stopniu jest ono odczuwane i przeżywane mimo wszystko w Polsce. Być może Niemcy są już zmęczeni wszechogarniającym materializmem i nie ekscytują się w takim stopniu jak Polacy centrami handlowymi wypełnionymi po brzegi świątecznymi dekoracjami i potencjalnymi prezentami.
Jednakże na długo zapamiętam mój pierwszy Adwent w Polsce z jednego powodu. W poniedziałek następujący po pierwszej niedzieli Adwentu, jeszcze przed świtem, obudziła mnie żona, wyszykowana do wyjścia z domu i kazała szybko się ubierać, bo – jak stwierdziła – już jesteśmy spóźnieni. Spóźnieni? O tej porze? W środku nocy?
Ponieważ jednak powoli zacząłem przyzwyczajać się do różnych niezrozumiałych polskich zachowań, i tym razem posłuchałem żony. Jak mi pokrótce wyjaśniła: „Idziemy do kościoła na roraty”. Okazało się, że są to poranne Msze Święte ku czci Matki Bożej. O takich Mszach co nieco w Niemczech słyszałem, tyle że są one po południu, w niektórych parafiach tylko raz w tygodniu, no i nie mają szczególnej nazwy. Mimo tych wyjaśnień nadal byłem sceptyczny co do pory tej Mszy Świętej, pozostając w przekonaniu, że jesteśmy jedynymi osobami, które w ciemnościach, brnąc w śniegu i zimnym wietrze, zmierzają w stronę – pewnie i tak zamkniętego – kościoła. Jednak im bliżej świątyni, tym więcej napotykaliśmy ludzi, zwłaszcza małych dzieci z lampionami w rękach! Kiedy weszliśmy do kościoła, był już pełen, nie przymierzając jak podczas niedzielnej Mszy Świętej. Przyciemnione światła, jedynie świece palące się tu i ówdzie, przyniesione przez wiernych i trzech kapłanów celebrujących Eucharystię. To było coś niesłychanego! Zwłaszcza moment, kiedy wierni zaczęli śpiewać: „Chwała na wysokości Bogu” – i w całym kościele zapaliły się wszystkie światła.
W mojej ówczesnej warszawskiej parafii Msze Święte roratnie odbywały się o godzinie 6.45. Kiedy tylko na zewnątrz było zimniej niż zwykle albo padał śnieg czy deszcz i nie chciało mi się rano wstać, przypominały mi się te małe dzieci z lampionami: jeśli one mogą, to ja nie będę od nich gorszy!
Szkoda, że w Niemczech tradycja Mszy Świętych roratnich niemal wygasła. Pozostał natomiast dość żywy zwyczaj zwany Frauentragen. Nie spotkałem się z nim w Polsce, ale być może w niektórych parafiach jest on znany. Chodzi o losowanie bądź zapisywanie się na listę adwentową wiernych, którzy po każdej Mszy Świętej wieczornej mogą zabrać figurę Matki Bożej do domu na noc. W niektórych parafiach dzieci ciągną losy o to, kto danego wieczoru zabiera Matkę Bożą do siebie, w innych sporządzana jest lista, tak że każdy wie, którego dnia gości u siebie Maryję. Chodzi o to, aby chociaż jednego wieczora, po pracy, zakupach i całym przedświątecznym zamieszaniu, zatrzymać się na czuwaniu z Bożą Rodzicielką oczekującą narodzin Syna.
Mam jeszcze jeden ulubiony adwentowy zwyczaj, którego bardzo brakuje mi w Polsce, choć muszę przyznać, że chyba bardziej mojej żonie. Wielu też moich polskich znajomych skarżyło się na brak owej tradycji w Polsce. O co chodzi? Oczywiście o jarmark bożonarodzeniowy. Jest to zwyczaj ugruntowany już od około pięciuset lat w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, choć w ostatnich latach pojawia się też w innych krajach. Na głównych placach bądź zabytkowych rynkach miast w każdy adwentowy weekend pojawia się jarmark, na którym można degustować lokalne adwentowe potrawy, słodycze oraz obowiązkowo napić się rozgrzewającego korzennego wina, w Niemczech znanego jako Gluhwein. Jest to mieszanka wina z cynamonem, imbirem, goździkami, niekiedy sokiem cytrynowym. Warto również skosztować Reibekuchen, czyli czegoś w rodzaju placków ziemniaczanych, podawanych na słodko bądź ostro. Na jarmark bożonarodzeniowy przychodzą całe rodziny z dziećmi, gdyż każdy znajdzie na nim coś dla siebie. A tak miło spędzony czas w sobotnie lub niedzielne popołudnie z pewnością jest również lepszym przygotowaniem do świąt niż zakupy w hipermarkecie. Na największy jarmark bożonarodzeniowy w Europie zapraszam do Kolonii, która nie przypadkiem stała się symbolem adwentowego czuwania. To właśnie w kolońskiej katedrze, przed którą ustawiony jest jarmark, znajdują się relikwie Trzech Króli – tych, którzy w czasie swojej długiej podróży do Betlejem, przygotowywali się na powitanie Nowonarodzonego.
Tak czy owak, dziś wieczorem kładę się spać wcześniej, by jutro nie powstydzić się, że w sprawie rannego wstawania na roraty sześciolatki mają silniejszą wolę niż ja.
opr. aś/aś