Jestem dumny z takiego orędownika
"Idziemy" nr 23/2011
W Niemczech nawet pośród katolików coraz bardziej odchodzi się od tradycji obchodzenia imienin. Najważniejszym świętem są urodziny – kolejne, upływające na liczniku lata, często w połączeniu z astrologiczną interpretacją. Wbrew tym trendom postanowiłem poszukać swoich imienin i… mojego patrona. Wszelkie obliczenia wskazywały na św. Szczepana Męczennika – jako że moje imię w tłumaczeniu na polski może oznaczać nie tylko Stefana, ale i Szczepana.
Jestem dumny z takiego patrona, gdyż zawsze podziwiałem jego odwagę w publicznym głoszeniu niewygodnej prawdy, nawet za taką cenę, że słuchacze mogą odpowiedzieć kamieniami. Drugą taką postacią – podobną do św. Szczepana w swej odwadze i jednoznaczności – będzie dla mnie zawsze sługa Boży kard. Stefan Wyszyński. Moją uwagę na niego zwrócił przydomek, jaki otrzymał od Polaków: Prymas Tysiąclecia. Niewątpliwie musiał to być wyjątkowy człowiek, skoro otrzymał taki tytuł. I był wyjątkowy. W jego postaci fascynuje mnie wiele spraw, ale spośród nich chyba najbardziej dwie.
Po pierwsze, jego mądrość oparta na głębokiej pobożności. W moim mniemaniu najbardziej uwidoczniła się ona w kwestiach Soboru Watykańskiego II, a dokładniej w bardzo trudnym i wymagającym wielkiej roztropności i delikatności procesie wdrażania postanowień soborowych na gruncie Kościoła lokalnego. Kardynał Wyszyński nie negował nowych wytycznych kościelnych, jakie wniósł sobór, ale – znakomicie oceniwszy sytuację polskiego Kościoła i religijność Polaków – bardzo powoli i zręcznie wprowadzał zmiany. Tak, aby w natłoku nowości nie zagubić tego, co stanowiło i nadal stanowi – w moim przekonaniu – rdzeń polskiej pobożności: głęboki szacunek wobec Boga i powołanych przez niego kapłanów. Hurtowe wprowadzenie wszystkich postanowień soborowych naraz mogłoby poskutkować tym, co obecnie przeżywamy w Kościele niemieckim: niedostatkiem księży, brakiem powołań, likwidacjami parafii, sprzedażą kościołów, rządami świeckich katolików uważających się za ważniejszych od kapłanów oraz postawą antypapieską i antywatykańską. W przełomowym momencie wprowadzania soborowych ustaleń zabrakło – moim zdaniem – w niemieckim Kościele roztropnego i dobrego pasterza, jakim był w Polsce kard. Wyszyński. Z dnia na dzień przyznano świeckim w Kościele nieograniczoną władzę. Postawiono rady parafialne, diecezjalne i narodowe na szczycie kościelnej hierarchii. Zrzucano sutanny i koloratki pośród księży, a habity wśród zakonnic. Wyrzucano z kościołów konfesjonały, rugowano ludową pobożność, tym samym tworząc niejako zreformowany kościół w Kościele.
Kardynał Wyszyński nie przestraszył się, że Kościół w Polsce będzie nazywany „zacofańcem”, jeśli od razu nie przystosuje się do soborowych wskazań. Kościół niemiecki natomiast chciał jak zwykle pokazać się jako nowoczesny i będący daleko na przodzie, co ostatecznie doprowadziło go donikąd. A w Polsce proszę bardzo: liczba powołań jedna z najwyższych na świecie, siostry zakonne nadal w habitach i welonach, księża w koloratkach (a nawet w sutannach!), świeccy całujący biskupa w rękę i klękający przed Najświętszym Sakramentem. Nie mówiąc już o rzeszy różnych zgromadzeń z całej Europy – także tych wymierających – które zakładają swoje domy właśnie w Polsce w poszukiwaniu nowych powołań. Dzięki kard. Wyszyńskiemu polski Kościół poszedł z dobrym duchem czasu. Śmiem twierdzić, że Prymas Tysiąclecia ocalił Kościół w Polsce.
Jest jeszcze drugi powód, dla którego lubię polskiego prymasa. Jego umiłowanie przyrody, wsi, ciszy, spokoju. Czuję w nim w tym względzie pokrewną duszę. Dlatego też, przeżywając w tych dniach okrągłe jubileusze związane z narodzinami i śmiercią kard. Wyszyńskiego, za namową przyjaciół udałem się do jego rodzinnej Zuzeli. Tam znalazłem niewielki, drewniany budynek dawnej szkoły, w której uczył się mały Stefek, a w środku sprzęty należące do rodziny Wyszyńskich i zdjęcia. Widać zwłaszcza te przedstawiające już dostojnego kardynała pośród prostych ludzi, na spacerze w lesie i w górach, z wiejskimi dziećmi na kolanach, z pieskiem czy kurczątkiem w dłoniach. Właśnie w takich ujęciach pełnych prostoty, życzliwości i miłości wobec ludzi i stworzeń Bożych jakoś szczególnie wyczuwam w kard. Wyszyńskim wielkość jego osoby.
Cóż, pozostaje mi zatem gorliwa modlitwa o jego beatyfikację. Dałoby mi to okazję – wbrew wszelkim trendom – nie tylko do obchodzenia urodzin i imienin, ale wręcz do świętowania tych ostatnich dwa razy w roku.
Autor jest dziennikarzem katolickiej gazety „Die Tagespost”
opr. aś/aś