Księża są jak kwiaty. Trzeba je czasem przesadzać, aby kwitły. Ale trzeba to robić z troską
"Idziemy" nr 26/2011
W większości diecezji ruszyła właśnie personalna karuzela. Tysiące proboszczów, wikariuszy i innych duchownych dowiaduje się od przełożonych o swoim nowym miejscu pracy. Statystycznie co roku miejsce posługiwania zmienia jedna czwarta księży.
Proboszczowie rzadziej – raz na kilkanaście albo i kilkadziesiąt lat. Wikariusze częściej, bo co kilka lat, a ci najbardziej ruchliwi nawet co roku. O czasie i sposobie ogłoszenia nominacji każdy biskup diecezjalny decyduje we własnym zakresie. Jedni ogłaszają je publicznie, inni nakładają na nie klauzule tajności.
W wielu diecezjach, jak choćby w archidiecezji warszawskiej czy gdańskiej, najmłodsi księża dowiadują się o swoim przeznaczeniu jeszcze przed zakończeniem liturgii swoich święceń. W innych, jak w diecezji warszawsko-praskiej, czekają w zawieszeniu jeszcze przez jakiś czas. Starsi otrzymują nominacje na nowe parafie i urzędy pod koniec czerwca. W zależności od woli biskupa, mają je objąć albo jeszcze przed wakacjami, albo pod koniec letniej kanikuły. Ten ostatni – krakowski rodem zwyczaj – pojawił się w Warszawie wraz z objęciem archidiecezji warszawskiej przez obecnego kard. Kazimierza Nycza i diecezji warszawsko-praskiej przez abp. Henryka Hosera SAC.
Najważniejsze, co przemawia za przeprowadzkami po wakacjach, szczególnie w przypadku wikariuszy, to możliwość przeprowadzenia wcześniej zaplanowanych pielgrzymek i obozów letnich. Dla nowego księdza byłoby to trudne, bo nie dość, że nie zna ludzi, z którymi miałby wyjechać, to jeszcze nie musi czuć charyzmatu danej grupy albo ma już zaplanowany urlop i nie chce rezygnować ze swojego odpoczynku. Największym minusem przeprowadzek księży – zwłaszcza proboszczów – pod koniec sierpnia jest brak czasu na zorganizowanie pracy duszpasterskiej z początkiem roku katechetycznego. Bo co może zrobić proboszcz, który pojawia się w parafii na kilka dni przed pierwszym dzwonkiem i nie zna wikariuszy, katechetów ani dyrekcji szkoły? Do tego ma na głowie remont plebanii, a przynajmniej jej odmalowanie i zakup brakujących sprzętów, nawet tak podstawowych, jak kuchenka czy lodówka? Księża diecezjalni są w tej sprawie zdani na samych siebie.
Każda zmiana duszpasterza wywołuje emocje. Dobre lub złe. Zarówno po stronie samych zainteresowanych, jak i tych, którzy są powierzeni ich pasterskiej pieczy. To normalne, bo z jednej strony księża i wierni przyzwyczajają się do siebie i zżywają się. Z drugiej zaś bywa i tak, że obydwie strony są już sobą zmęczone. W odniesieniu do najmłodszych księży nie można pominąć także elementu formacyjnego, czyli dania im możliwości poznania rożnych środowisk w diecezji i rożnych stylów duszpasterstwa. W przypadku proboszczów zmiany też bywają co jakiś czas potrzebne. Księdzu, który przed 30 laty wprowadził w parafii swój styl duszpasterstwa, trudno bowiem zrozumieć, że pora dopuścić jakieś nowości, gdyż parafia w tym czasie zmieniła się z wiejskiej w miejską. Albo że czas znowu naprawić już raz naprawiany dach na kościele czy wymienić okna w budynku parafialnym, o które on z takim trudem wystarał się w czasach komuny! W takiej sytuacji przeprowadzka nie musi być wotum nieufności biskupa dla księdza, ale szansą na nowe otwarcie tak dla niego, jak i dla parafii. Abp Józef Michalik mówił mi kiedyś: „Księża są jak kwiaty. Trzeba je czasem przesadzać, aby kwitły. Ale trzeba to robić z troską”.
opr. aś/aś