Rozłam zażegnany

Miał rację mój znajomy Niemiec, kiedy po odwołanych manewrach rosyjsko-niemieckich powiedział, że bardziej niż niemieckich czołgów powinniśmy się w Polsce bać niemieckiego Kościoła.

Miał rację mój znajomy Niemiec, kiedy po odwołanych manewrach rosyjsko-niemieckich powiedział, że bardziej niż niemieckich czołgów powinniśmy się w Polsce bać niemieckiego Kościoła.

Czołgów niemieckich nie lekceważę, choć podobno stan Bundeswery jest katastrofalny. Mając jednak tak silny przemysł ciężki, w tym motoryzacyjny, Niemcy są w stanie wyprodukować w ciągu roku więcej nowych czołgów, niż my zdołalibyśmy ich kupić!

Ale z Kościołem w Niemczech sprawa jest nie mniej poważna. Protestantyzuje się on w ostatnich latach w zawrotnym tempie. O powody tego pytałem przed dwoma laty kard. Gerharda Müllera, wówczas prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Uznał, że momentem przełomowym było zjednoczenie Niemiec i przeniesienie stolicy z Bonn do Berlina. W Niemczech związek Kościoła z państwem ma bowiem charakter bardziej instytucjonalny niż w jakimkolwiek innym zachodnim kraju. Wynika to z naturalnego dla Niemców szacunku dla władzy, z funkcjonującej tam od pięciu wieków zasady cuius regio, eius religio – czyja władza, tego religia”, oraz z gigantycznych powiązań finansowych między państwem i Kościołami. RFN była bardziej katolicka, NRD protestancka i zlaicyzowana. Zjednoczenie zaś pociągnęło za sobą przepływ kapitału z zachodu na wschód i rozlewanie się wschodniej mentalności na zachód. Najważniejsze urzędy w państwie zaczęli piastować protestanci – w tym duchowni i dzieci duchownych – z dawnej NRD. Przeprowadzka stolicy do Berlina stała się punktem zwrotnym także dla Kościoła, na który władze państwowe mają wieloraki wpływ.

Nie przypadkiem z Niemiec wychodzi dziś największa presja, aby praktyki – aprobowane już przez wielu tamtejszych hierarchów – stały się normą w Kościele powszechnym. Nie chodzi już o to, żeby Niemcy mogli iść swoją drogą, jak w przypadku dystansowania się od nauczania Pawła VI w Humanae vitae. Chodzi o to, by praktyki takie jak dopuszczanie do Komunii innowierców i osób żyjących w związkach niesakramentalnych, stały się powszechne w całym Kościele. Argument „wszyscy tak robią”, mógłby uspokoić sumienia. Stąd niezwykła aktywność części niemieckich hierarchów przy okazji Synodu o rodzinie i po nim.

W treści adhortacji posynodalnej papieża Franciszka Amoris laetitia nie ma nic, co byłoby niespójne z wcześniejszym nauczaniem Kościoła, w szczególności zaś św. Jana Pawła II. W zasadniczym tekście nie ma mowy o Komunii dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Pewna sugestia jest zawarta tylko w przypisie nr 351, w którym czytamy, że jeśli chodzi o pomoc dla nich, to „W pewnych przypadkach mogłaby to być również pomoc sakramentów. Dlatego »kapłanom przypominam, że konfesjonał nie powinien być salą tortur, ale miejscem miłosierdzia Pana«. Zaznaczam również, że Eucharystia »nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych«”. Wcześniej Franciszek tłumaczy, że odpowiedzialność moralna za obiektywne zło może być w konkretnym przypadku niepełna, i taki człowiek może żyć w łasce uświęcającej (pozbawia jej tylko grzech ciężki, czyli całkowicie świadome i wolne przekroczenie woli Bożej w ważnej sprawie). I zastrzega, żeby z absolutnych wyjątków nie czynić zasady.

W tym duchu idą także przyjęte 8 czerwca przez Konferencję Episkopatu Polski „Wytyczne pastoralne do adhortacji Amoris laetitia”. Nie ma w nich mowy o Komunii dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Problem, nad którym dyskutowano przez ostatnie dwa lata, wynikał nie tyle z samej adhortacji, co z kontekstu, w którym została ogłoszona. Niemcy i ich stronnicy zrobili dużo, żeby Synod o rodzinie ukazać jako synod o patologiach dotykających rodzinę. Jak bardzo byli w tym skuteczni, świadczy to, że również u nas niektóre środowiska z podzielania niemieckiego punktu widzenia chciały uczynić sprawdzian wierności papieżowi Franciszkowi. Być może ostatnia zdecydowana reakcja Stolicy Apostolskiej na niemieckie pomysły Komunii dla niekatolików wyrwie ich z proniemieckiego odurzenia.

Wierność Ojcu Świętemu nie stoi w sprzeczności z wiernością Ewangelii i dotychczasowemu nauczaniu Kościoła. Przeciwnie: jedno z drugiego wynika. Ci, którzy, nierzadko dla uzasadnienia swojego dystansowania się od obecnego Prezydium Episkopatu, wieszczyli rozłam między papieżem i polskimi biskupami, okazali się złymi prorokami. Nie ma żadnego rozłamu.

"Idziemy" nr 24/2018

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama