Skąd brać dobrych księży? To pytanie zadaje sobie wielu biskupów, także w Polsce. W wielu diecezjach braki kadrowe stały się dotkliwe. Spadek liczby kandydatów do kapłaństwa w ciągu ostatnich piętnastu lat jest niemal trzykrotny!
Skąd brać księży? To pytanie zadaje sobie wielu biskupów, także w Polsce. W wielu diecezjach braki kadrowe stały się dotkliwe. Przyczyną jest wysoka śmiertelność wśród duchowieństwa w czasie pandemii, liczne ostatnio odejścia księży, rezygnacje z czynnej służby z powodów zdrowotnych oraz malejąca liczba kandydatów w seminariach duchownych i zakonach.
Spadek liczby kandydatów do kapłaństwa w ciągu ostatnich piętnastu lat, jak mówił u nas niedawno ks. prof. Sławomir Zaręba SAC z Instytutu Nauk Społecznych UKSW, jest niemal trzykrotny! To może skłaniać niektórych hierarchów do wyświęcania „każdego, kto się nawinie”. Pokusa przepuszczania wszystkich, którzy tylko się zgłoszą, może towarzyszyć również władzom seminaryjnym, bo liczba kandydatów jest ich racją bytu. Są już przecież takie seminaria, w których wychowawców i wykładowców jest więcej niż kleryków.
Skąd więc brać dobrych księży? Chciałoby się powiedzieć, że z dobrych rodzin. Tylko że o dobre rodziny jest coraz trudniej. Zresztą, nie należy przekreślać tych, którzy nie mieli szczęścia wzrastać w dobrej rodzinie. Ks. Dolindo Ruotolo pochodził przecież z rodziny patologicznej, w której ojciec nadużywał alkoholu, znęcał się nad żoną i dziećmi. W rodzinie św. o. Maksymiliana Kolbego też nie wszystko układało się idealnie. Takich przykładów jest więcej. Znam przynajmniej kilku świątobliwych kapłanów, których życie moralne jest odwrotnością tego, co mogliby wynieść z domu. Prócz tego w naszych czasach rodzina coraz rzadziej jest środowiskiem przekazywania wiary i w coraz mniejszym zakresie przygotowuje ludzi zarówno do kapłaństwa, jak i do małżeństwa. Młodym ludziom trudno jest podejmować odpowiedzialne i nieodwołalne decyzje dotyczące ich życiowego powołania. Kultura tymczasowości i utylitaryzmu, w której niczego nie trzeba zdobywać i za nic nie trzeba brać odpowiedzialności, aby móc ze wszystkiego korzystać, przenosi się nie tylko na relacje międzyludzkie, ale także na relacje z Panem Bogiem. Brak stałości dotyczy nawet spojrzenia na siebie w aspekcie swojej tożsamości płciowej. A przecież sakramentalne kapłaństwo jest tylko dla stuprocentowych mężczyzn, zdolnych do duchowego ojcostwa.
Skąd zatem brać kandydatów na prawdziwych kapłanów? Wchodzący w życie od października tego roku dokument „Droga formacji prezbiterów w Polsce” wprowadza obligatoryjnie we wszystkich seminariach tzw. rok propedeutyczny, który ma być szansą na uzupełnienie braków w dojrzałości religijnej, emocjonalnej i ogólnoludzkiej u kandydatów do kapłaństwa. Nie jedyne to zresztą zmiany, które ten dokument wprowadza. Spora jego część mówi o wychowaniu do czystości i odpowiedzialności. Więcej można na ten temat przeczytać w rozmowie red. Piotra Kościńskiego z ks. dr. Tomaszem Trzaskawką na s. 10-11. Skuteczność zalecanych reform zależeć będzie przede wszystkim od tego, czy dokument ten w niektórych diecezjach nie pozostanie martwą literą, jak bywało choćby z opracowaną pod kierunkiem kard. Zenona Grocholewskiego watykańską „Instrukcją dotyczącą kryteriów rozpoznawania powołania w odniesieniu do osób o skłonnościach homoseksualnych”. Zakazuje ona przyjmować do seminariów osoby o utrwalonych skłonnościach homoseksualnych czy wspierające tzw. kulturę gejowską. W praktyce jednak różnie bywało. Kardynał opowiadał mi w jednym z wywiadów o kandydacie usuwanym za homoseksualizm z siedmiu kolejnych seminariów, aż w końcu wyświęconym w jakimś zakonie. Na argumenty, że dobrych kandydatów brakuje, kard. Grocholewski odpowiadał: „Jeden zły ksiądz może zrobić w Kościele więcej zła niż to, które może być spowodowane brakiem księży”.
Trzeba wychowywać niekoniecznie licznych, ale koniecznie dobrych księży, dając im dobrych wychowawców. Ze swojego pobytu w seminarium wspominam zaledwie kilku, których mógłbym obdarzyć tym zaszczytnym tytułem, mimo że wykładowców miałem kilkudziesięciu. Oni swoim życiem uczyli nie tylko, jak wypełniać funkcje kapłańskie, ale jak być człowiekiem i księdzem w każdym calu. Bo z Bożą pomocą młodych i nawet obciążonych różnymi słabościami, ale nie do końca zepsutych ludzi zawsze można do czegoś wielkiego zapalić. Pod jednym wszakże warunkiem: że samemu się tym żyje. Nie mamy dzisiaj innego wyboru. Jeśli nie będziemy wychowywać dobrych księży, to wkrótce naprawdę przestanie ich brakować, bo księża nie będą ludziom już do niczego potrzebni – jak sól, która utraciła smak.
opr. ac/ac