Człowiek potrzebuje w swoim życiu mocnych podstaw. Nie ma sensu wymyślanie Kościoła od nowa ani dostosowanie go do świata. Gdy mówimy o odnowie Kościoła, chodzi o powrót do fundamentu, którym jest Chrystus
Cieszę się, że kard. Konrad Krajewski wyszedł cało z rosyjskiego ostrzału na Ukrainie. Ale zarazem wierzę w sens tego, co się stało. Nikt inny bowiem nie mógł tak przejmująco podzielić się z papieżem Franciszkiem osobistym doświadczeniem rosyjskiego ataku przeciwko niewinnym ludziom, jak papieski jałmużnik, którego papież darzy szczególnym zaufaniem. Od niego Ojciec Święty zapewne usłyszał również o Ukraińcach – cywilnych ofiarach rosyjskiego bestialstwa, w których ekshumacji kard. Krajewski uczestniczył. To świadectwo z pewnością nie pozostało bez wpływu na ton wypowiedzi Ojca Świętego dotyczących rosyjsko-ukraińskiego konfliktu. W czasie rozważania przed modlitwą „Anioł Pański” 2 października tego roku papież, zwracając się do „prezydenta Federacji Rosyjskiej” z błaganiem o zakończenie wojny, uznał publicznie, kto jest jej sprawcą. Wiadomo, na czym stoimy.
Tematem aktualnego numeru „Idziemy” jest małżeństwo. W ostatnich latach samo jego pojęcie i świętość ulega rozmyciu. Wpływ na to mają przemiany nie tylko kulturowe, ekonomiczne i społeczne, ale także religijne. Ślub przestał być potrzebny jako rodzaj zabezpieczenia – zwłaszcza dla kobiet. Tę funkcję częściowo wypełniają instytucje państwowe i społeczne. Prócz tego kobiety są dzisiaj ekonomicznie samodzielne. Lansowana koncepcja wolności zakłada wolność od wszystkiego, nie wyłączając wolności od zobowiązań, zasad moralnych, a nawet od norm religijnych.
Coraz częściej także nowożeńcy próbują ograniczać skutki zawieranego małżeństwa. Po części wynika to z osłabienia ich wiary. Jak bowiem ma pojąć istotę sakramentu człowiek, który już nie wierzy w Boga? Bez zakorzenienia w Chrystusie pozostaje mu tylko katolicka obrzędowość. Sakrament małżeństwa, rozumiany jako uczynienie całkowitej i nieodwołalnej ofiary dla Pana Boga ze swojej miłości do drugiego człowieka, staje się niezrozumiały. Chodzi przy tym o takie ofiarowanie, które nie jest wyrzeczeniem się miłości, ale jej uświęceniem, swoistą petryfikacją w odniesieniu do Boga. Stąd Kościół zwraca uwagę, że w ramach przygotowania do małżeństwa trzeba zaczynać od przywracania ludziom wiary. To jest dzisiaj fundament.
Ze względu na przypadającą w tym tygodniu 60. rocznicę inauguracji Soboru Watykańskiego II rozpoczynamy publikację cyklu artykułów przybliżających treść i znaczenie czterech konstytucji soborowych. Zajmą się tym najwybitniejsi profesorowie krajowych i zagranicznych uczelni. Zaczynamy od Konstytucji o liturgii – jako ogłoszonej najwcześniej, a zarazem niosącej najbardziej odczuwalne dla ogółu wiernych skutki. Do dzisiaj to wokół zmian w liturgii toczą się najgorętsze spory nie tylko z lefebrystami, ale także ze zwolennikami przedsoborowego rytu Mszy świętej w Kościele rzymskokatolickim.
Przyglądając się dziełu soborowemu, warto zwrócić uwagę na rolę, jaką odegrali na soborze biskupi niemieccy i ich doradcy. Wśród tych ostatnich szczególnie wybijał się młody profesor teologii Joseph Ratzinger. Niemcy okazali się niezwykle skuteczni w forsowaniu swoich poglądów. Zależało im szczególnie na usunięciu z praktyki i nauczania Kościoła tego, co stanowiło trudność w dialogu z protestantami. Chodziło m.in. o nieakcentowanie kultu Matki Bożej i autorytetu papieża, „desakralizację urzędów” w Kościele oraz podkreślenie możliwości zbawienia poza Kościołem katolickim.
Ratzinger zaledwie kilka lat po Soborze zorientował się, do czego prowadzi rozszerzona interpretacja tych soborowych tez. Z uznania roli innych wyznań i religii w drodze do zbawienia niektórzy wyciągali wnioski o zaprzestaniu ewangelizacji niechrześcijan oraz o równości wszystkich religii. Od desakralizacji urzędów przechodzono do desakralizacji kapłaństwa i zatarcia jego tożsamości. A z dopuszczenia języków narodowych w liturgii wyprowadzono zakaz używania łaciny i dawnych ksiąg liturgicznych. Swoistą reakcją na te błędy była choćby deklaracja kard. Ratzingera z roku 2000 „Dominus Iesus” – o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła. Potem Benedykt XVI przywracał ryt przedsoborowy jako równoprawny w liturgii, używał odesłanych do lamusa szat, umacniał podwaliny świętości kapłaństwa. Wyznaczał granice interpretacji soborowych dokumentów.
Intencją Soboru nie było przecież wymyślenie Kościoła od nowa ani takie dostosowanie go do świata, żeby niczym się od świata nie różnił. Chodziło o powrót do fundamentu, którym jest Chrystus. Celem nie była zmiana wiary, tylko wypracowanie sposobów świadczenia o niej w dzisiejszym świecie.