Czy można w ogóle być gotowym na śmierć? Moim zdaniem, trzeba być gotowym nieustannie
Czy można w ogóle być gotowym na śmierć? Moim zdaniem, trzeba być gotowym nieustannie
W średniowieczu wielu mnichów pozdrawiało się łacińskim memento mori – pamiętaj o śmierci. Tematyka końca własnego życia – również z racji warunków bytowych, wojen, mniejszej higieny i panoszących się chorób – była wszechobecna i całkowicie naturalna.
A dziś? Umieranie jest spychane do zamkniętych murów hospicjum, zmarły pozostaje często samotny w zimnej kaplicy, a żywi czym prędzej wracają do codzienności, byle tylko nie myśleć, że czeka ich podobny los.
Zastanawiam się czasem, jak będzie wyglądać moja śmierć. Czy będzie to po wieloletniej chorobie, gdy nagle we własnej pościeli pozostanie już tylko moje ciało? Czy stanie się nagle, podczas jakiegoś komunikacyjnego wypadku, w wyniku czyjegoś ataku lub podjęcia przeze mnie jakiejś nierozważnej czynności?
Czy będę wiedziała, że to już, że naprawdę moje życie właśnie dobiega końca? A może nie zdążę się zorientować, że przekraczam próg śmierci?
Czy, gdy nadejdzie czas, śmierć będzie dla mnie momentem oczekiwanym lub choć spodziewanym, czy przyjdzie jako zaskoczenie? I ostatecznie, czy będę na nią gotowa?
Czy można w ogóle być gotowym na śmierć? Moim zdaniem, trzeba być gotowym nieustannie. Nikt z nas nie zna momentu, w którym ona nadejdzie, a zatem właściwą postawą jest czuwanie. Czuwanie w postaci kontaktu z Bogiem – modlitwy, sakramentów, trwania w łasce uświęcającej. I niejako pewnego poukładania swojego życia.
Czy pragnę śmierci? I tak, i nie. Nie – gdyż życie tutaj jest jedynym, które znam, jest rzeczywistością, w której się odnajduję, w której jestem wśród bliskich, w której jestem zaskakiwania, w której przeżywam całą paletę emocji i zdarzeń. Jest czasem mojej pracy nad sobą, ciągłego zmagania ze słabościami, ale i radością, szczęściem, miłością, zabawą.
Tak – bo przecież Bóg obiecuje mi wieczne, niewyobrażalne szczęście. Tak ogromne, że nawet nie jestem w stanie go sobie wyobrazić. Obiecuje mi zaspokojenie wszelkich moich potrzeb i tęsknot. Uwolnienie od cierpienia i trosk. Czy można tego nie oczekiwać?
Moje życie bardzo często pełne jest spraw do załatwienia, spotkań do odbywania, rzeczy do zrobienia. Jest swoistym wirem zabiegania, który czasem wciąga rzeczy najważniejsze, kradnie czas, jaki powinien by poświęcony Bogu i rodzinie. Tak często moje myśli i plany biegną tuż przy ziemi, a spuszczony wzrok nie ma siły, by podnieść się ku niebu.
Czy chcę być z Bogiem na wieczność? To pytanie wydaje się być kluczowe dla mojego życia. Bo jeśli nie, to mogę sobie żyć tak, jak żyję, jak mi się tylko spodoba. Ale jeśli chcę, to moje życie powinno być podporządkowane temu pragnieniu. Musi być święte, przepełnione Jego miłością, obecnością i pragnieniem pełnienia Jego woli. Musi być stałą walką z pokusami, z własnym egoizmem, ze złem, które uderza z każdej strony. Jeśli chcę spędzić wieczność z Bogiem, muszę już tutaj budować niebo, muszę już teraz trwać w Jego obecności i walczyć o czas, gdy jestem z Nim sam na sam. Bo jeżeli już teraz On wynagradza każdy trud, obficie obdarza wielością swoich darów tak, że wlewa się we mnie pokój i szczęście, to o ile piękniej w przyszłym życiu…? A zatem tak, pragnę wieczności z Bogiem i dlatego już teraz chcę o tę wieczność się starać, podejmując wysiłek każdego dnia. A ty…?
opr. ac/ac