Felieton o przeznaczeniu człowieka
Od najdawniejszych czasów filozofowie, myśliciele, teolodzy zastanawiają się, czy historia człowieka jest jednocześnie historią jego stopniowego upadku. Wiele na ten temat napisano, odbyło się wiele dyskusji. Zastanawiając się nad tym problemem, dochodzę do wniosku, że historia człowieka nie może być historią jego stopniowego upadku. Tym bardziej nie mogę się z tym zgodzić, jako osoba wierząca.
Człowiek jako istota Boża pochodzi od Stwórcy i do niego także zmierza. Gdy otworzymy karty Pisma Świętego widzimy, jak Bóg prowadził swój lud. Jako przykład można podać osobę Józefa. Był on jednym z dwunastu synów Jakuba. Bracia jego, zaślepieni zawiścią, sprzedali go jako niewolnika kupcom madianickim. Ci zaś odsprzedali go Potifarowi, urzędnikowi na dworze faraona. Przez różne koleje losu Bóg prowadził Józefa. Od tego, że był bardzo ważną osobą wśród sług Potifara przez więzienie, w którym się znalazł na skutek fałszywego oskarżenia. Nie złorzeczył jednak Bogu, nie winił Go za jego niepowodzenie. Zdał się na Jego wolę. Bóg, wypróbowawszy go, spowodował, że stał się drugą najważniejszą osobą w państwie. Dał mu takie dary, które pozwoliły mu nie tylko wydostać się z więzienia, ale też rozwinąć swoją karierę.
Jako inny przykład ze Starego Testamentu może służyć Hiob. Był to człowiek bardzo zamożny, posiadający wielkie bogactwo. „Był to mąż sprawiedliwy, prawy, bogobojny i unikający zła” (Hi 1, 1b). Bóg, aby udowodnić szatanowi, że Hiob jest mu we wszystkim posłuszny, zesłał na niego wielkie nieszczęścia. Całe jego bogactwo zostało zagrabione, synowie i córki pozabijani, a on sam pokrył się trądem. Mógł Hiob być zły na Boga, że pomimo wiernej służby On zesłał na niego takie cierpienia. Wypowiadał jednak piękne słowa: „Dał Pan i zabrał Pan”. I Bóg skończył zsyłać na niego cierpienia. Skończył się dla niego czas próby. Bóg widział, że Hiob jest mu całkowicie wierny. Pan tak sprawił, że Hiob umierał w starości, mając wiele dzieci i potężne bogactwo.
Przykładem może być też św. Paweł Apostoł. Bóg diametralnie zmienił jego życie. Z potwornego prześladowcy chrześcijan stał się jednym z największych głosicieli Chrystusa Zmartwychwstałego.
W historii Kościoła znajdujemy wiele postaci, które nie wyparły się wiary w Pana, przez co stały się męczennikami. Wspomnę tu o św. Eulalii. Gdy poniosła męczeńską śmierć miała zaledwie 12 lat.
Podczas prześladowania chrześcijan odmówiła złożenia ofiary pogańskim bożkom. Powiedziano jej, że będzie torturowana, zareagowała na to spluwając prefektowi w twarz. Pokazywano jej narzędzie tortur. Nie ugięła się. Trwała mocno przy Jezusie Chrystusie. Przed swoją śmiercią powiedziała: „O Panie, jakież słowa radości wypisano na mym ciele krwawymi literami i znakami Twych cierpień i ran!”. Po wielu niewyobrażalnych męczarniach — przywiązana do krzyża, polewana rozgrzanym olejem, biczowana — została wrzucona, żywa jeszcze, do ognia i tak zmarła w płomieniach, z jej ust wyfrunął zaś biały gołąbek i wzniósł się ku Niebu.
Osoby, o których wcześniej pisałem różniły się od siebie. Żyli w zupełnie innych czasach, różnili się wiekiem, statusem społecznym, sytuacją, w której się znaleźli. Jednych Bóg nagrodził za wierność tu, na Ziemi. Innych już w innym świecie... Łączyło ich wszystkich jedno — nie chcieli zgrzeszyć i wyprzeć się Pana. Świadczyli o Jego miłości względem człowieka.
Czy można po przeczytaniu tych, jakże krótkich, życiorysów wątpić w cel, który mamy wszyscy postawiony od chwili urodzenia? Czy można mówić, że ludzkość zmierza do upadku? Według mnie, nie.
Bóg wie, co dla nas najlepsze. Nawet, gdy zsyła na nas cierpienia, to tylko dla naszego dobra. Kocha nas. „Bo góry mogą się poruszyć i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nigdy nie odstąpi od ciebie, mówi Pan, który ma litość nad tobą” (Iz 54, 10).
Kraków, 2 październik 2008
opr. mg/mg