Nie można z synodu czynić modelu Kościoła. „To stawianie wozu przed koniem”

Papież Franciszek powtarza, że trzeba unikać Kościoła zajętego sobą samym. Tymczasem wydaje się, że wizja Kościoła jako „nieustającego synodu”, który odbywa się na wszystkich poziomach kościelnego życia to właśnie Kościół skupiony na sobie samym – zauważa ks. Tomasz Jaklewicz, felietonista Opoki.

Uczestnicy ostatniego synodu biskupów w poszerzonym składzie dali jasny wyraz trudności wpisanej w sam jego temat czyli synodalność. W raporcie końcowym czytamy: „Wiemy, że »synodalność« jest terminem nieznanym wielu członkom Ludu Bożego, co w niektórych wzbudza zamieszanie i niepokój. Wśród obaw jest to, że nauczanie Kościoła zostanie zmienione, odchodząc od apostolskiej wiary naszych ojców i zdradzając oczekiwania tych, którzy także dzisiaj łakną i pragną Boga”. To uczciwe postawienie sprawy.

Zwróćmy uwagę, że obawy nie dotyczą spraw drugorzędnych. Z pojęciem „synodalności” skojarzone jest wprost niebezpieczeństwo zmiany nauczania Kościoła, odejścia od apostolskiej wiary oraz zdrady(!) wobec tych, którzy w Kościele szukają Boga. Chodzi więc o sprawy najwyższej wagi dla Kościoła.

Jeśli „synodalność” rodzi tak wiele obaw, to koniecznie należy to pojęcie wyjaśnić w sposób całkowicie jednoznaczny. Wielu entuzjastów synodalności posługuje się raczej epitetami pod adresem tych, którzy zgłaszają swoje wątpliwości („dyżurni krytycy papieża”, „programowa podejrzliwość”, „obrońcy świętej normy”) zamiast argumentami. Tymczasem sam synod uznaje, że nieufność wobec pojęcia synodalności ma swoje podstawy.

Raport końcowy postuluje: „Bazując na już przeprowadzonej refleksji, konieczne jest wyjaśnienie znaczenia synodalności na różnych poziomach, od duszpasterskiego po teologiczny i kanoniczny, unikając ryzyka, że będzie brzmiała zbyt mgliście lub ogólnikowo, albo okaże się przejściową modą. Podobnie uważa się za konieczne wyjaśnienie relacji między synodalnością a komunią, a także między synodalnością a kolegialnością”. Czyli te pytania pozostają wciąż otwarte, czekają na wyjaśnienie. Swoją drogą nasuwa się pytanie, dlaczego tych kwestii nie rozstrzygnięto na synodzie o synodalności.

Dokument postuluje na wielu stronach budowanie tzw. Kościoła synodalnego, ale nadal nie bardzo wiemy, o co chodzi poza ogólnikowymi hasłami o „podążaniu razem”, „słuchaniu siebie nawzajem”, „pokonywaniu klerykalizmu”. Samo dodawanie przymiotnika „synodalny” do wszelkich przejawów życia Kościoła niewiele wyjaśnia, raczej sprowadza pojęcie „synodalności” do sloganu czy banału.

Papież Franciszek powtarza, że trzeba unikać Kościoła zajętego sobą samym, skupionego na własnych strukturach. Tymczasem wydaje się, że wizja Kościoła jako „nieustającego synodu”, który odbywa się na wszystkich poziomach kościelnego życia (od parafii, przez diecezje po Watykan) to właśnie Kościół skupiony na sobie samym.

W wypracowaniu teologicznej odpowiedzi na postawione przez synod pytania, pomocne mogą okazać się refleksje Josepha Ratzingera z jego artykułu „Teologia soboru” powstałego na przełomie 1961/62. Ratzinger nie pisał wprawdzie o synodalności, ale o soborze i jego relacji do Kościoła, episkopatu i prymatu papieża. Uwzględniając różnice między soborem a synodem można sporo tych refleksji odnieść do trwającej rozmowy o synodalności.

Ratzinger przywołuje opinię Hansa Künga, który stawiał znak równości między soborem a Kościołem. Przyszły papież uważa tę opinię za niebezpieczne uproszczenie, które rzutuje na samo rozumienie Kościoła. Zwraca uwagę, że czym inny jest „ekklesia”, czym innym „synodos”. Zgromadzeniem, które może być nazwane Kościołem, jest zgromadzenie eucharystyczne, kiedy jako uczniowie gromadzimy się wokół naszego Pana, aby słuchać Jego słowa i karmić się jego sakramentalną obecnością. Natomiast sobory czy synody były w Kościele zawsze ze swej istoty zgromadzeniami o charakterze doradczym służącym rozeznawaniu sytuacji, które zagrażały jedności Kościoła lub jego doktrynie. Są to więc dwie różne jakościowo formy gromadzenia się.

Ratzinger zauważa niepokojące zjawisko zmiany punktów odniesienia dokonującej się w świadomości wielu ludzi Kościoła. „Teraz to Kościół jest rozumiany z perspektywy soboru” – pisze czołowy soborowy teolog. „Sobór jako coś znanego, konkretnego staje się kluczem do oceniania Kościoła jako czegoś niższego, co trzeba dopiero zbadać”. Jeśli jednak Kościół sprowadzimy do soboru czy synodu – podkreśla Raztinger – to wtedy staje się on „zgromadzeniem doradczym”, wielkością organizacyjną i polityczną, gdzie wiara schodzi na drugi plan, a podstawą staje się działanie, polityka, zmienianie, reformowanie.

„W wizji tej konsekwentną postawę stanowi »katolicyzm praktyczny« rozumiany jako walcząca postać »teologii politycznej«” – zauważa autor. W tzw. procesie synodalnym – widać bardzo wyraźnie podobną tendencję – mówi się o podejściu „duszpasterskim”, przez które rozumie się „adaptację” doktryny Kościoła do zmieniającej się sytuacji, okoliczności, możliwości człowieka, kultury itd. I jeszcze jeden cytat z Ratzingera, który można odnieść do obecnej sytuacji: „Wtedy ci, którzy widzą w Kościele elementy stałe i pragną je zachować, są w istocie rzeczy tylko »hamulcowymi«; wtedy jednak trzeba też uświadomić sobie, że nie przyjmujemy tego, co sam Kościół we wszystkich czasach uważał za właściwe i istotne dla siebie”.

Odnosząc powyższe uwagi Ratzingera/Benedykta XVI do obecnej sytuacji Kościoła, sądzę, że warto zachować pewien dystans do synodalności, aby w synodalnym entuzjazmie nie stawiać wartości niższej ponad wartość podstawową. Czyli nie wolno z synodu czynić modelu Kościoła. Będzie to jak stawianie wozu przed koniem.

Synod stanowi pewną formę diakonii, służby w Kościele w określonym zakresie, jest pomocą w kierowaniu Kościołem. Ale nie należy on do istoty Kościoła. Nigdy nie należał. Treścią i istotą Kościoła jest żywa wiara, która karmi się słuchaniem Słowa Bożego i życiem sakramentalnym. Kościół gromadzi się jako lud Boży nie po to, aby słuchać siebie nawzajem, ale po to, aby słuchać Słowa Boga i celebrować Tajemnicę Paschalną Chrystusa w sakramentalnych znakach. Mamy być uczniami-misjonarzami. Cóż to by była za szkoła, w której uczniowie słuchają siebie nawzajem, a zapominają o nauczycielu?

Pierwszym nakazem Pana jest to, aby słuchać Boga („Szema Izrael”). A On mówi do nas przez Pismo święte, sakramenty, Tradycję i urzędowych nauczycieli, których władza wynikająca ze święceń pozostaje w służbie Ewangelii. Ograniczeniem tej duchowej władzy jest credo Kościoła. Skoro mamy być jednocześnie misjonarzami to znaczy, że mamy odwagę nauczać Ewangelii innych, proponować wiarę, oceniać w jej świetle świat, nazywać po imieniu grzech i głosić przebaczenie, które jest w Chrystusie. W tym sensie Kościół dziś wie, co powinien czynić i wie, co ma do powiedzenia światu. To, co jest jego sednem, musi pozostać zgodne z wolą Jego Założyciela.

Pojęcie synodalności, jeśli ma być pomocne w odnowie Kościoła, musi być świadome swojej ograniczonej roli, musi pozostać „pokorne”, służebne wobec papieża, biskupa, prezbitera i ludzi świeckich. Synodalność nie może ustawiać przeciwko sobie urzędowych pasterzy i ludzi świeckich. Owszem hierarchia jest w służbie ludowi Bożemu, ale wyświęceni pasterze nie są delegatami ludu, ale sprawują swoją misję w imieniu Pana, w imieniu całego Kościoła.

Warto uświadomić sobie jak katastrofalną stała się sytuacja Kościoła anglikańskiego. Sednem kryzysu tego Kościoła są nie tyle same zmiany dokonywane w tradycji jak np. ordynacja kobiet, ale sam fakt, że kwestie wiary zostały poddane głosowaniu większości. Gdy wiarę ustala się na podstawie większości lub na drodze tzw. konsensusu, jest to praktycznie kres wiary.

Dyskutując o synodalności i starając się uczynić to pojęcie narzędziem użytecznym dla odnowy Kościoła, nie możemy zagubić celu, dla którego Kościół istnieje. Dobrem, które uzasadnia prawo jego bytu jest z punktu widzenia Boga Ewangelia, a z punktu widzenia człowieka – wiara. Synodalność może mieć sens tylko wtedy, gdy zostanie podporządkowana temu dobru.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama