Wielkopiątkowa procesja biczowników w miejscowości San Vicente w Hiszpanii
Wielki Piątek. Trzydziestu mężczyzn w białych tunikach rusza główną ulicą miasta. Ich twarze są ukryte pod białymi spiczastymi kapturami. Idą boso, z odsłoniętymi plecami, niektórzy potykają się o przywiązane do nóg łańcuchy. W pewnym momencie wszyscy zaczynają rytmicznie chłostać swoje plecy pięciokilowymi biczami z powrozów. Jedno uderzenie z lewej, jedno z prawej. I znowu: z lewej, i z prawej... Po około tysiącu uderzeń towarzyszący mężczyznom pomocnicy wymierzają im dwa dodatkowe ciosy w lędźwie tzw. gąbką, czyli kawałkiem pszczelego wosku z zatopionymi w nim sześcioma odłamkami szkła. Nie wiadomo ani kim są pokutnicy, ani za jakie przewinienia zadają sobie taki ból
To nie jest opis zaczerpnięty ze średniowiecznych kronik, ale zupełnie współczesny obrazek, który można oglądać w miejscowości San Vicente w Hiszpanii. Prawdopodobnie od XV w. ten niezwykły rytuał towarzyszy tutejszym obchodom świąt wielkanocnych. W każdym razie z tego okresu pochodzą pierwsze wzmianki o pokutnym Bractwie Najświętszego Krzyża (Cofradía de la Santa Vera Cruz). To ono, nieprzerwanie od pięciu stuleci, każdego roku przygotowuje miejskie uroczystości wielkanocne. Wielkopiątkowa procesja biczowników jest tylko ich małą, choć niezwykle ważną częścią. Innym bardzo charakterystycznym elementem tych obchodów jest droga krzyżowa, podczas której niesione są pasos - naturalnej wielkości rzeźby przedstawiające sceny Męki Pańskiej. Ważą po kilka ton. Modlitwą przed pasos biczownicy rozpoczynają swoją procesję.
Członkowie Bractwa Najświętszego Krzyża asystują pokutnikom podczas drogi, sprawdzają, czy rany na plecach nie są zbyt dotkliwe, wykonują finalne
uderzenia „gąbką", a następnie okrywają ich plecy wełnianymi brązowymi płaszczami. Po skończonym rytuale przemywają biczownikom rany wodą z rozmarynem i nacierają plecy balsamem o tajemnej recepturze, który ułatwia gojenie się skaleczeń. Są nie tylko opiekunami pokutników, ale też ich doradcami i przewodnikami duchowymi. Do końca też dbają o zachowanie anonimowości uczestników procesji. O biczownikach wiadomo jedynie tyle, że są to na pewno dorośli, zdrowi mężczyźni, pobożni chrześcijanie (o czym zaświadcza lokalny proboszcz), którzy z „dobrej woli" chcą zadośćuczynić za grzechy własne lub cudze. Takie wymagania stawia bractwo zgłaszającym się pokutnikom. Kobiety nie mogą brać udziału w samobiczowaniu, ale czasem uczestniczą w procesji. Idą boso, ubrane w długie szaty, ciągnąc za sobą łańcuchy.
W Hiszpanii istnieje kilkaset innych Bractw Najświętszego Krzyża, niejednokrotnie podejmują one bardzo podobne praktyki. Dlatego w regionie La Roja procesje biczowników są wydarzeniem dość często towarzyszącym obchodom Triduum Wielkanocnego. Podobne rytuały można spotkać też w niektórych regionach Włoch. Przykładowo w Kampanii, na ulicach miejscowości Guardia Sanframondi co siedem lat odbywa się rytuał pokutny, w którym jedni biczownicy smagają swoje plecy, a drudzy kaleczą swoje torsy specjalnymi narzędziami z wystającymi gwoździami.
W belgijskim mieście Veurne co roku odbywa się procesja, podczas której ludzie ubrani w pokutnicze worki niosą krzyże. W Meksyku natomiast, w małej górskiej miejscowości Taxco, w Wielki Piątek maszerują zakapturzeni pokutnicy. Mężczyźni mają wokół pasa zawiązane sznury, na plecach niosą drewniane krzyże, a w ręku cierniowe gałęzie albo pejcze, którymi się biczują. Za nimi podążają kobiety ze spuszczonymi głowami, ubrane na czarno. Na nogach mają kajdany, w rękach świece i różańce.
Większość z tych zwyczajów to pozostałości po praktykach niektórych średniowiecznych bractw pokutnych. Ich członkowie, a były to nieraz całe rodziny, biczowali swe ramiona i plecy aż do krwi. Umartwiali się również w inny sposób: pościli lub nosili włosienni-ce. Niektórzy zakładali na kończyny żelazne obręcze albo też wdziewali kolczugi. W ten sposób próbowali wynagrodzić Bogu za grzechy nie tylko swoje, ale całego Kościoła. Szczególnie orędowali za wielkimi grzesznikami i zmarłymi.
Nie ma zgody wśród historyków co do tego, kiedy powstały bractwa pokutne. Jedni uważają, że pierwszym takim bractwem było stowarzyszenie założone przez św. Bonawenturę w Rzymie w 1267 r., inni, że był nim ustanowiony przez św. Franciszka w 1221 r. Trzeci Zakon Pokutników. Szczególnie intensywnie pojawiały się w XVI i XVII stuleciu, do czego przyczynił się odnowiony na Soborze Trydenckim model życia religijnego i społecznego. Sprzyjał on powstawaniu nowych stowarzyszeń świeckich, które poświęcały się rozmaitym posługom: charytatywnym, ewangelizacyjnym, modlitewnym.
Chociaż bractwa pokutne kojarzą się nam ze skrajną ascezą, ich statuty świadczą o tym, że nie ona była głównym przedmiotem i celem ich działalności. Bractwa pokutne oddawały się modlitwie za zmarłych, rozpamiętywaniu Męki Pańskiej i adoracji Najświętszego Sakramentu. Ich członkowie opiekowali się chorymi i więźniami - zwłaszcza tymi, którzy byli skazani na śmierć. Doglądali konających, modlili się na pogrzebach. Podejmowali też rozmaitą działalność charytatywną. Zbierali datki dla najuboższych lub próbowali pomóc prostytuującym się z nędzy młodym dziewczynom. Charakterystycznym elementem stroju członków bractw pokutnych była długa tunika i zakładany na głowę spiczasty kaptur z wyciętymi otworami na oczy. W zależności od tego, czym dane bractwo zajmowało się w sposób szczególny, przypisany był mu inny kolor tego stroju: biały, czarny, szary, czerwony, zielony, niebieski lub fioletowy.
Zdarzali się jednak i tacy pokutnicy, dla których umartwienie i ból stawały się celem samym w sobie. Tak było z ruchem biczowników, którego początki także sięgają XIII w. Gorliwy franciszkanin Rainero Fasani wykorzystał ogłoszony przez biskupa okres pokuty i zwołał mężczyzn oraz młodych chłopców, by mocno obnażeni wylegli na ulice i publiczne się biczowali. Kobiety miały robić to samo w domu. Ruch flagellanów (od nazwy bicza, którego używali) błyskawicznie rozprzestrzenił się na całe Włochy, a w następnych latach także na Austrię, Niemcy, Czechy i inne europejskie kraje. Zwłaszcza w czasie wielkich epidemii częste były procesje i wędrówki półnagich biczujących się do krwi kobiet i mężczyzn, niekiedy prowadzonych przez księży z krzyżami i chorągwiami.
Początkowo Kościół przychylnie patrzył na ich praktyki, ale z czasem zaczął krytycznie odnosić się do biczowników z powodu przesadnego pojmowania pokuty i głoszonych herezji - niektórzy biczownicy odrzucali bowiem sakramenty. Obawiano się także ekscesów, bo flagellanci zapamiętywali się w praktykach pokutniczych, popadając niemal w trans. Nierzadko ich procesje kończyły się orgiami. Ich obecność budziła przerażenie i wywoływała zbiorową histerię. Ostatecznie papież Klemens VI w 1349 r. zakazał procesji biczowników pod groźbą klątwy kościelnej. Część z nich podporządkowała się Kościołowi, pozostali stworzyli sektę.
Biczowanie nie zniknęło jednak całkowicie. Umiarkowane i kontrolowane przez przełożonych umartwienie ciała było dozwoloną praktyką pobożnościową w wielu zakonach. Znamy też świadectwa o świętych, którzy jej się podejmowali. Małgorzata z Kortony, słynąca z niezwykłej urody, nosiła na sobie włosiennicę i pas pokutniczy, surowo też pościła. Ponieważ uroda była dla niej przeszkodą w życiu duchowym - miała trudności ze znalezieniem kierownika duchowego, a potem długo nie chciano jej dopuścić do ślubów zakonnych - była gotowa nawet się oszpecić. Nie dostała jednak na to zgody od spowiednika.
Biczował się św. Dominik, co utrwalone i przekazane zostało przez jego współbraci, którzy podglądali go podczas modlitwy. Podobne świadectwa o korzystaniu z biczy lub włosien-nicy pozostały po św. Franciszku Salezym, św. Janie Marii Vianneyu, św. Teresie od Dzieciątka Jezus, św. Faustynie Kowalskiej...
Niedawno włoski dziennik „La Stampa" opublikował relację z zeznań siostry Tobiany Sobótki podczas procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II. Siostra Sobótka pracowała w watykańskich apartamentach Jana Pawła II. Zakonnica zeznała, że bliscy współpracownicy Karola Wojtyły mieli czasem słyszeć, że papież zadaje sobie taką pokutę: „Robił to, gdy jeszcze był w stanie poruszać się o własnych siłach". Jej zeznania potwierdził również biskup Emery Kabongo, długoletni sekretarz Jana Pawła II.
W Polsce istnieją obecnie dwa bractwa pokutne. Arcybractwo Męki Pańskiej działa przy krakowskiej bazylice oo. Franciszkanów, a Bractwo Pokutne św. Marii Magdaleny przy kościele parafialnym w Zalasie k. Krzeszowic. Obydwa mają bardzo długą tradycję. Pierwsze zebranie krakowskiego bractwa odbyło się w 1595 r. Arcybractwo było jedynym stowarzyszeniem, które w Wielki Czwartek miało przywilej wykupywania z więzienia dłużników oraz występowania do władz miejskich lub do króla o ułaskawienie jednego ze skazanych na śmierć. Ułaskawieni przestępcy brali udział w procesji z ratusza do Kaplicy Męki Pańskiej w bazylice franciszkanów. Ocalony od śmierci szedł między dwoma braćmi, ubranymi w czarne habity z nasuniętymi na twarze kapturami. W jednej ręce niósł zapaloną świecę, a w drugiej trupią czaszkę. W kaplicy skazańcowi zdejmowano kajdany. Razem z wykupionymi dłużnikami leżał on krzyżem i słuchał kazania. W Wielki Piątek Arcybractwo odbywało długą procesję połączoną z biczowaniem do siedmiu wybranych kościołów krakowskich. W czasie zaborów, a potem po II wojnie światowej większość przywilejów Arcybractwa została zniesiona, a nabożeństwa zakazane.
Obecnie liczące ok. dwudziestu członków Arcybractwo w każdy piątek Wielkiego Postu odprawia oryginalne nabożeństwo piętnastu Stopni Męki Pańskiej. Jedną z jego części jest tzw. Procesja jerozolimska, podczas której ubrani na czarno bracia, w czarnych kapturach, idą i śpiewają: „Memento homo mori. Pamiętaj człowiecze na śmierć, a za grzechy pokutuj". Brat będący najdłużej w Arcybractwie niesie krzyż. Dwaj najstarsi wiekiem bracia niosą umieszczone na drzewcach prawdziwe czaszki mężczyzny i kobiety.
Natomiast bractwo z Zalasu istnieje nieprzerwanie od 1709 r. Dziś nie prowadzi już działalności charytatywnej. Do głównych obowiązków pokutników należy udział w uroczystościach Triduum Paschalnego i odpustach parafialnych w strojach pokutnych ze świecami. Każdego dnia powinni także odmawiać trzy razy Zdrowaś Mario, Chwała Ojcu i Wierzę w Boga za żyjących i za zmarłych.
Jak mówi jeden z braci-pokutników: „Samo uświadomienie sobie tu i teraz, że kiedyś odpowiemy za wyrządzone zło, jest trudnym zadaniem w dzisiejszych czasach. Można pokutować niecieleśnie". Zostaje modlitwa...
Wbrew temu stwierdzeniu w krajach zachodnich rozpowszechnia się moda na tzw. turystykę pokutniczą. Majętni ludzie, zamiast spędzać wakacje w luksusowych hotelach, wybierają „szkoły przetrwania", gdzie drastycznie ogranicza im się posiłki i zmusza do wysiłku fizycznego znacznie przekraczającego ich możliwości. Dużo płacą też za to, by przez dwa tygodnie być wolontariuszami w Afryce albo znaleźć się pod obstrzałem karabinów na terenach ogarniętych wojną. Wydają duże sumy pieniędzy, by doświadczyć bólu i głodu.
W Polsce biura podróży nie wyspecjalizowały się jeszcze w takich ofertach. Za to coraz popularniejsze są pustelnie i turnusy „głodówko-we". Najbardziej znana jest Pustelnia Złotego Lasu, w dawnym klasztorze oo. Kamedułów w Rytwianach. Przybywający tu pokutnicy muszą przy wejściu zdeponować laptopy i telefony komórkowe. Mogą za to na miejscu skorzystać z opieki duszpasterskiej i psychologicznej. Przygotowane są trzy rodzaje turnusów: terapeutyczny, odchudzający i pustelniczy.
Dla tych, którzy chcą spędzić urlop w samotni - zgodnie z zakonną regułą, rozkładem dnia i jadłospisem - przygotowane są także cele klasztoru oo. benedyktynów w Tyńcu pod Krakowem, kamedułów na Bielanach, franciszkanów w Pińczowie oraz paulinów w Mochowie. Na szukające wyciszenia kobiety czekają zaś mniszki kamedułki ze Złoczewa. Natomiast dla tych, którzy chcą zakosztować kilkudniowego postu, nie tylko po to, by schudnąć, ale także ze względów zdrowotnych i duchowych, organizowane są kilkudniowe turnusy głodówki leczniczej.
Rytuał biczowników z San Vincente został w 2005 r. ogłoszony przez hiszpańskie Ministerstwo Przemysłu, Turystyki i Handlu atrakcją turystyczną regionu. Granica pomiędzy tym, co jest pokutą, a co rozrywką, wydaje się dość rozmyta. Można sobie zadawać ból i dla idei, i dla zabawy. Albo najlepiej połączyć jedno z drugim: jak już pokutować, to przyjemnie albo przynajmniej z wymiernym zyskiem. Gdzieś umyka, że łacińska poenitentia (pokuta) wywodzi się nie tylko od słów poena tere, czyli „podlegać karze", ale także od słowa penitus, które oznacza „głęboko, aż do wnętrza". Soren Kierkegaard pisał o sobie: „Tak, jestem pokutnikiem. Nie mogę jednak pojąć tego, w co pobożnie wierzyło średniowiecze, jakoby Bogu podobało się, gdybym zaczął biczować siebie; wiem jedynie, że Bogu mogłoby się podobać głoszenie prawdy. To jest właśnie zadanie pokutnika". Pokutnik to ten, który ma odwagę powiedzieć prawdę o swojej słabości i o Bogu, który mu ją przebacza.
Marta Wielek
opr. aw/aw