Kto i kiedy pierwszy raz zaczął uznawać Jezusa za więcej niż człowieka? Kiedy ktoś pierwszy raz wprost nazwał Jezusa Bogiem?
Wydawnictwo M
Kto i kiedy pierwszy raz zaczął uznawać Jezusa za więcej niż człowieka? Kiedy ktoś pierwszy raz wprost nazwał Jezusa Bogiem? Autor w fascynujący sposób pokazuje, jak rodziła się wiara w boskość Chrystusa.
To, że Jezus Chrystus jest „Bogiem z Boga, Światłością ze Światłości, Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego”, stanowi istotę wiary chrześcijańskiej. To wyznanie wiary zostało sformułowane na soborze w Nicei w 325 roku naszej ery. Od chwili śmierci Jezusa z Nazaretu, z małego miasteczka lub wsi w Galilei, minęło wtedy prawie trzysta lat. To dużo. Nic dziwnego, że często, coraz częściej, pojawiają się pytania o wiarygodność tego wyznania i jego związek z historyczną osobą Jezusa.
Jezus historyczny, Jezus Żyd, pisał znany badacz Geza Vermes, uznałby pierwsze trzy (wiarę w Boga Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi) i ostatnie dwa wersy chrześcijańskiego credo (wiarę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny) za coś oczywistego i choć nie zajmował się teologią, nie miałby problemów z ich akceptacją. Zdumiony byłby jednak do głębi, pisał wielki żydowski uczony, pozostałymi dwudziestoma czterema wersami. Problem polega na tym, że wśród nich pojawia się twierdzenie, że Jezus był Bogiem. Wydaje się, co podkreśla Vermes, że niewiele mają one wspólnego z głoszoną i praktykowaną przez Jezusa religią. „Wszakże doktryny, które proklamują wieczność i boskość Chrystusa, Wcielenie, Odkupienie całej ludzkości dokonane za sprawą Jego Ukrzyżowania, Jego następujące po tym wyniesienie i, nade wszystko, Boska Trójca, Ojciec, Syn i Duch Święty, są podstawą wiary, za architekta której się Go uważa” *. W rezultacie chrześcijaństwo jawi się jako niezbyt udane, zbuntowane dziecko judaizmu. „To Chrystus Pawła i Jana, zmierzając ku deifikacji, zaćmił i zaciemnił człowieka z Galilei” ** – uważa Vermes. W oczywisty sposób wynika z tego, że chrześcijaństwo jest uroszczeniem i nieprawowitym dziedzicem Jezusa, Żyda.
Nie zamierzam zajmować się w tym miejscu kwestią teologiczną, a mianowicie sensem i znaczeniem boskości. Nie chcę też badać teologicznych podstaw wiary religijnej. Interesuje mnie historia, a konkretnie pamięć świadków i to, co przekazali. Interesuje mnie proste pytanie: kto i kiedy pierwszy raz zaczął uznawać Jezusa za więcej niż człowieka? Więcej niż człowieka to znaczy więcej niż nauczyciela mądrości, rabina, posłańca niebios, proroka, cudotwórcę, wędrownego kaznodzieję, uzdrowiciela. Więcej niż człowieka to znaczy też więcej niż Mesjasza lub sprawiedliwego Wybawiciela. Znaczy to też więcej niż anioła lub inny byt pośredni między Stwórcą a stworzeniem.
Kto pierwszy zaczął myśleć o Jezusie, jakby Ten był Bogiem lub też zaczął Mu przypisywać cechy i atrybuty, które wiązały się z boskością? Ostatecznie odpowiedź na pytanie, czy Jezus z Nazaretu z Galilei jest Bogiem (jak wyznają chrześcijanie), to kwestia wiary. Jednak to, kiedy i gdzie zaczęto tak uważać, może być ustalone przez historię. Można też szukać najbardziej prawdopodobnych przyczyn pojawienia się nowej wiary.
Na pierwszy rzut oka ktoś mógłby stwierdzić, że odpowiedź na tak postawione pytanie jest łatwa, wystarczy bowiem sprawdzić, kiedy ktoś nazwał Jezusa Bogiem. Jednak jak to często bywa, najprostsze odpowiedzi nie są najlepsze. Autorzy Nowego Testamentu wyrażali swoją wiarę inaczej niż późniejsi chrześcijanie. Nie definiowali doktryny w wyznaniach, ale przekazywali ją za pośrednictwem interpretacji Pism i opisów samego Jezusa. Dlatego nie jest ważne, a przynajmniej nie jest najważniejsze, kiedy ktoś pierwszy raz wprost nazwał Jezusa Bogiem.
Są dwa takie miejsca w księgach Nowego Testamentu, jednak dla niniejszych rozważań właściwie nie mają one znaczenia. Pierwsze z nich to słowa z Listu św. Pawła do Rzymian, w którym pisze on o Chrystusie, Bogu wielbionym na wieki (Rz 9, 5)***. Jednak przy bliższej analizie okazuje się, że nie sposób powiedzieć, czy określenie „Bóg” odnosi się do Chrystusa, czy też słowo to stanowi podmiot odrębnego zdania po przecinku – starożytni nie używali znaków przestankowych. Drugi przypadek to słynne słowa Tomasza, który na widok zmartwychwstałego Jezusa zawołał: „Pan mój i Bóg mój” (J 20, 28). Jednak pochodzą one z Ewangelii Jana, do której trudno jest odwoływać się w obecnej debacie jako do źródła, bo większość komentatorów, niesłusznie zresztą, neguje jej wartość historyczną.
Nie, nie ma drogi na skróty i nie da się za pomocą prostych cytatów załatwić kwestii odpowiedzi na pytanie o to, jak Jezus został Bogiem. Sądzę, że są trzy możliwości. Zgodnie z pierwszą stało się tak jeszcze za życia Jezusa. To, co mówił, to, jak mówił, oraz to, co czynił, sprawiło, że już pierwsi uczniowie, odpowiadając na Jego wezwanie, zaczęli w Nim dostrzegać osobę nadludzką, kogoś równego Bogu lub samego Boga. Wiara taka zatem istniała w formie niewyraźnej i niepełnej za życia Jezusa, rozwinęła się zaś i została potwierdzona wskutek spotkania ze Zmartwychwstałym.
Po drugie, takie uznanie boskości mogło nastąpić nie za życia Jezusa, ale po Jego śmierci, za sprawą doświadczenia Wielkanocy. To wtedy, spotykając żywego, jak sądzili, Jezusa, uczniowie uznali w Nim kogoś więcej niż człowieka, ostatecznie Boga. Dopiero w tym momencie objawił im swoją boską godność, a oni w odpowiedzi na to zaczęli Go czcić jak Boga.
Wreszcie możliwe jest, że owa wiara w to, że Jezus był istotą boską, pojawiła się stosunkowo późno, kiedy większość lub wszyscy uczniowie z Galilei wymarli, również po śmierci apostoła Pawła. Była ona nowością, nieznanym wcześniej rozumieniem osoby Jezusa. Taki pogląd chyba najbardziej lapidarnie wyraził amerykański egzegeta Bart Ehrman: „Chrześcijanie w swej teologii wynieśli Jezusa do sfery boskiej, lecz był on i zawsze pozostał człowiekiem” ****. Wiara powstała jako efekt swoistego zderzenia pamięci o Zmartwychwstałym, jaką przechowywał pierwszy, głównie żydowski Kościół, i wyobrażeń oraz schematów pogańskich, jakie wnieśli do niego później masowo nawracani Grecy, Rzymianie i inne ludy. Żydzi, uczniowie Jezusa, widzieli w Nim wzniosłą postać, bohatera, proroka, nigdy jednak istotę boską; dopiero ewolucja doktryny i jej hellenizacja doprowadziły do spojrzenia na Jezusa jako na Boga.
Możliwe są zatem trzy odpowiedzi na pierwsze pytanie o ciągłość wiary nicejskiej i jej łączność z samym Jezusem. Tylko w pierwszym wypadku można byłoby powiedzieć, że została ona zachowana, w drugim rzecz jest niejasna, w trzecim zaś nie ma wątpliwości: gdyby okazało się, że wiara w boskość Jezusa jest zjawiskiem późniejszym i oderwanym od Niego samego, od tego, kim był za życia, wówczas łatwo dojść do wniosku, że chrześcijaństwo w swej głównej postaci stanowi wypaczenie i zniekształcenie nauk Tego, kogo niesłusznie uznaje za swego założyciela.
Czy Bóg, tak jak Go sobie wyobrażali chrześcijanie w Nicei i Żydzi w I wieku naszej ery w Galilei i Judei, to była ta sama postać? Ta sama osoba? Ta kwestia wydaje się najprostsza. Nicejscy chrześcijanie zaakceptowali cały Stary Testament. Ich Bóg, tak jak Bóg Żydów na przełomie wieków, był Stwórcą świata, Tym, który stworzył go z niczego, bez pośrednictwa innych, pomniejszych, niższych, gorszych twórców. Tak samo jak Bóg Żydów był on też Królem i Panem Świata, rządził nim, troszczył się i dbał o niego, pielęgnował go. Należała Mu się, Jemu jednemu, najwyższa i jedyna cześć. Tak jak w oczach Żydów wiara w jednego Boga pociągała za sobą jeden kult, tak samo chrześcijanie uznawali, że samemu tylko Najwyższemu należą się cześć i chwała. Byli równie rygorystycznymi monoteistami co Żydzi. Tak samo jak Żydzi nie dopuszczali też myśli, aby mogli składać hołd komukolwiek innemu. Jeszcze zanim w cesarstwie zniknęły pogańskie świątynie, zanim kolejni jedynowładcy uznali, że ich państwo ma charakter chrześcijański, wyznawcy Jezusa, tak jak Żydzi, wiedzieli, że bogowie poszczególnych narodów są bożkami lub demonami.
Bóg, Pan i Stwórca, był też jedną osobą o ustalonej tożsamości. Inaczej niż greccy bogowie nie był nieokreśloną, przelewającą się energią. Poza Bogiem nie było nic boskiego. Skoro zatem to, co boskie, zasługuje na chwałę, to każda próba oddawania czci komuś innemu – czy to człowiekowi, czy bożkowi – uznawana była przez chrześcijan za zdradę. Inne kulty mogły być jedynie tolerowane, w żadnym razie nie można ich było uznać za uprawnione czy równorzędne. Ci, którzy w nich uczestniczyli, popełniali poważny moralny i religijny błąd, tkwili w ignorancji i niewiedzy, która mogła się dla nich skończyć tragicznie. Żydzi, inaczej niż chrześcijanie, nie prowadzili jednak zakrojonej na szeroką skalę akcji nawracania pogan. Mimo tak samo negatywnej oceny innych religii uznawali, że dany Izraelowi przywilej jest czymś wyjątkowym i zastrzeżonym tylko dla niego.
Chrześcijanie – tak jak Żydzi – uważali, że ten jeden jedyny Bóg, Stwórca świata, nie pozostał zamknięty w boskim niebie, nie tkwił ukryty w nieprzebytych niebiańskich przestrzeniach, oddzielony i odseparowany od świata, który stworzył, ale postanowił objawić się człowiekowi. Nie tylko dlatego, że człowiek był Jego stworzeniem, ale też dlatego, że został stworzony na boski obraz i podobieństwo. Bóg ten zatem objawił się najpierw Abrahamowi i złożył obietnicę jego potomstwu, później dał się poznać Mojżeszowi, związał się przymierzem z ludem Izraela, przekazał Żydom Prawo i następnie wysyłał do wybranego przez siebie ludu proroków i wysłańców. Ostatnim z nich, innym od pozostałych, był Jezus z Nazaretu. Tę część opowieści, dla chrześcijan najważniejszą, Żydzi odrzucali. Chrześcijanie dodawali też, że ów ostatni posłaniec był nie tylko człowiekiem, ale też równym Bogu Jego Synem i Panem, Jezusem Chrystusem, któremu należała się taka sama chwała jak Jahwe, Bogu, który związał się przymierzem z domem Jakuba. Od kiedy zaczęli głosić boskość Jezusa? I co było tego przyczyną?
Właściwie chrześcijaństwo nie miało prawa powstać. Głosiło przecież sprzeczność samą w sobie – wiarę w Boga człowieka, czyli w człowieka, któremu należny był boski kult. W oczach Żydów mogło to oznaczać zdradę podstawowej, monoteistycznej zasady judaizmu, zgodnie z którą nie ma Boga poza Jahwe, a Jahwe jest jeden. Niektórzy historycy mniemają, że taki czysty monoteizm wyznawał też Jezus, że nigdy nie przyszło Mu do głowy, że ów jeden jedyny Jahwe jest kimś innym, niż to przekazały pisma Starego Testamentu. Temu przekonaniu odpowiadał cały system religijny. Jeden Bóg, jeden Izrael, jedna Jerozolima, jedna świątynia, jedno miejsce kultu. Nikt inny oprócz Jahwe nie miał prawa do chwały. Ani aniołowie, ani wielcy przywódcy z przeszłości, ani prorocy. Bóg ten był absolutnie transcendentny, do tego stopnia, że nie wolno było sporządzać Jego wizerunków. „Nie będziesz miał innych bogów oprócz Mnie. Nie zrobisz sobie bożka. I żadnej podobiźnie przedstawiającej to, co najwyżej na niebie, nisko na ziemi i w głębinach wód, nie będziesz oddawał czci ani nie oddasz się w niewolę” (Pwt 5, 7–9). Jego jedyność i unikatowość były wyrażane przez to, że był to Bóg zazdrosny. Inaczej niż bogowie pogan, nie tolerował nikogo obok siebie. Sam był jedynie Panem i Stwórcą świata, dowodem zaś Jego skutecznego działania była sama historia Izraela. Kto by zatem wprowadzał do Izraela obcy kult, kto próbowałby zmienić Prawo, narażał się na zarzut bluźnierstwa i stosowną karę. Jak więc w takim otoczeniu mogło pojawić się chrześcijaństwo, z jego wiarą w Jezusa jako Boga? Jak można wyobrazić sobie przejście od judaizmu, z jego wiarą i kultem oddawanym Jedynemu, nieprzystępnemu, niewidzialnemu Bogu, do chrześcijaństwa z Jezusem Chrystusem jako Bogiem, który wędrował po Galilei, zginął na krzyżu i którego obraz, oblicze były jak najbardziej widzialne, znane, zapamiętane? Skąd wzięła się taka wiara?
Nie pytam tu o wiarę w sensie teologicznym, powtarzam – to pozostaje zawsze tajemnicą. Nigdy ostatecznie nie wiadomo, w jaki sposób konkretny człowiek zaczyna wierzyć. Nie chodzi tutaj o opinie, sądy, mniemania, przypuszczenia, niech będzie, że nawet przekonania, ale właśnie o wiarę. Stałe i, mówiąc językiem kardynała Newmana, bezwarunkowe przyświadczenie dawane prawdom nadprzyrodzonym. Brzmi to rzeczywiście dość zagadkowo, ale nic dziwnego, skoro chce się opisać rzeczy niewyrażalne. Niemniej jednak nie o takiej wierze tu mówimy. Pytam o wiarę jako zjawisko historyczne, o to, że w pewnym momencie dziejów pojawili się ludzie, którzy zaczęli oddawać cześć Jezusowi w taki sam sposób, w jaki wcześniej oddawali ją Jahwe. Jak doszło do tego, że w I wieku naszej ery pewna grupa ludzi, najprawdopodobniej najpierw Żydów, zaczęła oddawać zabitemu na krzyżu Galilejczykowi boską cześć? Czy sam Jezus zdawał sobie z tego sprawę? Czy tolerował takie zachowania? A może nie tylko tolerował, ale nawet uważał, że są one właściwą odpowiedzią na Jego własną godność, bo sam był przekonany, że jest Bogiem?
Ktoś, kto stawia takie pytanie, musi uzbroić się w cierpliwość i pogodzić się z tym, że nie uzyska odpowiedzi ostatecznej i całkowicie pewnej. Wszystkie ustalenia będą mogły mieć jedynie hipotetyczny charakter. W końcu od tamtych czasów minęły dwa tysiące lat, dokumentów przechowało się niewiele, a te, które są, pozostają przedmiotem niekończących się sporów.
Można sobie nawet wyobrazić, że takie historyczne pytanie przypomina działalność śledczego czy detektywa. Czym on dysponuje? Ma dostęp do kopii oryginalnych przekazów na temat Jezusa. Niektórzy, jak wspomniany już Ehrman, twierdzą, że u samego źródła przekazy chrześcijańskie zostały zniekształcone, że brak dostępu do autografów, czyli autorskich egzemplarzy Ewangelii, czyni sprawę beznadziejną. To jednak pogląd odosobniony i bezpodstawny. Kopie bowiem są niemal w stu procentach pewne, zostały poświadczone w tysiącach odpisów, z których najstarsze fragmenty pochodzą z początku II wieku naszej ery. Żadne inne pismo starożytne, czy to Homera, czy Owidiusza, Platona lub Tacyta, nie zostało przechowane w równie wielu odpisach i z podobną starannością. Wątpliwości co do zawartości przekazów dotyczą raptem jednego procenta tekstu i w żaden sposób nie wpływają na najważniejsze treści. Niemniej jednak nasz wyobrażony detektyw musi pogodzić się z tym, że nie będzie miał nigdy w ręku autografów, to jest oryginalnych przekazów napisanych własnoręcznie, lub też raczej podyktowanych osobiście, przez autorów.
Drugim mankamentem jest to, że o tym, kim był Jezus, informują tylko Jego uczniowie. Podstawowym problemem dla kogoś, kto chciałby ustalić fakty, może być zatem brak dostępu do innych niż chrześcijańskie źródeł na temat Jezusa. Gdyby chociaż istniał raport Poncjusza Piłata z trzydziestego któregoś roku naszej ery, w którym rzymski gubernator Judei przekazywałby informacje o swoim urzędowaniu! Gdyby tak Piłat zechciał przynajmniej zostawić po sobie listy, pisma, sprawozdania do cesarza Tyberiusza czy do kogokolwiek innego! Gdyby postąpił tak jak siedemdziesiąt lat później inny rzymski urzędnik, sprawujący swoją funkcję w Bitynii (obecnie Turcja), Pliniusz Młodszy, który w listach do cesarza Trajana wspomniał, jak na podległym mu terenie postępował z dziwną nową sektą, której członkowie mówili, że są chrześcijanami. Pliniusz pisał około roku 112, a chrześcijanami zajął się w związku z donosami miejscowej pogańskiej ludności. Powiadomił też Trajana, czego dowiedział się o ich zwyczajach i postępowaniu.
Między innymi udało mu się z nich wydobyć – dzięki zastosowaniu tortur – informację, że zbierają się rano o ustalonej porze i „śpiewają pieśni i hymny do Chrystusa jako boga” *****. Potwierdza się zatem, że osiemdziesiąt lat po śmierci Jezusa Jego zwolennicy oddawali Mu taką cześć, jaką zwykło oddawać się bogom. Relacja ta nie budzi wątpliwości. Pliniusz był do chrześcijan nastawiony wrogo, a sam raport znalazł się w wewnętrznej korespondencji z cesarzem. Pliniusz przyznaje, że z własnej inicjatywy nie prowadzi prześladowań na wielką skalę, gdy jednak ktoś zostaje zadenuncjowany, przesłuchuje go, daje mu szansę naprawy jego win, a w razie zatwardziałej postawy skazuje na śmierć.
To sprawozdanie jest cenne z jeszcze jednego powodu. Ci, którzy faktycznie byli chrześcijanami, pisze Pliniusz, pod żadną groźbą, nawet po zastosowaniu tortur, nie zgadzali się oddać czci bogom pogańskim lub wizerunkowi cesarza albo też przekląć Jezusa. Takie zachowanie musiało budzić zdumienie Rzymianina i było, z jego punktu widzenia, skrajnie nielogiczne. Dlaczego jacyś ludzie mieliby czcić tylko jednego człowieka jako boga? Uważał, że jeśli ktoś oddaje chwałę jednemu człowiekowi, to tym bardziej powinien być gotów czcić cesarza, pana i dobroczyńcę całego państwa. Jeśli ktoś znalazł sobie nowy kult, to elementarny szacunek dla innych ludzi nakazywałby okazać respekt starym bogom. Właśnie tak to zawsze działało w historii i było podstawą skutecznej polityki Rzymian. Bogowie podbitych ludów zajmowali miejsce w panteonie rzymskim. Imiona bogów zwyciężonych ludów funkcjonowały obok imion bogów zwycięzców. Tak samo Rzymianom nie przeszkadzał lokalny kult herosów, bohaterów czy wielkich ludzi. Pod warunkiem, oczywiście, że nikt nie odmawiał innym tego, z czego sam korzystał i że uznawał nadrzędną zasadę posłuszeństwa cezarowi. W zachowaniu chrześcijan musiał Pliniusz dostrzegać dziwny i niebezpieczny zabobon, jak pisał niewiele później Tacyt. A nawet więcej – zagrożenie dla bytu państwa. Jak sobie bowiem wytłumaczyć, że poddani cesarza godzili się czcić nieznanego bliżej Jezusa, a nie chcieli okazać szacunku cesarzowi w taki sposób jak inni obywatele imperium?
Takiego raportu Piłata jednak nie ma. Nie dowiemy się zatem, jak wyglądali w oczach zewnętrznego świata chrześcijanie w najwcześniejszym okresie po śmierci Jezusa. Czy oddawali Mu już wtedy cześć? Czy Piłat, gdyby faktycznie napisał swoje sprawozdanie, wspomniałby o tym, że w Jerozolimie pojawiła się nowa sekta, której członkowie wyróżniają się tym, że uznali swego ukrzyżowanego przywódcę za kogoś „w rodzaju boga”? Być może chrześcijan było tak niewielu, że wieści o nich już do Piłata nie dotarły. A nawet jeśli dotarły, to jednak Piłat, tak jak to przedstawiały Ewangelie, uznawał całą sprawę za wewnątrzżydowski spór, w który został na chwilę wbrew sobie wplątany i od którego pragnął trzymać się z daleka, skoro nic z tego, co głosili członkowie nowej sekty, nie groziło interesom imperium. Mogło być zresztą i tak, że żadnych takich raportów nie pisał. Dość, że nie tylko on, ale też żaden inny z następujących po sobie rzymskich gubernatorów Judei informacji o tym, kim był Jezus, ani o tym, jak traktowali Go Jego zwolennicy, nie zostawił.
Podobnie jest z doniesieniami, jakie mogliby pozostawić po sobie przedstawiciele żydowskich władz. Niektórzy historycy, jak Martin Hengel, przypuszczają, że w archiwach świątyni mogło się zachować sprawozdanie z przesłuchania Jezusa przed Sanhedrynem. Sądzą oni, że oskarżenie arcykapłanów przeciw Jezusowi było też podstawą wniesienia oskarżenia przeciw Jakubowi, bratu Pańskiemu, i innym chrześcijańskim przywódcom w 62 roku naszej ery, o czym z kolei pisze żydowski historyk Józef Flawiusz. Znowu jednak, nawet jeśli tak było, a jest to wielce prawdopodobne, archiwa świątyni zostały spalone na początku wojny przeciw Rzymianom. Ani Kajfasz, ani nikt z późniejszych członków jego klanu nie przekazali potomności żadnych raportów. To samo dotyczy też faryzeuszy czy innych ludzi, którzy mogliby być świadkami tego, co działo się w latach trzydziestych w Jerozolimie. Być może, jak chcą inni historycy, w mieście działała już wcześniej osobna gmina esseńczyków, o czym miałyby świadczyć pisma Józefa Flawiusza oraz ostatnie wykopaliska. Ale i oni nie pozostawili jakichkolwiek świadectw, które pozwoliłyby spojrzeć na najwcześniejszych chrześcijan z zewnątrz.
Historyk detektyw staje zatem od razu przed wyjątkowo trudnym zadaniem. Natrafia na zjawisko chrześcijaństwa jako na coś odrębnego i charakterystycznego, co trudno mu zredukować do innych, znanych historycznie przejawów religijności. Nie mogło się ono narodzić tak po prostu ani z judaizmu, który nie tolerowałby kultu Jezusa, ani z pogaństwa, które nie tolerowałoby chrześcijańskiego ekskluzywizmu. Dla Żydów to, że był jeden Bóg, musiało oznaczać, że nie był Nim Jezus, dla pogan zaś przeciwnie – jeśli Jezus był Bogiem, to obok Niego musiałoby istnieć wielu innych panów i bogów. Jak Jezus został Bogiem? – to pytanie nieporównywalnie trudniejsze niż każde inne znane z historii. Jednak śledztwo w tej sprawie może się udać. Choć brak zewnętrznych relacji, to przechowały się cztery różne, pochodzące od bezpośrednich uczniów opisy działalności Jezusa. Można być pewnym, że są wczesne i nie zostały napisane później niż sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat po Jego śmierci – to górna granica. Pochodzą od ludzi, którzy albo mieli dostęp do świadków (jak Marek i Łukasz), albo sami byli świadkami (jak Mateusz czy Jan). Ich forma naśladuje starożytną biografię, co pozwala sądzić, że autorzy chcieli wiernie opisać zdarzenia z życia Jezusa. To dzięki nim, innej drogi nie ma, będzie można odkryć zagadkę boskości Jezusa.
Jak to się stało, że Mahomet został prorokiem? Niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w prawdziwość koranicznych objawień, czy też je odrzuca, sam fakt, że pojawia się człowiek, który twierdzi, że jest posłańcem Boga, nie jest czymś historycznie nowym ani zaskakującym. Mahomet przypomina Mojżesza, Dawida, Izajasza. Jest późnym wnukiem żydowskich zelotów, tak jak oni wierzy, że z mieczem w dłoni można pokonać zło tego świata, które ma przede wszystkim wymiar polityczny. Jest nie tylko prorokiem, ale także zwycięzcą. Stanowczy i zdeterminowany, pełen odwagi i bohaterski, potrafi prowadzić do walki i zwyciężać, podobnie jak jego bezpośredni następcy. Mają wielkie zdolności wojskowe, wygrywają bitwy, pokonując swoich przeciwników. Gdzie tu miejsce na tajemnicę?
W sensie religijnym Mahomet przychodzi jako kolejny z proroków, w sensie politycznym on i jego następcy mają w sobie gorliwość zelotów i sprawność Juliusza Cezara. Plus wyjątkowo korzystną sytuację – jak byśmy dziś powiedzieli – geopolityczną. Wyczerpane wzajemnymi wyniszczającymi wojnami Persja i Bizancjum ledwo zipią. Jednak Mahomet nigdy nie przypisywał sobie cech boskich. Ba, główne muzułmańskie wyznanie wiary stanowczo sprzeciwia się temu, by ktokolwiek poza samym Bogiem mógł być Jego Synem. Mahomet nie jest obiektem kultu, a jedynie wysłannikiem Allaha. I to ten Mahomet, który miał się pojawić wśród pogańskich arabów! Czyli działając w otoczeniu i środowisku pogan, zachował w pełni monoteistyczną wiarę. W tym momencie widać, jak wielką zagadką historyczną jest postać Jezusa.
Tym większą, że tak Jego własne imię, jak i imiona Jego braci czy też kuzynów wyraźnie wskazują, że pochodził z rodziny, by posłużyć się współczesnym określeniem, „religijnej i patriotycznej”. Matka miała na imię Maria, czyli tak samo jak najbardziej znana wcześniej Maria, siostra Mojżesza, która towarzyszyła bratu, gdy zwyciężał faraona, i na jego cześć odśpiewała wojenną pieśń. Brat Pański Jakub nosił imię założyciela narodu, tego, którego zwano też Izraelem, bo od niego pochodziło dwanaście plemion Izraela. Dalej byli Józef, Juda i Szymon – najbardziej popularne imiona w Palestynie na początku wieku. Wszystkie odsyłały do wielkich przywódców narodowych. Dwa ostatnie nie tylko były czcigodnymi imionami z odległej przeszłości, ale też mogły nawiązywać do bohaterów niedawnej narodowej chwały.
Juda Machabeusz i jego brat Szymon uratowali Izrael od bałwochwalstwa. Ten pierwszy odzyskał Jerozolimę spod władzy pogan, odnowił i oczyścił świątynię z ohydy spustoszenia, pogańskiego ołtarza, który wznieśli w niej żołnierze Antiocha IV Epifanesa, gdy ich zachłanny i pyszny wódz postanowił złamać żydowski opór przed religią helleńską i po prostu wprowadził siłą nowy kult. Juda Machabeusz ocalił naród przed klęską i przywrócił kult w świątyni. Natomiast jego brat Szymon dokończył dzieła. Dzięki kombinacji sprytu, umiejętnej dyplomacji i wreszcie odwagi utrwalił panowanie żydowskie nad Izraelem. Dzięki nim obu królestwo należące do dynastii Dawida, które rozpadło się w 587 roku pod ciosami Babilończyków, mogło odrodzić się na nowo. Po kilku wiekach pozostawania pod okupacją różnych pogańskich potęg, perskiej i greckich, bez własnego króla i władcy, za sprawą Judy i Szymona królestwo Izraela znowu wróciło, na krótko wprawdzie, ale jednak, do życia.
Można sobie tylko wyobrażać, jak wyglądało życie w rodzinie Jezusa, ile wysiłku wkładano w zachowanie pamięci o męczennikach i jak troszczono się o wiarę w jedynego Boga. O czym innym opowiadała Księga Daniela? Księgi Machabejskie? Księga Estery czy Judyty? Wiedząc to wszystko, mamy świadomość trudności, przed jakimi staje historyk. Wydaje mu się często, że wyrastając w takim otoczeniu, Jezus nie mógł uważać siebie za kogoś więcej niż kolejnego żydowskiego przywódcę, co najwyżej za ostatniego proroka. Postaram się pokazać, że takie rozumowanie jest fałszywe. Opiera się na zbyt statycznym i wąskim pojmowaniu judaizmu, nie uwzględnia tkwiącej w tej religii dynamiki, tak widocznej w księgach prorockich. Ci, którzy sądzą, że Jezus nie mógł uważać siebie za Boga, nie dostrzegają prostego błędu. Owszem, Jezus nie mógł siebie uważać za takiego boga jak pogańscy bożkowie czy herosi, za jedną z wielu emanacji boskości; mógł jednak widzieć w sobie samego Jahwe, który zgodnie z zapowiedzią przyszedł do swego ludu. Mógł sądzić, że reprezentuje Jahwe, że Nim w jakiś niezwykły i tajemniczy sposób jest.
Jeśli bowiem odrzuca się pogląd, że sam Jezus widział w sobie Boga, to jak wytłumaczyć wiarę chrześcijańską i zrodzony wokół Jego postaci kult? Trudno przypisać jego powstanie uczniom. Okazaliby się tak niepojętni? Mniej rozumni od tych, których nawrócił w Mekce czy Medynie Mahomet? Ci drudzy, mimo wielkiego szacunku i czci dla swego proroka, nigdy nie posunęli się do tego – a wszyscy byli wcześniej poganami! – by w Mahomecie widzieć kogoś innego niż człowieka. Największego z ludzi, ale jednak człowieka. Skąd zatem ów kult Jezusa u Jego uczniów? Wszyscy z wyjątkiem Judasza, który go zdradził, pochodzili z Galilei. Dodajmy, że nie była to w żadnym razie prowincja, w której zamieszkiwało wielu pogan, choć i dziś można się często spotkać z taką opinią. Nic podobnego.
Od czasu gdy wiek przed Chrystusem została włączona do królestwa hasmonejskiego, bardzo szybko została w całości skolonizowana. W czasach Jezusa był to region zamieszkany głównie przez Żydów, i to z pewnością nie mniej religijnych niż ich bracia z Judei czy Idumei. To galilejskie miasto Seforis, położone w odległości zaledwie pięciu kilometrów od Nazaretu, gdzie mieszkał Jezus, spustoszył namiestnik Syrii Warus w 4 roku przed naszą erą, kiedy to po śmierci Heroda Wielkiego doszło do zamieszek. Rzymski wódz całą ludność Seforis sprzedał w niewolę. Nie w Jerozolimie, nie w Judei, tylko w Galilei doszło do pierwszych rozruchów i walk pod wodzą Judy Galilejczyka w 6 roku naszej ery, kiedy to rzymski wysłannik Kwiryniusz na zlecenie cesarza obłożył podatkiem Żydów. To stamtąd pochodziło wielu znanych z kart Józefa Flawiusza antyrzymskich buntowników. Tak samo później, po roku 66 naszej ery, kiedy to wybuchło antyrzymskie powstanie, jedyny znaczący i realny opór legiony Wespazjana napotkały nie gdzie indziej, ale właśnie w Galilei. Tam dochodziło do najostrzejszych starć, a oblężenie Jotapaty w niczym nie różniło się od późniejszego oblężenia Jerozolimy. Miasta Galilei padły ofiarą ostrzejszego terroru ze strony Rzymian niż miejscowości w jakiejkolwiek innej części Izraela. W Tarichei, skąd pochodziła Maria Magdalena, zginęło tylu ludzi, że od ich krwi zaczerwieniło się całe Jezioro Tyberiadzkie.
Potwierdzają to badania archeologiczne. Galilejczycy przestrzegali reguł kaszrutu, budowali synagogi, zachowywali obyczaje religijne przodków nawet może ściślej niż Judejczycy. W jaki zatem sposób pochodzący bez wyjątku stamtąd uczniowie mogli zacząć oddawać Jezusowi cześć, która była zastrzeżona dla Jahwe? Byli aż tak nierozumni i niewykształceni? Żadną miarą. Byli wprawdzie rybakami, ale wcale nie oznaczało to skrajnego ubóstwa i biedy. Ewangelie nie poświęcają wiele miejsca opisom pozycji społecznej uczniów Jezusa. Jednak uważna lektura zdradza, że niektórzy z nich mogli być całkiem majętni. Kiedy Jezus powołał Jakuba, syna Zebedeusza, i jego brata Jana, gdy naprawiali sieci – ci „pozostawili w łodzi swojego ojca Zebedeusza razem z najemnikami i poszli za Nim” (Mk 1, 20). Zebedeusz zatem nie tylko że był – wraz z synami – właścicielem łodzi, ale miał też do dyspozycji najemników (co najmniej dwóch). Żaden z uczniów Jezusa nie nosił ponadto pierwotnie greckiego imienia i był to kolejny znak zdradzający ich religijność. Zresztą świadczy o tym również sam opis powołania. Porzucić nieźle prosperujące przedsiębiorstwo rybne mogli tylko ludzie żarliwi, tacy, którzy wcześniej, zanim poznali Jezusa, musieli znać tradycje, czytać Pismo, oczekiwać wybawienia Izraela. Nie można było mieszkać w Galilei w latach dwudziestych po Chrystusie, należeć do ówczesnej klasy średniej i nie znać podstaw wiary Izraela. I nie wiedzieć, że Bóg jest jeden.
Takie rozumowanie prowadzi wielu współczesnych krytyków do przeświadczenia, że uznanie Jezusa za Boga musiało dokonać się nie wśród pierwszych, żydowskich uczniów, ale później. Czy mają rację? Czy rzeczywiście można, odwołując się do tekstów, wykazać, że Jezus został ogłoszony Bogiem dopiero przez Kościół późniejszy, który został już zdominowany przez pogan? Zgodnie z takim rozumowaniem nie jest możliwe, by Żydzi, uczniowie Jezusa, sami zaczęli oddawać Mu boską cześć. Mogli uwierzyć, że zmartwychwstał, mogli uznać, że zasługuje w związku z tym na szczególne miejsce w pamięci, nie przekroczyli natomiast nigdy linii oddzielającej ściśle to, co ludzkie, od tego, co boskie.
Taką tezę najdobitniej postawił jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku Geza Vermes, profesor historii Nowego Testamentu i studiów żydowskich na Uniwersytecie w Oksfordzie. Vermes to jeden z najbardziej znanych komentatorów Nowego Testamentu, świetny znawca epoki wczesnego judaizmu, a także, może nawet przede wszystkim, wybitny badacz i wydawca pism z Qumran. W latach pięćdziesiątych porzucił kapłaństwo. Opublikował masę książek i rozpraw, tłumaczonych na wiele języków. Jego tropem podążyli liczni badacze. Sam Vermes stwierdzał, że wyjątkowo bliskie jest mu podejście, które reprezentuje dwoje innych naukowców, mianowicie Paula Fredriksen i Maurice Casey.
Fredriksen wykłada na Uniwersytecie Bostońskim historię religii. Była konsultantem wyprodukowanej przez BBC serii filmowej The Lives of Jesus, a także pracowała na zlecenie U.S. News and World’s Reports przy filmie The Life and Times of Jesus. Jest autorką licznych książek i tekstów na temat wczesnego chrześcijaństwa. Casey zaczął studia teologiczne, chciał zostać anglikańskim duchownym, jednak w 1962 roku stracił wiarę i ogłosił, że jest ateistą. Przez lata wykładał na Uniwersytecie w Nottingham. Oboje powołują się na Vermesa i przyjmują jego podstawowe założenie, zgodnie z którym przekazany w Ewangeliach obraz Galilejczyka podlegał poważnej chrześcijańskiej obróbce i zniekształceniom, których głównym celem miała być swoista „dejudaizacja” Jezusa. W szczegółach jednak różnią się od siebie.
I tak Fredriksen utrzymywała (obecnie zdaje się nieco modyfikować swoje stanowisko), że autorem pierwszej Ewangelii był niejaki Markus, bliżej nieznany chrześcijanin, nawrócony poganin, który pisał w latach osiemdziesiątych I wieku naszej ery. Casey z kolei starał się dowieść, że pierwszą Ewangelię napisał Żyd o imieniu Marek (którego jednak nie należy mylić ze wspomnianym w Dziejach przez Łukasza Janem Markiem) oraz że napisał ją na początku lat czterdziestych. Nie ukończył jej, stąd liczne chropowatości i błędy językowe. Marek, zdaniem Caseya, był dwujęzyczny, znał tak aramejski, ojczysty język Jezusa, jak i grecki. Zarówno Casey, jak i Fredrisken, podążając za Vermesem, próbują stworzyć obraz w pełni żydowskiego Jezusa, który ani nie rościł sobie prawa do chwały, ani nigdy nie zgodziłby się na to, by ową boskość Mu przypisano.
Z pewnością mniej utytułowany jest inny z autorów, którym poświęciłem tutaj osobne miejsce, a mianowicie Reza Aslan. Jest profesorem na Uniwersytecie Kalifornijskim, a sławę zdobył dzięki niedawno wydanej książce Jezus. Zelota. Zasługuje ona na uwagę, gdyż jest to pierwsza duża samodzielna biografia Jezusa napisana przez muzułmanina z użyciem metod współczesnej krytyki biblijnej.
Osobny tekst poświęciłem też Johnowi P. Meierowi, a szczególnie jego fundamentalnemu dziełu A Marginal Jew. Rethinking the Historical Jesus. Meier, ksiądz i profesor Nowego Testamentu na Uniwersytecie Notre Dame w Indianie, przez wiele lat był przewodniczącym Amerykańskiego Towarzystwa Biblijnego, a po śmierci Raymonda Browna jest pewnie najbardziej wpływowym biblistą katolickim w Stanach Zjednoczonych. Przyjmuje on, tak jak pozostali, że Jezus musiał być po prostu wierzącym Żydem, wszelkie zatem próby przypisania Mu nadzwyczajnej roli lub boskości pochodzą od późniejszej gminy chrześcijańskiej.
Jak czytelnik sam się przekona, różni komentatorzy, mimo że wychodzą od tej samej konstatacji – Jezus był w pełni i tylko Żydem galilejskim żyjącym w I wieku naszej ery – dochodzą do różnych rezultatów. Meier i Vermes przykładowo uznają spory Jezusa z faryzeuszami o Prawo, o reguły czystości, wreszcie o przestrzeganie szabatu za późniejsze, chrześcijańskie dodatki. Casey natomiast widzi w nich zapis prawdziwych sporów. Ważne jest jednak, że żaden z nich nie uznaje autentyczności ogółu ewangelicznych przekazów. Ich zdaniem ani Jezus, ani uczniowie nie mogli odpowiadać za powstanie wiary chrześcijańskiej.
Podstawowy problem polega tutaj na tym, że takie podejście jest często, przy pozorach naukowości, skrajnie subiektywne i arbitralne. Kto raz odrzuci świadectwo ewangelistów i zacznie je interpretować w oparciu o wiedzę na temat judaizmu I wieku naszej ery, musi potem podejmować raczej dowolne i przypadkowe decyzje. Mimo postępów nasza wiedza o Żydach z Galilei z czasu sprzed wybuchu wojny żydowskiej jest wyjątkowo ograniczona. Kiedy zatem na podstawie tak fragmentarycznych danych próbuje się interpretować przekaz Ewangelii, badacz otrzymuje taki obraz, jakiego sam oczekiwał, jaki odpowiada jego uprzedzeniom, filozoficznym i ideologicznym przesądom. Stąd łatwość usuwania tekstów, a czasem ich dziwacznego interpretowania. Wszystko to, co głoszą Vermes czy Casey, to ostatecznie tylko teoria. Ta zaś, choćby była nawet najbardziej przekonująca, zawsze musi zmierzyć się z faktami. Contra facta non valent argumenta. Dlatego osobną uwagę poświęcam trzem próbom innego spojrzenia, pokazania, że już w najwcześniejszym okresie funkcjonowania Kościoła oddawano Jezusowi boską cześć.
Richard Bauckham, profesor z Cambridge, Larry W. Hurtado z Uniwersytetu w Edynburgu w Szkocji czy Gordon Fee, który wykłada w Vancouver w Kanadzie, zgadzają się, tak jak ich poprzednicy, że Jezusa należy interpretować w zgodzie z żydowskimi kategoriami myślenia. Jednakże rozumieją, że nie wolno im gwałcić tekstów i pozbywać się niewygodnych fraz ze względu na aprioryczne założenie. Być może judaizm I wieku, judaizm Jezusa i Jego uczniów pozwolił im przyjąć, że wiara w Jezusa jako Boga nie była sprzeczna z monoteizmem i z tradycją biblijną. Wszyscy trzej udowadniają, każdy na swój sposób, że najwcześniejsze historyczne świadectwa wskazują, że wiara chrześcijańska, wiara w to, że Jezusowi przysługuje status nadludzki, pochodziła nie od pogan, ale od gminy aramejskiej w Jerozolimie. Jedno zdaje się pewne: tuż po śmierci Jezusa wśród Jego uczniów pojawiło się przekonanie, że Jezus nadal żyje i jest ze swoimi uczniami oraz że należą Mu się cześć i chwała takie, jakie do tej pory zastrzeżone były dla Boga.
Czy to przybliża nas do rozwiązania pierwszej zagadki? Czy z tego, że Jezus był czczony i wyznawany jak Bóg wkrótce po swojej śmierci, może wynikać, skąd ta wiara w sensie historycznym się wzięła? Wydaje mi się, że tak. Nie będzie to jednak – zdaję sobie z tego doskonale sprawę – droga łatwa. Czytelników na wstępie już uprzedzam, że czeka ich spory wysiłek. Będę starał się ich prowadzić krok po kroku w stronę odpowiedzi, pokazując za każdym razem, dlaczego uważam dane twierdzenie za bardziej prawdopodobne od innych. Wiem, że książkę o tym, czy Jezus jest Bogiem, zapewne można by napisać prościej i łatwiej. Jednak ci, którzy przejdą razem ze mną tę drogę do końca, będą mieli – o czym jestem głęboko przekonany – nie tylko wiedzę, dlaczego tak a nie inaczej została ukształtowana wiara Kościoła, ale też będą sami umieli odpowiedzieć na pytania i wątpliwości, które zawsze się w tym kontekście pojawiają. Z tą książką będzie trochę tak jak z każdym trudnym śledztwem. Będą chwile przyspieszenia, kiedy wydaje się, że wszystko wiadomo, i momenty spowolnienia, kiedy trzeba mozolnie przedzierać się przez teksty, poszlaki, ślady, wskazówki.
Kiedyś było łatwiej. By wykazać, że Jezus był Bogiem, wystarczyło się po prostu powołać na Jego słowa, zanotowane czy to w Ewangeliach, czy w listach. Można się było choćby odwołać do wstępu z Ewangelii św. Jana lub do Janowych opisów Jezusa. W tej książce odwrotnie – nie będzie wiele cytatów ze świętego Jana. Nie dlatego, bym uznawał zasadność krytyki współczesnych badaczy, którzy uważają, że jest to Ewangelia na tyle późna, że nie zawiera wcale treści historycznych. Casey idzie nawet o krok dalej, gdy w swojej publikacji o Jezusie z Nazaretu umieszcza czwartą Ewangelię wśród źródeł gnostyckich i apokryficznych, a więc późnych i legendarnych.
Nie zgadzam się z nim. Jednak ze względu na rzetelność debaty postaram się odwoływać tylko do tekstów powszechnie uznawanych, nawet przez najbardziej liberalnych krytyków, za autentyczne, czyli do pierwszych trzech Ewangelii (Mateusza, Marka i Łukasza) oraz kilku listów świętego Pawła. Nie budzi wątpliwości to, że listy Pawła powstały między 48 a 60 rokiem naszej ery. Co do Ewangelii zdania są podzielone, choć większość badaczy uważa, że pierwsze trzy powstały w okresie od roku 70 do 90 naszej ery. Należy pamiętać, że te daty są jednak wyłącznie efektem refleksji nad treścią opowieści ewangelicznych. Nie mają potwierdzenia w żadnych zewnętrznych źródłach i rozmijają się z przekazem najstarszej kościelnej tradycji. W najlepszym razie mogą być tylko hipotezami.
Cała sztuka polega teraz na tym, jak na podstawie Ewangelii i wiedzy o tamtych czasach rozwiązać pierwotną zagadkę i wybrać jedną z trzech możliwości. Albo Jezus sam za życia miał świadomość swej boskości i częściowo choćby przekazał to uczniom, albo ich wiara zrodziła się wskutek szoku, jakim było spotkanie z kimś, kogo uznali za zmartwychwstałego Jezusa, albo wreszcie narodziła się w pogańskim już Kościele jako efekt deformacji pierwotnego przesłania.
Chrześcijaństwo od samego początku, a przynajmniej chrześcijaństwo, jakie znamy z przekazanych tekstów, uważało siebie za religię, która ma oparcie w historii. Chrześcijanie mogli głosić Słowo i przepowiadać Ewangelię, bo wierzyli, że tak Słowo, jak i Ewangelia naprawdę się wydarzyły. Jezus naprawdę zmarł na krzyżu i naprawdę wstał z martwych – nauki moralne i religijne, które głosili innym, czerpią swą moc i autorytet z tego, że On sam ich tego nauczał. Czy można sobie przeto wyobrazić, że chrześcijaństwo mogłoby przetrwać, gdyby ktoś kiedyś udowodnił, że Ten, w którego wierzono, był kimś całkiem innym niż Ten, który nauczał w Galilei i zginął na krzyżu w Jerozolimie? Nie sądzę. Myślę, że jednym z istotnych źródeł obecnego kryzysu chrześcijaństwa jest podkopanie przekonania, że jego doktryna i moc mają oparcie w historycznym nauczaniu i czynach Jezusa z Nazaretu. Nie wynika z tego oczywiście, że to, co tu piszę, jest próbą odpowiedzi na współczesny kryzys. Z drugiej strony, myślę, że warto wracać wciąż do początków. Objawi się wtedy zaskakująca jedność Tradycji i wiary, od pierwszej wspólnoty w Jerozolimie aż do tych, którzy i dziś wierzą, że chwała należy się tylko jednemu Bogu, a ten jeden Bóg to Ojciec i Syn, i Duch.
* G. Vermes, The Religion of Jesus the Jew, Fortress Press, Minneapolis 1993, s. 210 (ten i pozostałe cytaty – jeśli nie zaznaczono inaczej – w tłumaczeniu autora).
** Ibidem.
*** Wszystkie powołania i cytaty biblijne za wydaniem: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, oprac. Zespół Biblistów Polskich z inicjatywy Towarzystwa Świętego Pawła, najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2011; Pismo Święte Nowego Testamentu, przekład ekumeniczny z języków oryginalnych, wydanie czwarte poprawione, Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 2007.
**** B. Ehrman, How Jesus Became God: The Exaltation of a Jewish Preacher from Galilee, HarperOne, Kindle Edition 2014, cyt. za: M.F. Bird, C.A. Evans, S.J. Gathercole, Ch.E. Hill, Ch. Tilling, How God Became Jesus, Zondervan, Kindle Edition 2014, s. 11.
***** Cyt. za: L.W. Hurtado, How on Earth Did Jesus Become a God? Historical Questions about Earliest Devotion to Jesus, William B. Eerdmans Publishing Company, Kindle Edition 2005, poz. 164.
opr. aś/aś