Profesor jako (według Kalendarium życia Karola Wojtyły) kajakowy ekspert

Nadzwyczajnie zwyczajny. Biskup uśmiechu o Janie Pawle II - fragmenty

Redaktor: Beata Kukowka
ISBN: 83-7030-451-6



Odsłona pierwsza
Profesor jako (według Kalendarium życia Karola Wojtyły) kajakowy ekspert

I to właśnie w tym czasie spotkałem się po raz pierwszy z Ks. Karolem Wojtyłą. Ks. Jerzy Stroba w 1955 roku został rektorem Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego, które znajdowało się w Krakowie, z nominacji Ks. wikariusza kapitulnego Piskorza, gdyż Księża Misjonarze w tym czasie odeszli, bo skończył się czas ich zaangażowania przez diecezję, nakazanego dekretem po słynnej wizytacji O. Anzelma. Ponieważ w tym samym czasie Ks. Piskorz nie ukrywał chęci powolnego zamykania Niższego Seminarium Duchownego im. Św. Jacka — zamianował mnie Wicerektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie z zadaniem prowadzenia Kursu Wstępnego w Tarnowskich Górach, w dawniejszym konwikcie biskupim. Działo się to wszystko pod nieobecność Księży Biskupów, których siłą usunięto z terenu diecezji za akcję zbierania podpisów pod apelem o przywrócenie nauki religii w szkołach. Dlatego razem z Ks. Strobą pojechaliśmy do Ks. Biskupa Adamskiego, by mu sprawę przedstawić i poprosić o aprobatę otrzymanych poleceń. Gdy otrzymaliśmy jego zgodę, ze spokojnym sumieniem mogliśmy podjąć spełnianie następnych obowiązków.

Kurs Wstępny miał za zadanie przygotować chłopców, zgłaszających się do Seminarium po maturze marksistowskiej, do rozpoczęcia studiów filozoficznych i teologicznych. Niektórym brakowało zupełnie podstawowych wiadomości, np. z historii Kościoła, z literatury katolickiej — nie wiedzieli, że taka w ogóle istnieje — czasem to były nawet braki w wiedzy z katechizmu, gdy dom rodzinny o to nie zadbał. Osobiście np. wykorzystałem wydrukowany przez czasopismo „Znak” tekst O. Bocheńskiego ABC tomizmu, by zapoznać kandydatów na studia filozoficzne z zasadniczymi pojęciami, bez których trudno by im było te studia rozpocząć. Gdy pierwszy rocznik trafił do Krakowa, w rozmowie Ks. Prof. Usowicz stwierdził: „No, ci to przynajmniej widzą różnicę między istotą a istnieniem”, co mnie z kolei przekonało, że ten Kurs Wstępny ma swój sens. Rzecz była nowa. Program był ustalony razem z zarządem Śląskiego Seminarium Duchownego w Krakowie i to zmuszało Ks. Wicerektora z Tarnowskich Gór do przyjazdów do Krakowa na konsultacje. Czasem wtedy udało się wypić kawę z jednym czy drugim z księży Profesorów, wśród których znajdował się również Ks. Karol Wojtyła.

Kiedyś Ks. Rektorowi Strobie coś „weszło” w prawe ramię, tak że nie mógł tą ręką sprawnie ruszać, i lekarz mu doradził gimnastykę rehabilitacyjną, a najlepiej zadziałają w tym wypadku kajaki, bo wiosłowanie pomoże na zesztywnienie stawu. Ks. Prof. Wojtyła miał swoją grupę studencką, z którą w czasie wakacji odbywał spływy kajakowe, i on stał się naszym doradcą. Bo Ks. Rektor namówił mnie i przekonał do tej formy spędzania części wakacji — on kupił gumowy składak, a ja namiot i kuchenkę, i za radą krakowian odbyliśmy pierwszy spływ Brdą od Przechlewa do Bydgoszczy, sami, we dwójkę. Bez doświadczenia w tej materii przeżyliśmy niejedną trudną chwilę, ale człowiek uczy się przez całe życie. I tak np. w poprzek rzeki stanęła kłoda drzewa, sosna, która odczepiła się od tratwy i zagrodziła nam drogę. Co robić? No, zatrzymać kajak, wypakować cały bagaż i przenieść pusty kajak poza przeszkodę, spuścić na wodę i znowu cały bagaż wsadzić do wnętrza. Gdy na biwaku wieczorem spytaliśmy dwóch rybaków z Bydgoszczy, którzy jadąc kajakiem łapali szczupaki i przygotowane wieczorem wsadzali do weków, co zrobili z tą kłodą, odpowiedzieli:

— A odczepiliśmy ją od brzegu i spłynęła spokojnie w dół rzeki.

A myśmy sobie w brodę pluli, nie wiedząc, że tak można było przecież zrobić. Gdy następnym razem stanęliśmy przed mostkiem, który zagradzał nam drogę na bardzo szerokim rozlewisku wody, powiedziałem do Ks. Stroby:

— Poczekajmy trochę, bo za nami płynie kilka kajaków z młodzieżą akademicką. Co oni zrobią, czy też będą kajaki wyładowywać i przenosić?!

Okazało się, że gdy nadpłynęli do przeszkody, to jeden kajak stanął mniej więcej w środku składanego mostku i podniósł przęsło, którym była długa deska — kajaki przepłynęły, a on przęsło położył znowu na kołkach wbitych w dno rozlewiska. Tak podkształcili nas, że nie musieliśmy kajaka rozładowywać i przenosić. Po sezonie następowała wymiana doświadczeń z Krakusami, którym przewodził Ks. Prof. Wojtyła.

Następne rejsy odbywaliśmy i my we trzy, a nawet cztery kajaki, choćby ze względu na samo bezpieczeństwo, tak nam przynajmniej doradzono. Nie zapomnę historii rejsu z klerykami na Czarnej Wodzie („Wda”), gdy im Ks. Rektor bez końca powtarzał:

— Na kajakach najważniejsze jest kontemplowanie. To nie chodzi o to, by jak najszybciej przepłynąć jezioro, ale wpłynąć w każdą zatoczkę, podziwiać kwitnące nenufary, przyglądać się motylom i ważkom, gdy siadają na wiosłach....

Po dwóch dniach jeden z kleryków z kajaku krzyknął:

— Proszę Ks. Rektora! Jo już mom!

— Co takiego — pyta Ks. Rektor.

— Jo już umia kontem pluć! — odpowiedział kleryk.

Ks. Rektor nie ukrywał swego oburzenia i wieczorem przy ognisku przez długi czas tłumaczył, na czym polega kontemplowanie piękna i jak ważna jest kontemplacja modlitewna. Takich rejsów wakacyjnych odbyliśmy chyba 10.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama