Nadzwyczajnie zwyczajny. Biskup uśmiechu o Janie Pawle II - fragmenty
Redaktor: Beata Kukowka
ISBN: 83-7030-451-6
Jaki to będzie pontyfikat, zupełnie w innym stylu sprawowany, miałem się przekonać już za dwa dni. Gdy wróciliśmy z Ks. Jarnickim na obiad z przechadzki, mówi mi ktoś na furcie, że wieczorem mam iść do Ojca Świętego na kolację. Odpowiedziałem:
— Żarty to wy sobie możecie z kogoś innego stroić, a nie ze mnie — tak nieprawdopodobną wydawała mi się ta propozycja.
— Ale naprawdę! — powiedział przy stole Ks. Rektor Michalik. — Był telefon od Ks. Dziwisza, że Ks. Biskup ma wieczorem przyjść do Watykanu na kolację.
— Ależ ja nie wiem nawet, jak się tam idzie! — odpowiedziałem.
— My wszystko załatwimy! — zadecydował Ks. Rektor.
I rzeczywiście, o określonej porze szofer, który wiózł Ks. Kard. Karola Wojtyłę na konklawe, zawiózł mnie na właściwe miejsce, skąd windą wywiózł nas Ks. Dziwisz do apartamentów Ojca Świętego. Okazało się, że w Rzymie było tylko dwóch polskich biskupów — Ks. Biskup Szczepan Wesoły i ja, i z nami chciał się Ojciec Święty spotkać. Przeżycie jednorazowe, nadzwyczajne! Nas zamurowało. Po modlitwie siadamy do stołu i... nic. Ojciec Święty patrzy na nas i odzywa się:
— I co tak nic nie gadacie?
— Ojcze Święty! Bo wszystko widać! Ta biała sutanna. Ta biała piuska... — odpowiedziałem. Ale wtedy zorientowaliśmy się, że Ojciec Święty nie wie, co się działo tam na dole na Placu św. Piotra. I zaczęliśmy opowiadać jeden przez drugiego, jakie były reakcje ludzi, jak przeżywali ogłoszenie wyboru nowego papieża. Gdy wspominałem o reakcjach Włoszki, która w poniedziałek stała obok nas, uśmiał się Ojciec Święty serdecznie. A dla nas ta kolacja to był znak, jak bardzo inny będzie ten pontyfikat od dotychczasowych, gdy idzie o jego styl i sposób sprawowania. Pokazały to wnet apostolskie pielgrzymki nowego papieża, nasze wizyty w Watykanie „ad limina apostolorum” co pięć lat i wszystkie inne spotkania z ojcem Świętym z okazji organizowanych w Rzymie uroczystości i odbywanych pielgrzymek do Polski.
Z tych oczywiście najbardziej przeżyłem pielgrzymkę Ojca Świętego w roku 1991, która rozpoczęła się w Koszalinie dnia 1 czerwca. Przyjazdowi Ojca Świętego towarzyszyła niestety nie najlepsza pogoda. Wiał dość silny wiatr od morza, do czego zaraz Ojciec Święty nawiązał w swoich pierwszych słowach, a nawet tu i tam popadywało. Po powitaniu Ks. Prymasa i Pana Prezydenta Wałęsy oraz przemówieniu Ojca Świętego mogłem wsiąść do auta obok Jana Pawła II i pojechaliśmy w stronę Koszalina. Nie mógł Ojciec Święty powstrzymać słów podziwu dla piękna przyrody i rzekł:
— Jakie wy tu macie piękne lasy! — bo droga rzeczywiście prowadziła przez las. — Ale czemu oni wszyscy stoją do mnie tyłem? — zdziwił się Papież, widząc żołnierzy ustawionych co 50 metrów, a każdy z nich patrzył w las, bo stamtąd miało dostojnemu Gościowi grozić niebezpieczeństwo. Odpowiedziałem jedynie, że taki mają regulamin i tego muszą się trzymać.
Droga nie była daleka, więc dość szybko dotarliśmy na miejsce do Seminarium Duchownego, które po dziewięciu latach budowy udało nam się przygotować na poświęcenie przez Ojca Świętego — wnioski o pozwolenie na jego budowę składałem przez 10 lat. Dopiero „Solidarność” i zmiany, jakie spowodowała, doprowadziły do udzielenia pozwolenia na budowę, które otrzymałem w sam raz w święto św. Mikołaja 6 grudnia 1981 roku (tydzień później ogłoszono stan wojenny), w dzień, w którym wieczorem pojechałem do Wałcza, by tam w kościele pod wezwaniem św. Mikołaja odprawić Mszę św. odpustową i podziękować temu Świętemu za wspaniały podarunek. Gdy kilka lat wcześniej Ks. Kardynał Wojtyła rozdawał relikwie św. Jana Kantego, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego wyniesionego na ołtarze, dla diecezjalnych seminariów, delikatnie zwróciłem uwagę Ks. Arcybiskupowi krakowskiemu:
— Ale ja nie mam Seminarium!
Otrzymałem proroczą odpowiedź:
— Ale będziesz miał! I dlatego weź relikwie.
Tak święty Jan Kanty stał się Patronem naszego Seminarium uroczyście poświęconego przez Tego, który dał nam jego relikwie — teraz jako Głowa Kościoła.
W programie wizyty po obiedzie było poświęcenie kaplicy Matki Boskiej Trzykroć Przedziwnej na Górze Chełmskiej, co odnowiło kult Matki Boskiej bardzo tam znany w średniowieczu, który zaniknął w okresie reformacji. Deszcz zaczął lekko popadywać, co Ojciec Święty skwitował żartem:
— Widocznie nieba się bały, że nam zabraknie wody święconej.
Przed Kościołem Ducha Świętego na dużym placu zebrało się 300 tysięcy wiernych (1/3 całej diecezji) i wtedy w czasie Mszy św. rozpoczął Ojciec Święty swój wspaniały cykl kazań o 10 przykazaniach Bożych. Wieczorem w katedrze, jako że to była I sobota miesiąca, odbył się różaniec. Patrząc na Ojca Świętego, widziałem jego zdumione spojrzenia od czasu do czasu rzucane na witraż po lewej stronie. Gdy skończył się różaniec, poprosiłem Ojca Świętego bliżej ołtarza pełnego figur świętych w naturalnych wielkościach wyrzeźbionych pod koniec XIV lub na początku XV wieku przez ludowego twórcę, aby przy tej okazji wyjaśnić, że w witrażu mamy Lutra, a z drugiej strony Melanchtona. Witraże mają już ponad 80 lat — a więc są już zabytkowe, a przy tym wartościowe. Gdy ludzie się pytają, co to za święci, odpowiadam:
— Jeszcze nie święci, ale są codziennie na katolickiej Mszy św., to kto wie?
Zresztą jest to znak naszego ducha ekumenizmu i znak historii tej świątyni zbudowanej około 1300 roku jako kościół katolicki, potem przejętej przez protestantów, a teraz znowu w rękach katolików. Te wyjaśnienia Ojcu Świętemu zupełnie wystarczyły. A inna rzecz, że to chyba jedyna katolicka katedra, która ma tak wyeksponowane wizerunki głównych reprezentantów protestantyzmu.
W czasie pobytu Ojca Świętego była okazja przedstawienia Janowi Pawłowi II zaproszonych gości, także tych z Paderbornu — Ks. Arcybiskupa Degenhardta wraz z jego wikariuszem generalnym Bruno Kresingiem. Ks. Arcybiskup darzył nas szczególną sympatią i pomagał nam bardzo wydatnie w budowie seminarium. Posłużył się przy tym dyrektorem diecezjalnego banku panem Bertholdem Naarmannem. Pewnego razu przywiózł on nam dość dużą sumę pieniędzy, którą wtedy musiał zgłosić przy wjeździe do Polski. Gdy po kilku dniach wracał z powrotem, został na granicy poddany bardzo szczegółowej kontroli osobistej — ze zdjęciem ubrania i bielizny — gdyż go podejrzewano, że za te wwiezione pieniądze kupił jakieś kosztowności. Te przykre przejścia nie ostudziły jednak sympatii dla nas. A inna rzecz, że przy okazji Ks. Arcybiskup przy kolacji opowiadał Ojcu Świętemu, jak spotkali się z okazji swojego jubileuszu kapłańskiego z kolegami w Niepokalanowie. Ponieważ księżom należącym do jego rocznika, a mieszkającym we wschodniej części Niemiec (DDR - NRD), nie wolno było wjeżdżać do zachodniej części (RFN), wobec tego przyjechali do Niepokalanowa, a tam przybyli też ich koledzy rocznikowi z zachodniej części Niemiec i spokojnie odbyli razem swoje jubileuszowe spotkanie. W ten sposób Ojciec Święty zdobywał obraz sytuacji powstałej poprzez zbudowanie w Niemczech muru granicznego.
Innym gościem z Niemiec był Ks. Günter Berghaus z diecezji Essen, dyrektor „Caritas”, który reprezentował Kardynała Hengsbacha — również naszego serdecznego przyjaciela. Ta diecezja też nam bardzo dużo pomogła materialnie przy budowie seminarium. Sam Ks. Kardynał Hengsbach z powodu choroby nie mógł przybyć. Natomiast Ks. Berghaus jako dyrektor „Caritas” został mianowany kanonikiem honorowym naszej kapituły katedralnej w uznaniu zasług „Caritasu” tej diecezji, która bardzo zaangażowała się w transporty pomocy dla Polski, szczególnie w okresie stanu wojennego. W porozumieniu z Ks. Berghausem urządziliśmy pielgrzymkę naszej kapituły katedralnej do Rzymu, by zaprosić oficjalnie Ojca Świętego do Koszalina. Dzięki pomocy finansowej diecezji Essen pielgrzymka doszła do skutku. Kapituła wystąpiła oczywiście w pełnych strojach kanonickich z pięknymi dystynktoriami na Mszy św. sprawowanej przez Ojca Świętego i razem z nim koncelebrowaliśmy ją, a potem w bibliotece Papieża Ks. Infułat Józef Jarnicki, jako prepozyt, odczytał pisma zapraszające Jana Pawła II do nas. Ojciec Święty obiecał spełnić naszą prośbę i tak się też stało. A na kanonikach pielgrzymka do Wiecznego Miasta wywarła niezatarte wrażenie, tym więcej, że dla niektórych był to w ogóle pierwszy wyjazd poza granice naszego kraju.
O szczegóły pobytu Ojca Świętego i całego orszaku papieskiego, gdy idzie o mieszkanie i utrzymanie, zatroszczył się zarząd Seminarium z Ks. Rektorem prałatem Marianem Suboczem, który wspominał, że jednym z pierwszych pytań, z jakimi się spotkał ze strony Włochów z otoczenia Ojca Świętego, którzy poprzednio towarzyszyli Mu w pielgrzymce w Szczecinie, było, czy i u nas do węgorza będzie podawana tylko woda sodowa. Ks. Rektor, który studia doktorskie robił w Rzymie, znając Włochów i ich zwyczaje, postarał się, by było też do dyspozycji wino.
Pielgrzymka Ojca Świętego do Koszalina była dla młodej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej wydarzeniem niesłychanie ważnym, chyba najważniejszym w dotychczasowej jej historii, gdyż była egzaminem z perspektywy organizacyjnej, dowodem jej żywotności ze strony wiernych (tak licznego zgromadzenia ludzi Koszalin nie przeżył chyba w całej swej historii) i przeżyciem duchowym, które pogłębiło życie religijne diecezji.
Pamiątką, jaką Ojciec Święty ofiarował Seminarium, był piękny kielich i puszka, które przypominają teraz jego pobyt.
Zakończeniem pierwszego etapu pielgrzymki papieskiej w Koszalinie było spotkanie z wojskiem następnego dnia rano. Zaplanowane bardzo skromnie w ramach diecezji — wobec powstania w międzyczasie Ordynariatu Biskupa Polowego i konsekracji Ks. Leszka Sławoja Głodzia — rozrosło się do olbrzymiego przedsięwzięcia. Zbudowano wspaniały ołtarz obok lotniska w Zegrzu i zebrano żołnierzy reprezentujących wszystkie formacje Wojska Polskiego, którzy spędzili noc na czuwaniu przed spotkaniem z Głową Kościoła. Ojciec Święty był wyraźnie wzruszony i dał temu wyraz na zakończenie całej pielgrzymki w Teatrze Narodowym w Warszawie, mówiąc, że to spotkanie z wojskiem w Koszalinie mu udowodniło, jakie zmiany zaszły w Ojczyźnie, bo dotychczas mógł się spotykać z żołnierzami tylko jako z kompanią honorową, która go witała czy żegnała, a tym razem spotkał się z nimi jako pielgrzymami rozmodlonymi i śpiewającymi religijne pieśni.
Inne spotkania z Ojcem Świętym to wizyty „ad limina” też odmienne od dotychczasowych: Msza św. w prywatnej kaplicy papieskiej, wspólny posiłek w grupie biskupów i prywatna audiencja dawały Ojcu Świętemu możliwość bliższego spotkania z każdym biskupem, ale też dla każdego z nas były okazją bliższego spotkania Następcy św. Piotra, odczucia powszechności Kościoła. I tak aż do osiągnięcia przeze mnie 75. roku życia (w 1989 roku), w którym stosownie do przepisu Kodeksu Prawa Kanonicznego złożyłem rezygnację ze sprawowanego urzędu. Przy tej okazji Ojciec Święty powiedział:
— Ignaś, poczekaj, aż do Ciebie przyjadę.
I rzeczywiście zostałem na urzędzie do 1 lutego 1992 roku, w którym to dniu objął urząd biskupa koszalińsko-kołobrzeskiego Ks. Biskup Czesław Domin. W związku z tym wydarzeniem trzeba wspomnieć, że gdy pod koniec 1991 roku odbywał się Synod Biskupów w Rzymie, Ks. Biskup Czesław jako Przewodniczący Komisji Charytatywnej Konferencji Episkopatu Polski został na ten Synod zaproszony przez Ojca Świętego. Ponieważ na środę 29 stycznia zapowiedziana była Konferencja Biskupów Ordynariuszy w Warszawie, a u nas w dniach 27, 28 i 29 stycznia odbywały się konferencje rejonowe dla księży, zaprosiłem Biskupa Domina, który w Synodzie uczestniczył jako sufragan, by to on księżom naszym w diecezji zdał relację o przebiegu Synodu. Rzecz mieliśmy uzgodnioną wcześniej i Ks. Biskup Domin zjawił się w Koszalinie w niedzielę, wieczorem 26 stycznia. Po konferencji w Koszalinie zaprosiłem go razem z biskupami pomocniczymi do rezydencji. Pod koniec przyjęcia, pokazując mu zajmowane przez siebie pomieszczenia, zwróciłem uwagę na to, że złożyłem rezygnację z urzędu wobec osiągniętego 75. roku życia, i żartem dodałem, wskazując na biskupa pomocniczego Tadeusza i Piotra:
— Co oni potem ze mną zrobią, to nie wiadomo.
A Biskup Domin wtedy się odezwał:
— Niech się trzymają katowickiej tradycji, że ustępujący Biskup zostaje w swoim mieszkaniu do śmierci.
We wtorek pojechałem do Warszawy na Konferencję Biskupów Ordynariuszy, a u nas odbywały się konferencje rejonowe — w Pile, a w środę w Szczecinku. Na Konferencji podszedł do mnie Nuncjusz — Ks. Arcybiskup Józef Kowalczyk — i zaprosił na kolację do nuncjatury. Jakież było moje zdumienie, gdy zastałem tam Ks. Biskupa Domina, który już zdążył przyjechać ze Szczecinka do Warszawy, bo też dostał zaproszenie od Nuncjusza na kolację! I wtedy już się wszystko wyjaśniło, bo Ks. Arcybiskup wręczył nam odpowiednie pisma.
Równocześnie doszedł w rozmowach jeszcze jeden, chyba zabawny, wątek. Okazało się, że gdy Ks. Nuncjusz zadzwonił w sobotę do Katowic, do Biskupa Domina z zapytaniem, czy będzie, jak to zwykle bywało, w poniedziałek w biurze Caritas Polska w Warszawie, Ks. Biskup Czesław odpowiedział, że tym razem nie przyjedzie, bo jedzie do Koszalina! Można sobie wyobrazić zdumienie Ks. Arcybiskupa Kowalczyka, który sądził, że Biskup Domin już wszystko wie! Dopiero po wyjaśnieniu z jego strony celu podróży do Koszalina, Ks. Nuncjusz uspokojony namówił go, by w niedzielę pojechał do Koszalina przez Warszawę i wstąpił do Nuncjatury. W ten sposób — Biskup Domin, jadąc do Koszalina na konferencje rejonowe, już wiedział, że je odbywał będzie jako Biskup Ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, chociaż nikt inny o tym jeszcze nie wiedział.
Ingres mojego następcy odbył się 23 lutego — a ja rozpocząłem żywot Biskupa emeryta, pozostając w swoim dotychczasowym mieszkaniu, bo nowy ordynariusz zamieszkał chwilowo w apartamentach „papieskich” w Seminarium, a potem przeniósł się do przygotowanego mieszkania na plebanii katedralnej. „Ja ostatnio zawsze w Kurii mieszkałem, więc i tutaj będę miał do Kurii blisko” — powiedział dla uzasadnienia swojej decyzji. Bo to ja myślałem o przeprowadzeniu się do Seminarium, do „apartamentu papieskiego”, jak go nazywaliśmy. Ale oczywiście wolałem pozostać na miejscu — bez przeprowadzki. Tyle że stary dom, który stał się rezydencją biskupią jako dar komunistycznej jeszcze władzy, wcześniej czy później musiał zostać poddany gruntownemu remontowi, więc i mnie czekała w końcu zmiana adresu...
W ten zdawało mi się „czas zasłużonego odpoczynku”, za jaki uważa się normalnie emeryturę, wpada propozycja Ks. Arcybiskupa Damiana Zimonia z Katowic:
— Ignac, pomóż! Domin poszedł do Koszalina, Zimniaka przeniesiono do diecezji bielsko-żywieckiej, Libera jest w Warszawie i ja zostałem sam z Biskupem Bernackim, a wizytacje mamy zaplanowane na czterech. Zrób wizytację w kilku parafiach!
W pierwszej chwili odpowiedziałem:
— Damian, ja nie po to jako ordynariusz diecezji poszedłem na emeryturę, żeby teraz u Ciebie być sufraganem!
Ale po pewnym czasie powiedziałem sobie: diecezję katowicką znam bardzo dobrze. Przez 12 lat jako katecheta, potem dyrektor, a wreszcie rektor gimnazjum, przekształconego potem na Niższe Seminarium Duchowne w Katowicach, często pomagałem w parafiach, głosząc kazania, rekolekcje, zbierając kolekty na budowę katedry, głosząc kazania pasyjne, jeżdżąc z chłopcami po ziemniaki na zimę, by obniżyć koszt utrzymania internatu. W 1960 roku wyjechałem do Gorzowa Wielkopolskiego, a potem do Koszalina. Jak ta diecezja, jak jej życie religijne po trzydziestu latach wygląda? Jakie są skutki na siłę wprowadzanego ateizmu, walki z religią, wprowadzania czterobrygadowego systemu pracy, który miał zniszczyć niedzielę? To przecież do tej diecezji nie wpuszczono obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, nawiedzającej wszystkie parafie w Polsce, którego zaaresztowanie tak boleśnie przeżył mój kolega rocznikowy Ks. Biskup Józef Kurpas, gdy go wiózł do diecezji. Wszystko to stanęło przede mną i ostatecznie zgodziłem się odbyć wizytację biskupią w czterech parafiach dekanatu dębieńskiego w dwie kolejne niedziele, bo by dać wszystkim możliwość spotkania się z Biskupem wizytującym parafię, program wizytacji musi zahaczać o niedzielę. Po ich przeprowadzeniu mówię do Ks. Arcybiskupa Damiana:
— Nie widzę żadnej różnicy, a kto wie, czy stan życia religijnego w niektórych wypadkach nie jest nawet lepszy niż to było przed 30 laty, bo np. w parafii Przegendza wypadło mi przeprowadzić wizytację w nowym, w tym czasie wybudowanym, kościele. Myślę, że mimo wszystkich wysiłków ze strony systemu komunistycznego, życie religijne wyszło z tego okresu prześladowań obronną ręką. Wizytacja nie daje pełnego obrazu życia religijnego, ale pewien obraz daje na pewno.
Gdy przyszedł czas wizyty „ad limina”, Biskup Czesław zadecydował, że pojedziemy razem:
— Ty przygotowałeś wysłane wcześniej sprawozdania. Gdy mnie się w jakiejś kongregacji zapytają o szczegóły, nie będę wiedział, co powiedzieć, a razem łatwiej sobie poradzimy.
I znowu nadarzyła się okazja złożenia wizyty Ojcu Świętemu i spotkania się z nim. A na jednej z najbliższych konferencji rejonowych, po zmianach granicy naszej diecezji i przejściu Ks. Biskupa Piotra Krupy do Pelplina, zażartował sobie Ks. Biskup Domin i powiedział, że w Rzymie poprosił o nowego biskupa pomocniczego dla naszej diecezji.
— A kogo Ks. Biskup zaproponował? — pytali księża. Na co Ks. Biskup Czesław odpowiedział:
— A Ks. Biskupa Jeża! — co księża skwitowali śmiechem i oklaskami.
Współpraca układała nam się wspaniale — niestety trwała bardzo krótko. Tylko 4 lata. Przeżyć śmierć swojego następcy — to była bardzo trudna sprawa dla starszego człowieka, jakim byłem. „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba” — tylko to zostawało do powiedzenia.
W tym samym roku 1996 diecezja otrzymała nowego ordynariusza, Ks. Biskupa Mariana Gołębiewskiego, dotychczasowego rektora Seminarium diecezji włocławskiej, doktora habilitowanego nauk biblijnych. Każdy Biskup jako „forma gregis” wnosił coś swojego w życie religijne diecezji. Jeśli Biskup Domin rzucił tyle inicjatyw z dziedziny charytatywnej, w której był swoistym specjalistą, to Biskup Gołębiewski podkreślał rolę Pisma Świętego, wprowadził Niedziele Biblijne w parafiach, i tak każdy nieco inaczej ubogacał życie religijne.
Epilog — kończący teatrum
W środę, 26 stycznia 2005 roku poszliśmy na audiencję generalną do auli Pawła VI, otrzymaliśmy błogosławieństwo papieskie i zrobiliśmy sobie fotografię z Ojcem Świętym. (zdjęcie). Nie przypuszczałem wtedy, że to będzie ostatnia audiencja publiczna Jana Pawła II, i że to będzie moje ostatnie z nim zdjęcie. Przy stole w niedzielę, 23 stycznia, Ojciec Święty reagował normalnie — śmiał się bardzo szczerze — miał pewne trudności z mówieniem, ale do Księdza Hillebranda odezwał się po niemiecku i nic nie zapowiadało tego, co się stało po następnej niedzieli, we wtorek 1 lutego, gdy Go zabrano wieczorem do kliniki Gemelli.
Tak na naszych oczach kończył się ten wspaniały, niezwykły pod wieloma względami pontyfikat Papieża Polaka, po tylu wiekach wybranego jako nie-Włocha na papieski tron, który wziął sobie do serca słowa Pisma Świętego, że ma utwierdzać braci w wierze i dlatego odbył tyle pielgrzymek apostolskich, w tym też i do własnego kraju. Uczył nas przez 26 lat swego pontyfikatu, uczył też ostatnimi dniami swego cierpienia i krzyża aż po swoje „Amen”, które wypowiedział, umierając i odchodząc do Ojca.
Zasłuchał się w tę naukę spisaną i głoszoną słowem i cierpieniem cały świat, czemu dał wyraz w dniach od 2 do 8 kwietnia 2005 roku, w dniach żałoby, jaka ogarnęła nie tylko Kościół katolicki i Rzym. Przedziwnie zareagowała młodzież, którą zafascynowała Jego postać w białej sutannie, nie tylko wtedy, gdy był w pełni sprawny, ale też i w latach starości, częściowo niepełnosprawnej.
Do końca był zwyczajnym człowiekiem — takim jak każdy z nas, reagującym tak jak my, dlatego tak łatwo było powierzyć mu biskupie kłopoty w czasie wizyty „ad limina”, jak i opowiedzieć jeden czy drugi żart przy stole, jedząc z nim razem posiłek.
Najlepiej to wszystko wyczuła i zrozumiała młodzież, która tak tłumnie zaległa Plac św. Piotra w dniu pogrzebu i wołała „Subito Santo!”, niosąc równocześnie transparenty z takimi napisami, których treść oby spełniła się jak najszybciej!
Koszalin—Katowice, maj 2005 rok
opr. aw/aw