Człowieka chorego jako bezcenną i niepowtarzalną osobę odkryło dopiero chrześcijaństwo. Dopiero ono bowiem ogłosiło wezwanie do miłości miłosiernej, jaka przedtem nie była znana w żadnej kulturze – pisze w felietonie o. Jacek Salij OP.
Sławna jest odpowiedź, jaką Ludwikowi XIV dał wybitny lekarz, zajmujący się głównie leczeniem paryskiej biedoty, kiedy go wezwano do Wersalu. „Ufam – powiedział król – że zajmiesz się mną z większą starannością, niż to czynisz z twoimi żebrakami”. „Wasza Królewska Mość – odpowiedział lekarz – ja moimi biedakami zajmuję się tak, jakby byli królami”.
Powyższa anegdota w genialnym skrócie oddaje tę nowość, jaką do naszego europejskiego rozumienia medycyny i posługi lekarza wniosło chrześcijaństwo. Bo już przecież medycyna starogrecka budzi podziw. Podstawowym źródłem jej sukcesów była intuicja, że lekarz powinien być pomocnikiem natury. Jego zadaniem jest rozpoznawać zawarte w ciele chorego możliwości odzyskania zdrowia i je wspomagać.
Ta genialna intuicja, że medicus curat, natura sanat („lekarz leczy, natura uzdrawia”), dała początek wspaniałemu rozwojowi medycyny, osadzając ją mocno w rzeczywistości. Dla medycyny starogreckiej podstawowym obowiązkiem lekarza stało się poznawanie natury w tym wszystkim, co może być przydatne do leczenia – i to nie przypadek, że właśnie Grecy dali początek zarówno naukowej anatomii i fizjologii, jak patologii, etiologii i farmakologii.
Zarazem Grecy nie odkryli jeszcze tej prawdy, że każdy człowiek jest niepowtarzalną osobą, zaś główny cel leczenia widzieli w przywróceniu choremu jego społecznej przydatności. Człowiek, również człowiek chory, liczył się dla nich przede wszystkim jako ktoś potrzebny wspólnocie. Owszem, lekarz starogrecki pod żadnym pozorem nie działa przeciwko życiu, jednakże jego zadaniem jest pomoc w odzyskiwaniu zdrowia, a nie opieka nad nieuleczalnie chorym. Człowieka chorego jako bezcenną i niepowtarzalną osobę odkryło dopiero chrześcijaństwo. Dopiero ono bowiem ogłosiło wezwanie do miłości miłosiernej, jaka przedtem nie była znana w żadnej kulturze.
Starożytni Grecy pisali na temat miłości rzeczy wspaniałe. Miłość wznosi nas ku światu boskiemu twierdził Platon – tylko ludzie są do niej zdolni, zwierzęta bowiem nie potrafią się tam wznosić, bogowie zaś przebywają tam z natury. Otóż Ewangelia jako nowina o miłości idzie w poprzek tych skądinąd bardzo szlachetnych greckich wyobrażeń: Podstawowym kierunkiem miłości jest nie tyle wznoszenie się ku temu, kto mnie zachwyca i jest ode mnie doskonalszy, ale pochylenie się nad tym, komu trzeba pomóc. Samą istotą Ewangelii jest prawda o zstąpieniu do nas Syna Bożego: Oto Bóg prawdziwy zstępuje do ludzi i pochyla się nad nami z miłością, aby leczyć nas z ran i podźwignąć z upadku, z którego o własnych siłach niewątpliwie nigdy byśmy się nie podnieśli.
Miarą ewangelicznej rewolucji było chociażby bardzo popularne w chrześcijaństwie starożytnym myślenie o Bogu jako o lekarzu. W starożytnej Grecji Bóg, który kocha ludzi i staje się ich lekarzem, byłby nie do pomyślenia. Lekarski mit o Asklepiosie (łacińskim Eskulapie) nie mówi o Bogu, tylko o herosie, jest zaś przestrogą przed przekraczaniem przez lekarza granic wyznaczonych przez naturę. Jak wiadomo, Zeus zabił Asklepiosa piorunem za próby wskrzeszania umarłych. W greckim ani rzymskim panteonie nie ma boskich lekarzy.
Natomiast Ojcowie Kościoła wręcz uwielbiali mówić o Jezusie Chrystusie jako o lekarzu. Sam dar Wcielenia był objaśniany jako przyjście Lekarza do bezsilnych. Ludzkość bowiem była zbyt chora, żeby o własnych siłach przyjść do lekarza; w tej sytuacji Boski Lekarz przejmuje inicjatywę w swoje ręce i sam przychodzi do chorych.
Zdarza się nieraz – konkretyzowano czasem powyższą myśl – że ciężko chory odpędza od siebie lekarza. Prawdziwy lekarz się wtedy nie obraża, znosi przykrości ze strony chorego, bo jego dobro stawia na pierwszym miejscu. Tak właśnie reaguje Chrystus na różne afronty, jakie spotykają Go ze strony nas, grzeszników.
Obraz Boskiego Lekarza streszcza w sobie całą nowość chrześcijańskiej medycyny – tej medycyny, która z czasem miała zostać zasymilowana niemal powszechnie, również szeroko poza wiarą i cywilizacją chrześcijańską. Do starogreckiego programu wspomagania natury w jej dążeniu do odzyskania zdrowia, medycyna chrześcijańska doda program otoczenia chorego – każdego chorego, również chorego terminalnie, również ubogiego i porzuconego przez wszystkich – agape, czyli tym rodzajem miłości, której ideał zawarty jest w obrazie Chrystusa Lekarza, a którą w sposób może najbardziej krystaliczny przedstawia przypowieść o dobrym Samarytaninie.
Dokonujące się w powyższej perspektywie przemiany w medycynie polegały na skrupulatnym zachowaniu dotychczasowej funkcji lekarza jako pomocnika natury, ale zarazem na przesyceniu jej funkcją nową: lekarz ma być ponadto bliźnim pacjenta, i to bliźnim na wzór dobrego Samarytanina, śpieszącego z pomocą również w sytuacjach dla siebie trudnych i niewygodnych.
W średniowieczu, kiedy zaczęły powstawać pierwsze zakony szpitalnicze, pojawiła się idea, niewątpliwie inspirowana etykietą dworską, że ludzie opiekujący się chorymi powinni w swoich pacjentach widzieć wręcz swoich mistrzów i panów. Tą właśnie ideą inspirował się ów lekarz, który tak mądrze odpowiedział Ludwikowi XIV.