• Opiekun

Polscy niezniszczalni: szlachcic i królewicz

O takim Bożym Narodzeniu, jakie przeżył w Wiedniu siedemnastoletni Stanisław Kostka, możemy tylko pomarzyć. Gdy leżał złożony chorobą, w jego pokoju pojawiła się Maryja z maleńkim Jezusem i złożyła Dzieciątko w ramionach zachwyconego chłopca.

Chronologicznie - pierwszym z trzech polskich świętych, których ciała cudownie się zachowały, a których Joan Carroll Cruz umieściła na liście niezniszczalnych, jest św. Stanisław Kostka. Muszę tu zaznaczyć, iż w przeciwieństwie do ciał św. Jozafata Kuncewicza i św. Andrzeja Boboli, ciało Stanisława Kostki nie zachowało się do naszych czasów. Nie ulegało natomiast, najmniejszemu choćby rozkładowi przez pierwsze lata po śmierci.

Według królewskich kronik jeszcze jedno ciało przyszłego polskiego świętego, nie tak młodziutkiego jak Stanisław, ale także młodego – zachowało się tylko do czasów wyniesienia na ołtarze. Było nim ciało królewicza Kazimierza. O nim jednak, nie znajdziemy żadnej wzmianki w książce Joan Carroll Cruz.

Z Dzieciątkiem Jezus w ramionach

Mały szlachcic, herbu Dąbrowa, którego w przyszłości papież Jan XXIII miał ogłosić patronem Polski, przyszedł na świat 28 grudnia 1550 roku. Był drugim z siedmiorga dzieci kasztelana zakroczymskiego Jana Kostki i jego żony Małgorzaty. Gdy Staś ukończył 14 lat, razem ze starszym bratem Pawłem został wysłany do Wiednia, by tam kontynuować naukę w jednej z jezuickich szkół.

Nad modrym Dunajem, nastoletni Staś rozwijał się nie tylko intelektualnie, ale przede wszystkim duchowo. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1565 roku ciężko zachorował i w czasie choroby przeżył dwa doświadczenia mistyczne. Najpierw ujrzał przed sobą św. Barbarę, która w towarzystwie dwóch aniołów przyniosła mu Komunię Świętą. Wcześniej prosił o przyniesienie Wiatyku przez księdza, jednak właściciel domu, w którym Staś mieszkał, nie wpuścił kapłana do środka. W drugiej wizji Matka Boża z Dzieciątkiem na ręku pochyliła się nad nim i oddała mu w ramiona małego Jezusa. Od Maryi miał również usłyszeć polecenie wstąpienia do zakonu jezuitów.

Cudowny zapach

Następnego dnia Staś wyzdrowiał. Rodzice kategorycznie zabronili mu pójścia drogą zakonną. Mimo ich sprzeciwu Stanisław postanowił ruszyć za głosem powołania. Najpierw uciekł z wiedeńskiej szkoły, a potem trafia do nowicjatu w Rzymie. Jako osiemnastolatek złożył śluby zakonne. Niestety jeszcze tego samego roku, 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Maryi, które miał w szczególnej czci, umarł na malarię, a na jego pogrzeb przybyły tłumy. W 1570 roku, dwa lata po jego śmierci władze kościelne udzieliły zgody na ekshumację szczątków Stanisława, gdyż jeden z domów zakonnych serdecznie i nieustająco prosił o jedną z kości młodziutkiego Kostki, na relikwię.

Kiedy grób otwarto znaleziono nienaruszone ciało. Gdy okazało się, że ciało nie nosi najmniejszych objawów rozkładu, natychmiast zrezygnowano z pobierania kości na relikwię. Niektóre przekazy podają, iż nad ciałem Stanisława unosił się nieznany, piękny i delikatny zapach. Gdy kilka lat później, w trakcie procesu kanonizacyjnego, otwarto trumnę ponownie szczątki świętego były już w naturalny sposób zredukowane. Grób św. Stanisława Kostki po dziś dzień znajduje się w murach rzymskiego kościoła św. Andrzeja. Dodam, że Stanisławowi naród polski przypisuje zwycięstwo, odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 roku. 10 października bowiem, w czasie bitwy, niejaki ojciec Oborski, jezuita, miał wizję św. Stanisława Kostki, który pośród obłoków błaga Matkę Bożą o zwycięstwo nad Turkami.

Śpiący królewicz?

Wnętrze katedry wileńskiej przeszył głośny i nieprzyjemny zgrzyt, przywodzący na myśl ścieranie się ciężkich płyt kamiennych. Był rok 1602 i w katedralnej kaplicy Najświętszej Marii Panny panowało zamieszanie. W związku z kanonizacją królewicza Kazimierza, syna Kazimierza Jagiellończyka, pochowanego w najważniejszej wileńskiej świątyni nieco ponad 118 lat wcześniej, władze kościelne wydały polecenie ekshumacji jego szczątków. W grobowcu panowała bardzo wysoka wilgotność, a cegły z których został zbudowany były całkowicie przemoknięte, toteż otwierający trumnę robotnicy i nadzorujący ekshumację duchowni, przeżyli spore zdziwienie, gdy we wnętrzu trumny ujrzeli nienaruszone ciało królewskiego syna.

Kazimierz wyglądał jak gdyby pogrążony był we śnie i w dodatku tak, jakby zasnął najwyżej dzień wcześniej. To cud! – powtarzali jeden przez drugiego. Przy takiej wilgotności ciało królewicza powinno było rozłożyć się całe lata wstecz, tymczasem zwłoki wnuka Władysława Jagiełły i niemieckiego cesarza Albrechta II zdawały się skutecznie sabotować prawa fizyki. Nienaruszone ciało Kazimierza stało się kolejnym dowodem jego świętości. Jeszcze jednym argumentem potwierdzającym zasadność wyniesienia go na ołtarze. Przy głowie królewicza spoczywał, nietknięty najmniejszym choćby rozkładem, pergamin z tekstem jego ulubionego hymnu ku czci Najświętszej Marii Panny: Omni die dic Mariae – co w tłumaczeniu na polski było następującą zachętą: każdego dnia sław Maryję. Według tradycji hymn ów napisał w XII stuleciu sam św. Bernard.

Zapomniany bohater

O zachowanych ciałach trzech wyniesionych na ołtarze Polaków tj. Stanisława Kostki, Józefa Kuncewicza i Andrzeja Boboli wie wciąż niewielu. Jednak o czwartym polskim niezniszczalnym królewiczu Kazimierzu, nie słyszał właściwie nikt z wyjątkiem garstki historyków i pasjonatów tematu. Powód jest boleśnie prozaiczny: Kazimierz jest po prostu niemal kompletnie zapomnianym bohaterem dziejów naszego Kościoła, pomimo, że był on prawdopodobnie pierwszym polskim świętym, którego ciało zostało cudownie ocalone od naturalnego rozkładu i w dodatku pierwszym wyniesionym na ołtarze mężczyzną z królewskiej rodziny władającej Polską. O samym Kazimierzu napiszę więcej w marcu, kiedy będziemy obchodzić jego wspomnienie. Dziś ograniczę się tylko do kilku informacji.

Bulla w czasach zarazy

Tradycja mówi, że dwudziestosześcioletni Kazimierz umierał w opinii świętości, że już w czasie jego pogrzebu, wileńscy wierni doświadczyli za jego orędownictwem, wielu łask, a kult Kazimierza był żywy na długo przed jego kanonizacją. Królewicz przybył do Wilna na rok przed śmiercią, na wyraźne wezwanie ojca. Przez pewien czas przyszły Święty miał pozostawać w stolicy Litwy i sprawować władzę w imieniu króla polskiego. Był już wówczas chory na gruźlicę, która po przyjeździe do Wilna gwałtownie się rozwinęła, by w końcu 4 marca 1484 roku stać się przyczyną jego zgonu.

W 1518 roku, Zygmunt Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał do Rzymu, za pośrednictwem prymasa Jana Łaskiego, prośbę o kanonizację niedoszłego króla Polski. W odpowiedzi, papież Leon X, przysłał na polską ziemię swego legata Zaccarię Ferreri, by ten w jego imieniu, zbadał rzetelnie całą sprawę. Ferreri poruszony żywym kultem wokół osoby królewicza, jako pierwszy spisał jego żywot i zapewnił solennie Ojca Świętego, iż Kazimierz jak najbardziej zasłużył sobie na włączenie go w poczet świętych. Mało tego, legat był tak pewny faktu, iż polski królewicz zostanie wyniesiony na ołtarze, że przygotował nawet teksty liturgiczne ku jego czci.

Leon X wydał w 1521 roku bullę kanonizacyjną i oddał ją do rąk przebywającego wówczas we Włoszech bpa Erazma Ciołka. Bulla nie dotarła do Polski, gdyż w drodze do niej bp Ciołek padł ofiarą szalejącej we Włoszech zarazy, a dokument papieski bezpowrotnie zaginął. Starania o kanonizację wszczął na nowo Zygmunt III Waza. Klemens VIII w listopadzie 1602 roku, opierając się o bullę Leona X wydał nową i ta dotarła do Rzeczpospolitej bez przygód. Jak już wspominałam szczątki św. Stanisława Kostki i św. Kazimierza - w nietkniętej rozkładem postaci - nie zachowały się do dzisiaj. Ciała obu Świętych uległy rozkładowi po akcie wyniesienia ich na ołtarze i nie były to bynajmniej przypadki odosobnione. Jak twierdzą badacze fenomenu niezniszczalnych, ciała niektórych dzisiejszych świętych pozostawały okresowo nienaruszone na znak świętości ich życia, zupełnie jak gdyby miały stać się dodatkowym dowodem na czas procesów beatyfikacyjnych czy kanonizacyjnych. Gdy decyzja o ich wyniesieniu na ołtarze ostatecznie zapadała, ich szczątki stopniowo zaczęły ulegać naturalnym procesom rozkładu. W minionym stuleciu, sytuacja taka miała miejsce w odniesieniu do cudownie zachowanego ciała mnicha z Libanu Sarbeliusza Makhlufa.

Orędownictwa św. Kazimierza przyzywano w czasie naszych siedemnastowiecznych zawirowań dziejowych (a jak wiadomo XVII stulecie obfitowało w takowe wyjątkowo). Z jego niebieską pomocą wiązano m.in. zwycięstwa w starciach ze Szwedami: pod Kokenhausen, pod Białym Kamieniem i pod Kirholmem.

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama