Nowe życie Kościoła

W artykule O konsultowaniu wiernych w kwestiach doktrynalnych J.H. Newman postawił odważne pytanie: czy należy w Kościele liczyć się ze zdaniem świeckich? Odpowiedź była dla niego oczywista

John Henry Newman widział swój wiek, czas dojrzałego oświecenia i rewolucji przemysłowej w Anglii, jako czas ogromnej ciemności Kościoła. Widział jednak przyczynę tej ciemności nie tylko na zewnątrz, ale także wewnątrz samego Kościoła. Tuż po konwersji z anglikanizmu ubolewał, że chyba nikt w Anglii bardziej niż on nie ma aż tak złego zdania na temat Kościoła rzymskiego i nadużyć w sprawowaniu władzy. A jednak to właśnie ten Kościół okazał się dla niego światłem prowadzącym do prawdy. Jak to się stało?

Newman odkrył drogę do katolicyzmu na podstawie studiów z historii starożytnego Kościoła. Dostrzegł w niej niezwykły, nadprzyrodzony wymiar Kościoła, który uchronił go od fundamentalnych błędów doktrynalnych. Otóż tym, co zapewniło temu Kościołowi czystość i jedność w wierze, były sobory, czyli zgromadzenia biskupów w jedności z papieżem. Ale jednocześnie, i to jest w studiowaniu Newmana bardzo ważne, sami biskupi okazali się w tamtym czasie mniej wierni objawieniu Chrystusa niż ludzie świeccy. Sobór w Nicei — jeden z najważniejszych w historii Kościoła, ponieważ na nim potwierdzono doktrynę o bóstwie Chrystusa — był głosem zgromadzonych biskupów, ale tylko niewielkiej grupy wówczas przybyłych na obrady. Aż trudno pomyśleć, co by było, gdyby przyjechali wszyscy. Z badań historycznych wynika bowiem, że prawdopodobnie większość z nich nie podzielała tak silnego przekonania, że Jezus rzeczywiście jest Bogiem. Tę wiarę — i to podkreśla Newman na podstawie zachowanych świadectw — w większości zachowali wówczas świeccy. Nie może nas dziwić fakt, że po opublikowaniu przez niego artykułu O konsultowaniu wiernych w kwestiach doktrynalnych, który zawierał takie właśnie wnioski, okazał się on dla autora strasznie problematyczny. Newman cierpiał z powodu stanowczej krytyki władz rzymskich i wielu praktycznych konsekwencji spowodowanych tą publikacją. Niedługo potem popadł w depresję. W swoim artykule dowodził bowiem, że to dzięki świeckim nie przyjęła się błędna nauka arianów i ostatecznie górę wzięła prawdziwa tradycja. Przez większość IV wieku — dowodził Newman — dogmat nicejski utrzymał się bowiem nie dzięki niezłomności Stolicy Apostolskiej, soborów czy biskupów, ale poprzez consensus fidelium, czyli przez wiarę całego Ludu Bożego, hierarchii i świeckich.

To, że teza ta okazała się zgodna z Ewangelią, dowiodła godność kardynalska, którą Newman otrzymał wiele lat później, niedługo przed śmiercią. A niezwykłą przenikliwość jego myślenia, która ukształtowała późniejsze nauczanie Soboru Watykańskiego II na temat świeckich w Kościele, docenił również papież Benedykt XVI, który osobiście dokonał jego beatyfikacji, mimo że nie było to wówczas zwyczajem papieża. „Ogół wiernych, mających namaszczenie od Świętego, nie może zbłądzić w wierze i tę szczególną swoją właściwość ujawnia przez nadprzyrodzony zmysł wiary całego ludu, poczynając od biskupów aż po ostatniego z wiernych świeckich” — czytamy w soborowej konstytucji o Kościele.

W liście do G. Fottrella, prezesa Towarzystwa Historycznego i Literackiego przy Katolickim Uniwersytecie w Dublinie, Newman mógł więc napisać: „Jak widzę, duchowni w różnych miejscach Europy starają się trzymać świeckich na dystans. Świeccy są tym zdegustowani i stają się niewierni. Tak tworzą się dwa przeciwne obozy. Wróciłem z Irlandii z pełnym niepokoju poczuciem, że w tym katolickim kraju, podobnie mamy do czynienia z antagonizmem między hierarchią i warstwami wykształconymi. Przysłużyłby się Pan niezmiernie sprawie katolickiej na całym świecie, gdyby spowodował Pan, żeby uniwersytet stał się ośrodkiem, w którym duchowni i laikat spotykają się, uczą się wzajemnie rozumieć i  nawzajem sobie ustępują. Miejscem, z którego będą zgodnie działać w czasach zmierzających ku niewierności”.

We wspomnianym artykule O konsultowaniu wiernych w kwestiach doktrynalnych postawił ponadto bardzo odważne wówczas pytanie: czy należy w Kościele liczyć się ze zdaniem świeckich? Odpowiedź była dla niego oczywista: „świeccy jako wspólnota są świadkiem tradycji doktryny objawionej i przez to ich consensus w dziejach chrześcijaństwa jest głosem Nieomylnego Kościoła”.

Aktualna noc Kościoła — jak się czasem określa współczesny kryzys wiary i wiarygodności instytucji — nie skończy się za sprawą aktywności tylko jednej z części Ludu Bożego: duchownych lub świeckich. Ani jedna, ani druga grupa nie może sobie bowiem rościć prawa do pełni rozeznania prawdy, jaka płynie z objawienia. To, że biskupi stawiają kropkę nad „i” w orzeczeniach doktrynalnych Kościoła, bo posiadają asystencję Ducha Świętego, aby tę kropkę właściwie postawić, jest niezaprzeczalną prawdą przez ten Kościół nauczaną. Nie zmienia to faktu, że świeccy nie mogą być dla duchownych tylko przedmiotem nauczania, kimś drugorzędnym w procesie rozeznawania prawdy. Nie mogą być tylko „ogonem dla głowy”. Niedopuszczalny był dla Newmana radykalny podział na Kościół nauczający i Kościół nauczany, gdyż — jak pisał — „oba są świadkami wiary, oświecającymi się wzajemnie”. Dzisiaj więc także, w czasach równie mocno jak wtedy zmierzających do niewierności, Kościół nie popełni błędów doktrynalnych, których ostatecznie strzeże magisterium wszystkich biskupów. Lokalnie będzie on mógł jednak błądzić w rozeznaniu tego, co dla tego lokalnego Kościoła jest w duszpasterstwie naprawdę ważne. I będzie on rzeczywiście błądził, jeśli nie zachowa jedności, gubiąc odrzucone owce.

I będzie to skutkiem zarówno świeckich, którzy będą chcieli reformy Kościoła w ostrym napięciu wobec biskupów — jak wydaje się to już stopniowo robić środowisko związane z Kongresem Katoliczek i Katolików — jak i duchownych, którzy z poczuciem własnej wyższości będą traktowali świeckich jak zbędnych doradców.

Nowy dzień zajaśnieje naszemu Kościołowi tylko w jedności całego Ludu Bożego. Nawet jeśli będzie to dla tego Kościoła oznaczało długą i mozolną drogę wzajemnego zasłuchania się w zadane sobie przez duchownych i świeckich wzajemnie rany. Czy jesteśmy gotowi, aby z wiarą w nowe życie Kościoła tych ran zadanych przez nas wszystkich Kościołowi rzeczywiście dotykać i tam rozpoznawać obecność żywą Chrystusa Zmartwychwstałego? Czy to nie On, a nie my sami, ma moc rzeczywiście nas na nowo zjednoczyć?

Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego”

opr. mg/mg

>
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama