Czy jesteśmy gotowi...

Refleksje nad pielgrzymką Jana Pawła II do Polski (1997) - dyskusja w Instytucie Tertio Millennio w Krakowie

MACIEJ ZIĘBA OP: Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, dotyczy przesłania papieskiego. Z czym do nas Ojciec Święty przyjechał? Jakie są najbardziej ważkie wątki jego nauczania? Drugie pytanie, na jakie powinniśmy sobie odpowiedzieć, brzmi: jaka Polska objawiła się podczas pielgrzymki? Wydaje mi się, że Papież wydobył z naszego społeczeństwa coś, o czym sądziliśmy, że już zostało przez nas zatracone. Pod tym względem uważam tę ostatnią pielgrzymkę za równie ważną jak pierwsza z roku 1979. Trzecia sprawa to pytanie, jak zagospodarować nauczanie papieskie, co z niego wynika dla Polski i dla Kościoła.

Ograniczę się do rzeczy, która wydaje mi się najważniejsza. W ostatnim okresie wewnątrz wspólnoty kościelnej rozszerzało się zjawisko "wiktymizacji" - skłonność do postrzegania Kościoła jako bezbronnej ofiary poddanej działaniom wrogiej rzeczywistości. Przypomina mi to obrazki zapamiętane z Ameryki, gdzie widuje się młodych, zdrowych mężczyzn z napisem: "stolen from Africa". To, że nic mi się w życiu nie udaje, to wina faktu, że dwieście, trzysta lat temu "ukradziono mnie" (tj. moich praprzodków) z Afryki, w związku z czym nie jestem odpowiedzialny za żadne moje niepowodzenia. Nas, polskich chrześcijan, też często ogarnia nastrój frustracji i rozgoryczenia, które przeradzają się w postawę albo agresji, albo - częściej - bierności. Za taką postawą kryje się jednak fałszywa teologia: szukanie zła na zewnątrz człowieka. Owszem, w homiliach Ojca Świętego także często dostrzec można bardzo krytyczną diagnozę rzeczywistości: napiętnowanie "ideologii liberalnej", przypomnienie "geografii głodu" jako oskarżenie pod adresem całego świata i każdego z nas (Wrocław), sprzeciwienie się brutalnym postaciom kapitalizmu (Legnica); mówił też Jan Paweł II o złowrogim murze nietolerancji, ksenofobii, podziałów rasowych, egoizmu (Gniezno), o zmaganiach z cywilizacją śmierci (Kalisz), o czasach "duchowego chaosu, zagubienia i zamętu", w którym Boga często wyrzuca się z życia społecznego (Częstochowa), o stuleciu naznaczonym wojnami, nienawiścią, deptaniem praw człowieka (Zakopane), o świecie pełnym zagrożeń (Krosno). To bardzo mocne frazy. Ale ta fundamentalnie krytyczna diagnoza schorzeń współczesności uzupełniona jest o perspektywę "daru wolności". Temat "mądrego zagospodarowania odzyskanej wolności" przewija się przez całą pielgrzymkę. Wątek optymistyczny - "sursum corda" (Zakopane) czy zwłaszcza refren z krakowskich Błoń: "Gaude Mater Polonia" - sprawia, że otrzymaliśmy złożony obraz rzeczywistości, w której istnieją pokłady zła, ale istnieją też pokłady dobra, i która przez tę właśnie dwoistość apeluje do naszej odpowiedzialności, wzywa do czynu. W Gnieźnie Papież mówił: rozeznajcie, jak wielkie są zadania, jak wspaniały czas ofiarował nam Pan Bóg. W Kaliszu usłyszeliśmy: zadania, które są przed wami, nie przekraczają waszych możliwości, są na waszą miarę. W Poznaniu Jan Paweł II powiedział do młodzieży: świat jest trudny, ale jesteście w stanie poradzić sobie z nim, macie w sobie dość siły, aby w sposób twórczy odnaleźć w nim swoje miejsce. Refren wezwania do czynu wydaje mi się fundamentalnie ważny. We Wrocławiu Ojciec Święty przypominał, że chrześcijanin nie lęka się wolności, że podejmuje ją jako twórcze zadanie. W Legnicy wezwał nas do odważnego pójścia na współczesne areopagi kultury i cywilizacji. W Gorzowie mówił: słowem i czynem dawajcie świadectwo wszędzie, gdzie jesteście. Na Błoniach powiedział o "szkole świętej Jadwigi" i powtórzył za św. Janem: "nie miłujcie słowem i językiem, ale czynem i prawdą". Potem następuje wielki apel: "zastanawiajcie się nad polskim czynem, czy jest podejmowany roztropnie, w sposób systematyczny i wytrwały, czy jest odważny i wielkoduszny, czy jednoczy czy dzieli ludzi, czy nie uderza w kogoś nienawiścią albo pogardą; a może tego czynu miłości jest zbyt mało?"

W wymiarze społecznym otrzymaliśmy wezwanie do budowania społeczeństwa obywatelskiego opartego na fundamencie Ewangelii. Od początku bowiem aż do końca obecny jest w słowach Papieża wątek wspierania demokracji i wypełniania jej chrześcijańską treścią. Inny ważki leitmotiv to wezwanie do ewangelizacji, której potrzebuje nie tylko Europa - potrzebuje jej także Polska. W wymiarze indywidualnym skierowane zostało do nas wezwanie bardzo trudne i wymagające: nie obawiajcie się świętości.

Mówiąc w skrócie: z nauczania papieskiego wyłania się krytyczny obraz rzeczywistości przy jednoczesnym poszanowaniu jej mechanizmów i uzupełnieniu jej o odwołanie się do twórczej jednostki jako podmiotu działań, który otwarty jest na perspektywę transcendentną.

KRZYSZTOF ZANUSSI: Chciałbym przyjrzeć się pielgrzymce od strony tego, co Polacy z niej wynieśli, a jako wstępne założenie przyjmuję tezę, że na ogół tego, co się mówi, odbiorcy nie słuchają. Wydarzenie, jakim jest pielgrzymka, przeżywane jest na wielu płaszczyznach, ale w najmniejszym stopniu na płaszczyźnie problemowej, werbalnej. Największy wpływ wywrze, moim zdaniem, doświadczenie wspólnoty, którą odkryliśmy na nowo. Spoiwem tej wspólnoty był ton aprobaty, łagodności, pewnej niepolemiczności, szukania źródeł zła w sobie, a nie w innych - bo tak odebrano wystąpienia papieskie. Drugim akcentem pielgrzymki ważnym dla odbioru społecznego było wrażenie ponadpolityczności - w odczuciu społecznym Papież przyjechał ewangelizować, a nie rozstrzygać problemy polityczne.

Kolejny element, który zaważył na społecznym odbiorze pielgrzymki, kojarzy mi się z uwagą redaktora naczelnego "Playboya", który rozważając medialną obecność Kościoła, zwrócił uwagę, że jej podstawową słabością jest nieszczerość. Zachowanie i sposób mówienia wielu ludzi Kościoła razi nieszczerością. Na tym tle Papież jest rewelacją. To człowiek, który w sposób niezwykle przekonujący świadczy swoją osobą. Pomagają mu w tym wiek i zmęczenie. Ewolucja obrazu Papieża, który nie jest już odbierany jako ojciec, lecz jako dziadek, bardzo dodaje mu wiarygodności, bo dziadek jest tym, kto wznosi się ponad spór rodzinny, kto mówi głosem sprawiedliwości. Cierpienie fizyczne Papieża przyjmowane było ogromnie ciepło - postrzegany był jako człowiek, który tak bardzo męczy się dla nas, a cóż on z tego ma...?

Myślę, że w minimalnym stopniu zauważony został przez opinię publiczną aspekt europejski, który tak wyraźnie obecny był w homiliach. Wyklinaniu na Europę, tak charakterystycznemu dla dużej części Kościoła parafialnego, nauczanie papieskie z pewnością nie położy kresu. Natomiast wizyta dała ludziom poczucie aprobaty - w szczególności aprobaty dla przemian politycznych, jakie nastąpiły po roku 1989. Radość, że ktoś nas wreszcie docenił, jest bardzo zauważalna.

Wiele osób stawia sobie jednak pytanie: co dalej? Czy w Kościele polskim powróci ton agresji wobec świata zewnętrznego i polemiki między poszczególnymi środowiskami katolickimi? Wielu z nas nurtuje obawa przed powrotem Kościoła hierarchicznego w stare koleiny. Na każdym spotkaniu, w jakim uczestniczę, pojawia się sprawa pogrzebu profesora Deca - to niesłychanie ludzi zraniło, zwłaszcza osobista tchórzliwość hierarchy, który uciekł przed rozmową z rodziną i nie stawił czoła żałobnikom. Wielu pyta się, czy Radio Maryja stanie się w większym stopniu głosem Episkopatu, czy też pozostanie osobną siłą. Ten problem odbierany jest przez sporą część katolików jako niezwykle ważny.

Mistyczny wymiar, na który położony został akcent podczas pielgrzymki, otwiera też dramatyczne i bolesne pytanie, jaki będzie polski Kościół po zakończeniu obecnego pontyfikatu. Powinniśmy stawiać to pytanie bez zażenowania. Czy ten Kościół będzie w dostatecznym stopniu Kościołem powszechnym, czy nie zatęskni, aby być Kościołem narodowym, gdy w Watykanie zasiądzie ktoś, kto nie będzie rozumiał naszych problemów i będzie do nas mówił językiem, od którego odwykliśmy? Wydaje mi się, że Jan Paweł II starał się w swych homiliach duchowo przygotować nas na pogłębione uczestnictwo w Kościele powszechnym. Ta pielgrzymka była bowiem uderzająco uniwersalna w swym przesłaniu.

KS. ANDRZEJ SZOSTEK: Ładunek treści zawarty w homiliach papieskich jest tak ogromny, że stać nas na razie jedynie na bardzo wyrywkowe reakcje. Wszyscy czujemy, że ta wizyta była niezwykłym wydarzeniem, że stanowi wielką szansę i że tę szansę możemy zaprzepaścić.

Krzysztof Zanussi mówił już o wiarygodności Jana Pawła II płynącej z cierpienia. Wydaje mi się to bardzo ważne - przyjechał do nas człowiek chory i w wielu odbiorcach obudziło to - powiedziałbym najprościej - współczucie. Pojawiła się świadomość, że Papież jest świadkiem, który nie tylko coś głosi, ale płaci za to głoszenie bardzo wysoką cenę. Zdumieniem i radością napełniało mnie to, że z dnia na dzień Papież raczej się umacniał, niż pochylał pod ciężarem niezliczonych spotkań. Może jeszcze jeden element wpłynął na niezwykłą atmosferę spotkań. Pan Zanussi wspomniał, że ton Papieża był aprobujący i ludzie odebrali to pozytywnie. Ale na ich postawie zaważył także moralny "kac" po pielgrzymce w roku 1991, kiedy doszło do przykrego dysonansu: jako społeczeństwo okazaliśmy się nie bardzo gotowi przyjąć to, co miał nam do przekazania Ojciec Święty - i to pozostawiło jakieś poczucie winy, które teraz zaowocowało pragnieniem pojednania.

Wymienię trzy punkty, które - jak sądzę - wyznaczają nasze szczególne zadania po tej pielgrzymce, a także dwa ostrzeżenia.

Po pierwsze, modlitwa. Nie był to może temat szczególnie eksponowany w homiliach, mam jednak na myśli nie tylko to, co Papież mówił, ale także to, co - i jak - robił. Uderzało ogromne skupienie modlitewne Ojca Świętego. Nadawało ono szczególną siłę słowom mówiącym o modlitwie jako fundamencie całego chrześcijańskiego życia. Papież starał się sprowadzić nas, nasze myślenie i działanie, z płaszczyzny politycznej, społecznej, doktrynalnej nawet, do miejsca, od którego wszystko się zaczyna i musi zaczynać: do osobistego kontaktu z Jezusem Chrystusem. Warto by pomyśleć, co dałoby się zrobić, by modlitwa w Kościele polskim nabrała więcej pociągającego piękna. W reformie liturgii poszliśmy dość daleko w kierunku jej urozmaicenia, czasem nawet infantylizowania, tracąc wrażliwość na głęboką tradycję liturgiczną. Zauważmy, ile pieśni Papież intonował, do ilu nawiązywał w swoich konferencjach, jak nas poniekąd zawstydzał, gdy rozpoczynał śpiewem "Anioł Pański", a wierny lud nie umiał śpiewu podjąć. Trzeba odzyskać ten głęboki wymiar modlitewny, który przecież wpisany jest w naszą tradycję. Bez tego wymiaru ciszy, bez głębszej modlitwy osobistej i wspólnotowej nasze nawrócenie nie będzie miało sensu ani mocy.

Po drugie: opcja na rzecz ubogich. Już we Wrocławiu pojawił się długi passus na temat głodu, a w Legnicy temat ubóstwa i naszej na nie reakcji został szczególnie rozwinięty, choć i później Papież do niego nawiązywał - aż do końca pielgrzymki. Jan Paweł II podkreślał, że Kościół zawsze stał przy ubogich - i w tym kontekście można było odebrać jego zatroskanie o ubogich jako wyrzut czyniony władzom. Ale myślę, że Papież czynił wyrzut także nam, Kościołowi: byśmy nie dali sobie odebrać tak właściwej Kościołowi troski o ubogich. Ma ten apel chyba także aspekt polityczny: Kościół kojarzony jest z prawicą, ta zaś z kolei - z brakiem wrażliwości na kwestie społeczne. Tymczasem jeśli w Polsce udała się reforma gospodarcza (z czego trzeba się cieszyć), to równocześnie nie wolno tracić z pola uwagi cienia towarzyszącego temu światłu. I w tym właśnie miejscu Kościół powinien być pierwszy.

Z dwu punktów poprzednich wynika trzeci: postulat pogłębienia wiary, zwłaszcza przez dowartościowanie roli studium. W mentalności wielu katolików rzeczywistość wiary traktowana jest jako oderwana od intelektualnej aktywności człowieka. W konkluzji odbytej niedawno przez delegatów Stolicy Apostolskiej wizytacji seminariów duchownych w Polsce zwrócono między innymi uwagę na niepokojący antyintelektualizm wielu kleryków, którzy przecież wkrótce będą formowali wiernych w parafiach. Tu także otwiera się ogromnie ważne zadanie dla Kościoła w Polsce.

Czego natomiast bym się obawiał, to - po pierwsze - nadmiernego upolitycznienia pielgrzymki. Będzie ona miała, oczywiście, polityczne konsekwencje, ale sama przez się intencji politycznej nie ma. Pochopna zaś interpretacja wypowiedzi Ojca Świętego w kategoriach politycznych nakłada wiernym "okulary", których już nie będzie łatwo im zdjąć; nie będzie łatwo wyzwolić się z partykularnego, instrumentalnego rozumienia i aplikacji prawd i apeli głoszonych przez Papieża. Ale przyznaję, że nie wiem, jak się bronić przed takim spłycającym papieskie przesłanie jego upolitycznieniem...

Strzegłbym się także, po drugie, przed zbytnim tej pielgrzymki "przeorganizowaniem". Boję się, byśmy nie zredukowali całej naszej ogólnokościelnej i ogólnonarodowej refleksji do jakiegoś z góry zaplanowanego programu duszpasterskich działań. Program taki jest zapewne potrzebny, potrzebne są dni modlitw, studium. Ale słowa Papieża zasługują na medytację głębszą, trzeba pozostawić wolną przestrzeń dla tego, co zechce Duch Święty budzić w umysłach i sercach wiernych, a czego nie da się odgórnie zaplanować.

MACIEJ ZIĘBA OP: Uwaga ad vocem: łatwo dostrzec, że pielgrzymka została pomyślana w taki sposób, by nie można jej było wykorzystać politycznie bez istotnego jej nadużycia. Papież dał nam więc narzędzia, abyśmy mogli przeciwstawiać się takim nadużyciom. Wymiar modlitwy obecny był natomiast z wielką mocą, ale zawsze sprzężony z czynnym świadectwem i o obu trzeba pamiętać.

WIESŁAW WALENDZIAK: Pamiętając o ogromnym znaczeniu wspólnotowego wymiaru tej pielgrzymki - co podkreślał Krzysztof Zanussi - powinniśmy strzec się przed zbanalizowaniem wymiaru teologicznego. Takiej banalizacji próbują dokonać środowiska, które na co dzień "z otwartą przyłbicą" walczą z teologicznym i etycznym przesłaniem Kościoła. Nieprzypadkowo "Trybuna" czy Izabela Sierakowska usilnie próbowali zaprezentować Papieża jako orędownika i zwiastuna pokoju społecznego. Oczywiście! Jan Paweł II jest posłańcem pokoju, ale takim posłańcem, który mówi, że nie będzie żadnego pokoju bez poszanowania prawdy Ewangelii.

Dla mnie bardzo ważnym momentem pielgrzymki było spotkanie Ojca Świętego z młodzieżą w Poznaniu. Faktem jest, że doświadczenie liberalnej demokracji sprzyja upowszechnieniu się postaw liberalnych wśród młodego pokolenia. "Zmodernizowaniu" uległo również myślenie o Kościele. Duża część tego pokolenia akceptuje nauczanie Kościoła bardzo wybiórczo. Potwierdzają to zresztą wszystkie badania socjologiczne. Adam Michnik zastanawiał się nawet przed pielgrzymką, jakiego papieża potrzebuje liberalna demokracja. Spotkanie z młodzieżą było odpowiedzią na pytanie Michnika. Jan Paweł II powiedział, jakiej prawdy potrzebuje liberalna demokracja, by w krótkim czasie nie doprowadzić się do samozniszczenia. Młodym rzekł: za bardzo was szanuję, żeby od was nie wymagać, i punkt po punkcie powtórzył całą naukę Kościoła, również w tzw. delikatnych i kontrowersyjnych dla młodego pokolenia kwestiach.

Warto zastanowić się przez chwilę, jak to się stało, że owe "trudne prawdy", które młodych tak często irytują, wypowiadane przez Papieża przyjmowane były tak bardzo dobrze. Myślę, że były wręcz oczekiwane. Stało się tak, albowiem w tym, co Jan Paweł II mówił, nie było ani krzty hipokryzji. To nie były tylko "prawdy teoretyczne". Papież nauczał i Papież świadczył swoją osobą. Potwierdzał prawdziwość wygłaszanych słów własną postawą. Zaiste, człowiek może być posłańcem prawdy, ale od formy tego posłania i moralnej, duchowej kondycji posłańca zależy często, czy ta prawda zostanie przyjęta. To ważny znak dla Kościoła w Polsce.

Sądzę, że pielgrzymka rozwiała obawy, iż Kościół staje się nadmiernie etniczny czy upolityczniony. Warto natomiast zwrócić uwagę, jak istotną rolę odegrały podczas niej nowe ruchy. Być może dlatego, że są czytelnym odwzorowaniem postawy Jana Pawła II: Kościoła nauczającego i świadczącego.

HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ: Po raz pierwszy w historii pielgrzymek Papież zobaczył Polskę radosną. Myślę, że to mu także dało siłę. Zgodnie z moimi oczekiwaniami nie była to pielgrzymka polityczna, tylko ewangeliczna. Część polityków ma z tego powodu poczucie niedosytu. Rozczarowane politycznie muszą być zresztą obie strony. Dla postkomunistów ogromnym zaskoczeniem była wysoka frekwencja na spotkaniach, natomiast politycy "solidarnościowi" liczyli na czytelniejsze poparcie ze strony Ojca Świętego.

Co zrobić, by nie zaprzepaścić szansy? Musimy sobie powiedzieć, że czeka nas ogromna praca: począwszy od hierarchii, a na świeckich skończywszy. Postkomuniści konsekwentnie usiłowali podczas pielgrzymki przeciwstawiać Papieża jako człowieka o wymiarze i nastawieniu europejskim polskiej hierarchii kościelnej jako "zaściankowej". Dla polskich biskupów powinien to być element rachunku sumienia: czy w świetle listu Ojca Świętego skierowanego do Episkopatu to przeciwstawienie jest w stu procentach zafałszowane? Czy nie ma ze strony niektórych biskupów jakichś zaniedbań na przykład w sprawie Radia Maryja? Papież całkiem niedwuznacznie wskazał, co to oznacza być radiem katolickim i jakie zależności łączą katolickie środki przekazu z Episkopatem.

Rachunek sumienia potrzebny jest również na szczeblu parafii. Tutaj specyficznym problemem jest presja wywierana na proboszczów przez radykalne ruchy polityczne skupione wokół parafii. Niekiedy stwarza to wręcz zagrożenie wolności osób duchownych.

ADAM STRZEMBOSZ: Dla mnie największym odkryciem tej pielgrzymki była młodzież. Okazała się ona bardzo odmienna od naszych wyobrażeń na jej temat, kształtowanych przez kulturę masową czy wchodzący w kolizję z prawem lub zasadami moralnymi margines. Rzesze młodych obecne na spotkaniach z Ojcem Świętym wykazywały ogromną potrzebę autentyczności i autorytetu, okazały się wrażliwe na cierpienie, zmęczenie, wysiłek, na wartości wyższe i kruche. Papież jest przecież przeciwieństwem tych cech, które wydawały się jedyną fascynacją młodego pokolenia. Postawa młodych podczas pielgrzymki odkłamała nam jej fałszywie ujednolicony obraz.

Natomiast niepokoi mnie lekceważenie w polskim Kościele - a szczególnie w nowych ruchach - wymiaru intelektualnego naszej wiary. Stąd rodzi się dogmatyzm w najgorszym znaczeniu tego słowa. Papież zwrócił nam uwagę, że element intelektualny jest bardzo ważnym komponentem wiary. To też trzeba odpowiednio podjąć w pracy duszpasterskiej.

Z autentycznością i wiarygodnością polskiego Kościoła wiąże się także odpowiednia reakcja na to, o czym Papież mówił z ogromnym naciskiem: na kwestię aborcji. Ruchy pro vitae są właściwie zupełnie bezbronne z braku funduszy - często nie są w stanie zaofiarować kobiecie potrzebującej pomocy nawet najskromniejszego wsparcia. A przecież przeciwnicy legalizacji aborcji to niemal połowa społeczeństwa, zatem problemy finansowe powinny być stosunkowo łatwo rozwiązywane. Jeżeli obecna sytuacja się nie zmieni, to nasz faryzeizm odebrałby wiarygodność sprzeciwowi wobec aborcji.

STANISŁAW RODZIŃSKI: Bardzo się cieszę, że w wypowiedzi ks. Szostka pojawił się motyw modlitwy. W jednym z wywiadów w czasie pielgrzymki dziennikarz zapytał biskupa Chrapka, co Papież robi, gdy w tak napiętym terminarzu ma wolną godzinę. Odpowiedź biskupa brzmiała: chce być sam. Modli się. Dziennikarz był zaskoczony. Warto więc o modlitwie i jej miejscu w tej pielgrzymce pamiętać. Przecież niektóre homilie miały formę modlitwy (na przykład na Błoniach). Płynie z tego wniosek, że w nauczaniu Kościoła, w pracy spowiedników, w homiletyce modlitwa winna być potraktowana jako podstawowy problem życia chrześcijańskiego.

Druga rzecz to związki między wolnością a edukacją, rozumianą także jako praca nad sobą, stawianie samemu sobie wymagań - o czym już dawniej Jan Paweł II mówił do młodzieży. To problem bardzo istotny. Jeszcze wyraźniej ujawniła to wypowiedź w kościele św. Anny. Papież porównał uniwersytet do matki. Ten uniwersytet w swej dydaktyce i pracy wychowawczej powtarza - niemal dosłownie - cykl macierzyństwa, nie tylko z jego radością, ale i cierpieniem. Uniwersytety winny być miejscem pracy i wymagań - wymagań wobec młodzieży, ale i nauczycieli wobec siebie. To zadanie łączy uniwersytet i Kościół, który także pełni rolę wychowującej matki.

Ostatnia sprawa. Wydaje mi się niezwykle ważne, aby z pielgrzymki nie zrobić peerelowskiego materiału do różnych akcji (przestrzegał przed tym również ks. Szostek). Można na przykład odczekać z listem Episkopatu podsumowującym spotkanie z Janem Pawłem po to, by gruntownie przemyśleć jego treść. Moim cichym marzeniem jest, by ten list nie składał się głównie z cytatów z wystąpień papieskich, ale był samodzielną refleksją nad sensem nauczania Jana Pawła II i zaproszeniem proboszczów, katechetów, świeckich do twórczego przemyślenia i zastosowania tego nauczania w swojej pracy. Papieża trzeba wreszcie zacząć czytać, a nie tylko zadowalać się posiadaniem wspólnej z Nim fotografii.

ABP DAMIAN ZIMOŃ: Przed pielgrzymką stawiałem sobie pytanie: w jaki sposób Papież zrealizuje w Polsce swój program zawarty w Tertio millennio adveniente. Głównym celem przygotowania do roku 2000 jest ożywienie wiary i świadectwa chrześcijan. Jak przełożyć to w naszym kraju na praktykę? Ojciec Święty pokazał nam ogrom naszych zaniedbań, ale dał też konkretne wskazówki. Dla mnie najbardziej wymowne było ekumeniczne spotkanie we Wrocławiu. Papież powiedział, że nie wystarczy tolerancja między różnymi Kościołami, nie wystarczy wzajemna akceptacja, ale potrzeba wspólnego świadectwa miłości. To dla nas - polskich katolików - wezwanie, abyśmy weszli w ściślejszy kontakt z mniejszościami religijnymi, abyśmy pogłębili świadomość pojednania.

Inną ważną wskazówką było spotkanie ze światem nauki. Przypomina nam ono, jak ważną sprawą jest wychowanie, pogłębienie intelektualne Kościoła i kontakt ze współczesną kulturą.

Jeśli chodzi o Radio Maryja, nie jest to problem łatwy, ale mamy jego świadomość, a Papież dał nam instrument ułatwiający zabiegi, by ten "katolicki głos w naszym domu" był w każdym calu katolicki.

BP KAZIMIERZ NYCZ: Problem Radia Maryja jest dlatego tak skomplikowany, gdyż w polskim Kościele istnieje zapotrzebowanie na tego typu rozgłośnię. Moim zdaniem, najlepszym sposobem rozwiązania tego problemu jest stworzenie mądrej alternatywy ogólnopolskiego radia katolickiego. Bez tej swoistej konkurencji Radio Maryja nie będzie się reformować.

Upowszechnia się konstatacja, że ta pielgrzymka nie była polityczna. Takie stwierdzenie sugeruje, że poprzednie wizyty miały taki właśnie charakter. To nieporozumienie. Intencje wypowiedzi Papieża są zawsze ponadpolityczne. Jeśli coś różni obecną pielgrzymkę od poprzednich, to to, że tym razem politycy nie zdołali jej zinstrumentalizować. Zgadzam się natomiast z opinią pani Gronkiewicz-Waltz, że nikt z nas - polskich biskupów, księży, świeckich katolików - nie dorasta do tego, co robi Papież. Jednak przeciwstawianie Papieża polskiemu Kościołowi, co starają się nam wmówić niektóre media, jest próbą wbijania klina we wnętrze Kościoła. Po przemówieniu Ojca Świętego w Skoczowie niektóre środowiska prawicowe skrytykowały biskupów, że zajmują zbyt kompromisowe stanowisko na przykład w sprawie aborcji. Gdy obecnie Papież przemawiał w tonie łagodnym, środowiska lewicowe od razu zaczęły oskarżać Episkopat o agresywność.

Dla mnie osobiście w tej pielgrzymce najbardziej przejmujące było to, że Ojciec Święty zdołał zgromadzić wokół siebie w atmosferze skupienia Kościół, ludzi słabych i grzesznych. Dopełnienie słowa świadectwem sprawiło, że Papież pokazał nam apostolskie zadania jako ewangeliczny kwas, który przemienia od wewnątrz. Jeżeli zrozumiemy, że Ewangelia nie służy do zwalczania innych, ale do przekształcania samego siebie, to pielgrzymka przyniesie plon.

CZESŁAW MIŁOSZ: Słuchając z wielkim wzruszeniem wszystkich homilii, miałem uczucie, że słucham nie tylko głowy Kościoła, ale także człowieka wychowanego na polskim romantyzmie. Dla tego romantyzmu zasadnicze były dwa punkty: obcowanie żywych i umarłych (wystarczy w dzień zaduszny pójść na cmentarz, by ujrzeć, jak silne jest to w Polsce) oraz zaangażowanie w historię, patrzenie na rzeczywistość przez pryzmat historiozofii. W ujęciu Papieża wyraża się to głęboką wiarą w Opatrzność kierującą historią - głoszenie, że Jezus Chrystus jest Panem dziejów brzmi na tle XX wieku zupełnie "dziko".

Przypominam sobie spotkanie w Castel Gandolfo w latach 80., gdy Papież powiedział: "widzicie, co wynikło z decyzji Piotra, by przyjechać do Rzymu". Myślę, że Jan Paweł II ma poczucie misji jako papież słowiański i wielką wizję historiozoficzną, w której umiejscawia swoją rolę. Przypominam sobie też zjazd w Rzymie historyków z dawnych ziem polskich - Litwy, Ukrainy, Białorusi i Polski. Papież patronował temu spotkaniu, ciągle zainteresowany jest Wschodem, a podczas tej pielgrzymki Gniezno i św. Jadwiga były najważniejszymi elementami jego wizji historiozoficznej. Osobiście zawsze opowiadałem się za Oświeceniem czy klasycyzmem przeciwko romantyzmowi, ale wiem, że romantyzmu nie można wyrzucić za burtę polskiej świadomości. I jest dla mnie nieustającym zadziwieniem, że romantyzm znalazł dzisiaj tak potężnego kontynuatora.

Inna sprawa, że politycznym wyrazem romantyzmu były w polskiej historii przeważnie rozmaite odmiany narodowego katolicyzmu, który żywił się wizjami mesjanicznymi. Dlatego wkład tego nurtu w polityczną historię Polski jest dwuznaczny. Obawiam się, by nauki papieskie nie zostały "przechwycone" przez ten kierunek. Ale słuchając Papieża, miałem poczucie, że uczestniczę w czymś olbrzymim - jednak nie można zapominać o Królu Duchu i innych wizjach poezji romantycznej.

MACIEJ ZIĘBA OP: Romantyczny klucz do czytania Papieża jest z pewnością trafny, ale trzeba pamiętać, że wizja papieska ma charakter głęboko teologiczny, co oczyszcza ją z wątku mesjanistycznego i nacjonalistycznego, a nadaje wymiar uniwersalistyczny i zarazem głęboko intelektualny.

TOMASZ WOŁEK: Papieżowi udało się trafić do młodzieży, i to ma znaczenie zasadnicze. Polska jest bowiem pokoleniowo przepołowiona - na mój prywatny użytek stosuję podział na cywilizację zeszytowo-ołówkową (do której sam przynależę) i cywilizację komputerowo-telewizyjną. Chodzi o to, jak dotrzeć z przesłaniem wiary również do tej drugiej kategorii młodzieży. Oprócz podkładu historiozoficznego Papież próbował w sposób niezwykle przejmujący uczyć młodzież historii najnowszej, historii PRL-u. Robił to w sposób ponadkoniunkturalny, ale w przeświadczeniu, że polska młodzież nie zna nieodległej przeszłości.

Polski Kościół powinien po wizycie zadać sobie pytanie, jak sprawić, żeby utrzymać miarę pośród skrajności. Jedna skrajność to skłonność do spychania Kościoła do kruchty prywatności, druga natomiast to pułapka polityzacji. Kluczem do utrzymania tej miary jest dotarcie do młodzieży i szerokiej warstwy inteligencji. Myślę, że nie trzeba kolejnych stanów wojennych, by inteligencja na powrót odnalazła się w przestrzeni wolności, którą także Kościół zawiera i proponuje.

JAROSŁAW GOWIN: Dla mnie kluczem do zrozumienia tej pielgrzymki było wezwanie z krakowskich Błoń do refleksji nad polskim czynem i polską prawdą. To stwierdzenie bardzo enigmatyczne, tajemnicze, prowokujące. Jest dla mnie rzeczą charakterystyczną, że nikt z nas nie próbował się zmierzyć z tym wyzwaniem. Prawdopodobnie jest to zadanie na zbiorową pracę obliczoną na lata.

Sam przysłuchiwałem się homiliom przez pryzmat tego, co w swojej książce Niezwykły pontyfikat napisał ojciec Zięba: że pielgrzymka będzie zaczynem budowy samoświadomości otwartego Kościoła. Ważne jest to napięcie: z jednej strony samoświadomość, a więc budowa tożsamości, ale - z drugiej strony - takiej tożsamości, która nie służy odgradzaniu się od świata, tylko wychodzeniu ku niemu z głębi przesłania Ewangelii. W czym upatruję najważniejszych wskazówek? Powtórzę rzeczy, na które już tu wskazywano. Zwracaliście państwo uwagę na wymiar osobistego świadectwa - Papież przyjechał po to, aby służyć, przyjechał całkowicie bezinteresownie, nie by coś załatwić, ale by dawać. To jest pierwsza ważna wskazówka dla polskiego Kościoła. Po drugie, przesłanie papieskie skierowane było do wewnątrz, w dwojakim tego słowa znaczeniu: w tym sensie, że trzeba budować wiarę na fundamencie duchowym, modlitewnym, kontemplacyjnym, oraz w tym sensie, by źródeł zła szukać najpierw w sobie, a dopiero potem w innych. Po trzecie, Papież postawił przed Polakami zadanie przemyślenia problemu wolności. Jeżeli gdzieś nauczanie papieskie jest zagrożone partykularyzacją, to myślę, że właśnie w tym punkcie; jedni skoncentrują się na tym, co o "ideologii liberalnej" powiedział Papież we Wrocławiu, sam z kolei miałbym ochotę powiedzieć, że Jan Paweł II pobłogosławił polską wolność, tymczasem papieskie nauczanie o wolności trzeba brać integralnie. Trzeba je przyjąć zarówno ze stwierdzeniem, że dar wolności jest darem radosnym, a nie nieszczęsnym, jak i z wezwaniem, by troszczyć się o pełne korzystanie z tego daru. Ostatnia sprawa to znaczenie wymiaru intelektualnego: mówiąc najkrócej, Papież dał wyraźnie do zrozumienia, że rocznica Wydziału Teologicznego jest dla Kościoła ważniejsza niż wybory parlamentarne czy konkordat.

JAN ROKITA: Jaka jest Polska po wizycie Papieża? Jest nadal głęboko duchowo i politycznie podzielona pomiędzy "Obóz Tradycji" i "Obóz Postępu". Dla pierwszego kluczowe jest odniesienie do religii, dla drugiego - do wolności. Zasadniczym problemem "Obozu Tradycji" jest odebranie zawłaszczonej i wypaczonej przez drugą stronę idei wolności. Bo "Obóz Postępu" swój sztandar uczynił z idei wolności niczym nie ograniczonej, wyzbytej autorytetów i oderwanej od moralności.

Interesuje mnie, jak w tym ważnym sporze duchowym rozumiane jest przesłanie Papieża z roku 1997. Myślę, że dwie sprzeczne wzajemnie pokusy zaczynają rządzić interpretacją tego przesłania. Pokusa pierwsza czyni z Jana Pawła II nauczyciela irenizmu. Papież mówił z satysfakcją o polskich reformach, nie angażował się w krytykę postępowania władz w żadnej sprawie, ściskał serdecznie dłoń pana Leszka Millera... Proszę bardzo, już pokrzykują niektórzy. Jak dobry, pojednawczy i niekonfliktowy Papież! I jaki zły, szukający konfliktu i fundamentalistyczny Kościół w Polsce! Przecież Papież chciałby, by wszyscy w Polsce kochali się, a nie by toczyli jakiś spór o religię, moralność czy państwo.

Pokusa druga każe słyszeć w ustach Jana Pawła II jedynie pochwałę dzisiejszego stanu "Obozu Tradycji". Potwierdzenie i uzasadnienie jego lęków i uprzedzeń. Przecież Papież tak emocjonalnie potępił ideologię liberalną i poszedł wyjątkowo daleko, dalej niż w Laborem exercens, w krytyce mechanizmów rynkowych. A na dodatek pochwalił polski Kościół, dezawuując w ostrych słowach tezę liberalnej propagandy, iż Kościół jest wrogiem wolności. Zostaliśmy zatem raz jeszcze pobłogosławieni, by z tym większą energią sypać okopy Świętej Trójcy przeciw nawałnicy nowoczesności.

Ktoś już zwrócił uwagę na tajemniczość papieskiego przesłania o potrzebie "polskiego czynu" z kazania na krakowskich Błoniach. Myślę, że by zrozumieć sens tego przesłania, trzeba machnąć ręką na głosicieli irenicznego pojednania w imię Jana Pawła II oraz nie słuchać tych, którzy w papieskich słowach widzą tylko pochwałę i potwierdzenie słuszności swoich lęków i uprzedzeń.

KRZYSZTOF PIESIEWICZ: Obecność tak wielkich rzesz młodzieży na spotkaniach jest oczywistym znakiem głodu autorytetu. Pielgrzymka zarysowała przestrzeń duchową dla polskiej wspólnoty, która - zdaniem Jana Pawła II - powinna przełamywać lokalne opłotki. Taki sens ma ekumeniczny akcent z Wrocławia, Wojciechowy akcent z Gniezna, kanonizacja św. Jadwigi czy przywoływanie Pawła Włodkowica. Wszystko to układa się w adresowaną do polskiej wspólnoty propozycję spojrzenia szerzej dookoła siebie, przyjrzenia się postaci polskiego katolicyzmu, naszym stosunkom z sąsiadami.

Jak przełożyć wizytę na codzienną praktykę? Pojawia się tu ten sam problem, na jaki napotyka wprowadzanie w życie zmian Soboru Watykańskiego II czy treści przebogatych encyklik Jana Pawła II. Polskim katolikom nie udało się przełożyć na praktykę katolickiej nauki społecznej. Podobna rzecz spotka nauczanie z ostatniej pielgrzymki, bo za naszymi zaniedbaniami kryje się nie tylko nieumiejętność, ale brak odwagi, uprzedzenia. Pewna część duchowieństwa i świeckich boi się Soboru czy nauczania społecznego z encykliki Centesimus annus.W gruncie rzeczy myśl Jana Pawła II jest w Polsce praktycznie nieznana, a w każdym razie nie stosowana do rozwiązywania konkretnych problemów, przed jakimi stoi Kościół.

Gdybym miał ująć tę pielgrzymkę jednym zdaniem, powiedziałbym, że była to pielgrzymka miłości. Papież przygarnął wszystkich Polaków i rozpoczął rozmowę. Odnalazł dobry ton - dialogu, przekonywania, a jednocześnie szacunku dla poświęceń Polaków. I ten ton - na równi z treścią - zadecydował o tak pozytywnym przyjęciu przesłania, z jakim Papież do nas przyjechał.

WIESŁAW WALENDZIAK: Nie zgadzam się z interpretacją pielgrzymki w perspektywie sporu o Sobór Watykański II czy podziału na "katolicyzm otwarty" i katolicyzm przedsoborowy. Pielgrzymka pokazała głód autorytetu w Polsce i tęsknotę pewności. Przywoływane tutaj Radio Maryja odpowiada na tę potrzebę. Wszak w tym wypadku nie chodzi o obronę tradycji, spór liturgiczny. Odczytywanie Radia Maryja poprzez fenomen arcybiskupa Lefebvre’a i Ecône uważam za całkowite nieporozumienie. I przecież Jan Paweł II ową tęsknotę niepewności doskonale zrozumiał, pokazując wyraźnie, gdzie i jak możemy ją zaspokoić. Ba! Nawoływał nawet do "twardości" w spotkaniu ze współczesnymi areopagami. Przypomniał jednocześnie, że kiedy Krzyż zamieniany jest w pałkę do bicia, Kościół umiera. Papież pokazał nam inną, ściśle pastoralną perspektywę działania. Perspektywę misyjną. W tym sensie było to ostrzeżenie dla tych, którzy chcieliby dzielić świat czy nawet Kościół wedle konceptu manichejskiego. Ale nie odniosłem wrażenia, by owo ostrzeżenie odnosiło sie tylko do Radia Maryja.

EDMUND WNUK-LIPIŃSKI: Chciałbym dorzucić pięć krótkich uwag. Pierwsza odnosi się do tego, co Krzysztof Zanussi powiedział na temat sposobu recepcji. Intuicja socjologa podpowiada mi, że podobnie jak w czasie pierwszej pielgrzymki Polacy reagowali nie tylko na temperaturę emocjonalną, ale i na treść homilii. Myślę, że z tego słuchania wyłoni się jakaś nowa jakość w naszym życiu społecznym, choć nie wiadomo, kiedy i jaki charakter przybierze.

Druga uwaga dotyczy spotkania w kolegiacie św. Anny. To, co mówił tam Papież, przyjąłem z ogromnym wzruszeniem. Zawarte tam było dowartościowanie misji uczonych, co stoi w jaskrawej sprzeczności z nasilającymi się tendencjami populistyczno-antyinteligenckimi. A częścią przestrzeni, w której te tendencje się pojawiają jest Kościół. Rola uczonych sprowadza się do dwóch określeń, których użył Ojciec Święty: posługa umysłu i krytyczne sumienie. Nikt o takim autorytecie jak Papież do tej pory tak wymagających, ale i nobilitujących zadań przed intelektualistami nie postawił.

Trzecia uwaga dotyczy zaskoczenia tej pielgrzymki: niezliczonych tłumów. Jedną z najważniejszych przyczyn tak wysokiej frekwencji jest głód autorytetu - jak już mówił Adam Strzembosz. Brutalna destrukcja, jaką sobie zafundowaliśmy, sprawiła, że Jan Paweł II jest już ostatnim człowiekiem, z którego zdaniem Polacy się liczą.

Uwaga czwarta: SLD będzie zręcznie zawłaszczać elementy pielgrzymki, ale reakcja drugiej strony jest bardzo niefortunna: jeżeli postkomuniści mówią o pojednaniu, publicystyka antykomunistyczna odrzuca samą ideę pojednania. To uruchamia mechanizm, który sprawia, że SLD staje się posiadaczem coraz większej ilości pojęć służących do dyskursu publicznego.

Ostatnia uwaga dotyczy Radia Maryja. Rozsądna alternatywa nie zlikwiduje problemu, bo słuchacze Radia Maryja pozostaną przy nim. Trzeba niezwykłej ostrożności i delikatności, aby nie doprowadzić do schizmy.

JACEK WOŹNIAKOWSKI: Pytanie: co dalej? zarysowało się już przed przyjazdem Ojca Świętego, gdy nasz Episkopat poniósł jedna po drugiej kilka klęsk. Referendum konstytucyjne, czy pogrzeb profesora Deca świadczą o niepokojącym rozmijaniu się stanowiska biskupów z nastawieniem wiernych. Przychylam się do tego, co mówili Krzysztof Zanussi i Stanisław Rodziński: od tego, jak biskupi zareagują na przebieg pielgrzymki, zależy bardzo wiele, bo ich głos mógłby stać się przykładem samodzielnego, konkretnego i odpowiedzialnego myślenia, a nie rozmytych frazesów, w których jakże często toniemy. Zadajemy sobie wszyscy pytanie, czy będzie to bodziec do odnowionej pracy nad sobą, czy też po pielgrzymce polscy katolicy wrócą w stare koleiny.

Druga uwaga dotyczy ekumenizmu. Papież przywiązywał do niego ogromne znaczenie. W Polsce znajdujemy się w swoistych kleszczach, bo doktrynalnie jesteśmy o wiele bliżsi prawosławia, a cywilizacyjnie - protestantyzmu. Nie będzie łatwo wybrnąć z tych rozwidleń, ale tym ważniejsze jest wychowywanie wiernych w duchu ekumenizmu.

Papież dał do zrozumienia, że organizacje katolickie są zbyt bierne. Czy właściwym obszarem ich inicjatywy nie powinna być przestrzeń społeczna, wspieranie budownictwa dla młodych rodzin itp., a nie polityka lub, co gorzej, politykierstwo?

KS. ANDRZEJ SZOSTEK: Papieska myśl o "polskim czynie" poprzedzona jest uwagą o "polskiej prawdzie" - i odczytuję w tym między innymi niepokój, że jesteśmy zbyt skłonni do lekceważenia prawdy. Dokonał się w Polsce proces głębokiego znieczulenia na wartość prawdy i życia w prawdzie. Kłamstwa, oszustwa, oszczerstwa, obchodzenie przepisów podatkowych, przeinaczanie prawdy w wystąpieniach publicznych przestało być postrzegane jako rzecz wysoce naganna moralnie. Skutkiem tego jest między innymi potęgowanie atmosfery nieufności, wzajemnych podejrzeń.

Co do młodzieży: przestrzegałbym przed przeakcentowaniem znaczenia relacji Papieża do tej właśnie społecznej warstwy. Jan Paweł II odnosi się z taką samą uwagą i serdecznością do wszystkich: do młodych i do starszych, do zdrowych i chorych. Koncentrując się przede wszystkim na młodzieży, ponieważ od niej zależy przyszłość Polski, wpaść możemy w pewien rodzaj interesowności. Być może młodzież dlatego odnosiła się do Ojca Świętego z takim entuzjazmem, że nie starał się jej "kupić", że akceptował ją nie inaczej niż wszystkich innych.

Kolejna uwaga dotyczy naszych zdolności organizacyjnych - a raczej ich niedostatku, zwłaszcza w działalności charytatywnej. Będąc niedawno w jednej z polskich parafii w Kanadzie, miałem okazję podziwiać, jak szybko i skutecznie potrafią tam zaradzić nagłej potrzebie. Zmarł młody człowiek, pozostawiając żonę i dzieci, zorganizowano więc dodatkową zbiórkę pieniędzy, czym zajął się już nie proboszcz, ale parafialna organizacja (bodaj Towarzystwo Różańcowe). Potrzebujemy w Polsce takich organizacji - na różnych szczeblach życia Kościoła - które by szybko i sprawnie reagowały na społeczne potrzeby. Jaka instytucja zdolna jest podjąć pomoc, o której wspomniał profesor Strzembosz? Czy jej podmiotem musi być Episkopat, czy nie mogłaby się tym zająć Akcja Katolicka albo inna organizacja świeckich katolików?

Ostatnia uwaga dotyczy Radia Maryja. Wielu jego słuchaczy łączy w sobie głęboką pobożność i niepokojącą podatność na ideologizację wiary. Nie można jednak zatrzymać się na niebezpieczeństwie tej ideologizacji, ignorując autentyczną pobożność, która skłania słuchaczy Radia Maryja często do dobrego czynu, do wielkiej ofiarności na rzecz potrzebujących. Strzec się więc trzeba konfrontacji, bardzo potrzebny jest natomiast mądry, cierpliwy dialog, w którym nikt nie będzie pochopnie i zarozumiale przyjmował pozycji mentora.

JAN OLBRYCHT: Obserwowałem z bliska zachodnie reakcje na pielgrzymkę. Początkowo utrzymane były w tonie: "pożegnalna wizyta", "sentymentalna podróż" itp. Z czasem te uproszczone sądy ustępowały miejsca przekonaniu, że zdarzyło się coś wielkiego, coś, co przerasta zdolność łatwego zdiagnozowania. I ja mam to uczucie bezradności: i wobec wymiaru przesłania papieskiego, i wobec oblicza tego społeczeństwa, które po raz kolejny zaskoczyło nas. W gruncie rzeczy, pytanie, nad którym dzisiaj debatujemy, powinniśmy postawić sobie za kilka miesięcy, gdy zdobędziemy się na dystans emocjonalny i intelektualny.

Dla młodzieży Papież jest przekonujący przez swoją szczerość, prostotę i jednoznaczność. Tej jednoznaczności oczekuje od Kościoła także inteligencja. Dlatego pewnie, kiedy pielgrzymka się skończyła, my nic, tylko o Radiu Maryja.

Jako burmistrz małej społeczności lokalnej chciałbym jeszcze dodać, że bardzo ważna była dla mnie papieska apologia uniwersytetu i nauki. Myślę, że dla tzw. "prostych ludzi" zabrzmiało to bardzo przekonująco i daje szansę na uratowanie wartości nieutylitarnych.

MACIEJ ZIĘBA OP: Obok modlitwy drugi ważny moment - pomijany przez nas do tej pory - to Eucharystia jako centrum życia Kościoła. Przez pryzmat Eucharystii przemyśleć trzeba naszą eklezjologię. Papież podkreślił wspólnotę wiary, a w Częstochowie jednoznacznie stwierdził, że nie można mówić "tak" Chrystusowi, mówiąc zarazem "nie" Kościołowi. To ważny problem, bo współczesna mentalność ma skłonność do separowania obu wymiarów. Ojciec Święty nazwał też Kościół "stróżem wolności" i należy zastanowić się nad dwojakim sensem tego określenia: stróż chroni wolność, ale jednocześnie przestrzega przed jej złym używaniem. Następny wątek to Kościół jako miejsce pamięci i nadziei, miejsce uniwersalnego spotkania, gdyż - jak napisał Papież do biskupów - "nikogo nie możemy uważać za straconego, bo Chrystus umarł za wszystkich". Boję się też, abyśmy nie zapomnieli o sprawie, którą już zasygnalizował ks. Szostek: liturgia. Nowa ewangelizacja wiąże się z liturgią jako miejscem piękna, tymczasem liturgia podczas tej pielgrzymki najczęściej była opłakana - albo sacro-polo, albo popisy chórów. Brakowało chwili ciszy, chwili na modlitwę w skupieniu. Brakowało dobrej teologii, szerszego współuczestnictwa oraz piękna. Widziałem natomiast taką instrukcję organizatorów: "godzina 17.15 - śpiew intonuje ks. Ryszard, godzina 17.40 - entuzjazm stymuluje ks. Jan"...

Ostatni punkt wiąże się z tematem, który podjął ks. Szostek. Boimy się "przeorganizowania" pielgrzymki, ale powinniśmy też pamiętać o potrzebie oddolnego powoływania instytucji. Systematyczna samoorganizacja czyli budowanie społeczeństwa obywatelskiego - to sposób i na pomoc brzemiennym matkom, i na rozwiązywanie lokalnych problemów mieszkaniowych, i na opiekę nad ubogimi. Ten temat musi pojawić się w katechezie, bo w ten tylko sposób możemy liczyć na jakościową zmianę sytuacji w Polsce.

BP KAZIMIERZ NYCZ: Myślę podobnie: na pewno Episkopat ma większy zakres odpowiedzialności, ale sam wszystkiego nie zrobi. Nie powinniśmy odbijać piłeczki, licytując się, kto jest winien. Moim podstawowym zarzutem wobec Radia Maryja jest to, że tylko odzwierciedla ono pewien istniejący typ polskiej religijności, a w zbyt małym stopniu kreuje tę religijność. Tymczasem ostatnia pielgrzymka stawia przed nami pytanie, jaka religijność jest nam potrzebna.

HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ: Koniec XX wieku jest areną walki duchowej, a o jej wyniku zadecyduje to, jakie "duchy" rozbudzimy. Tymczasem zdarza się, że w polskim Kościele, zwłaszcza w Radiu Maryja, na plan pierwszy często wysuwa się duch lęku. Wiadomo, od kogo pochodzi duch lęku, i nie powinniśmy tej sprawy bagatelizować. To prawda, że działaniem pochopnym można więcej zaszkodzić, niż naprawić. Nie znaczy to jednak, że należy powstrzymywać się od wszelkich reakcji. Przede wszystkim jednak lęk ten należy usuwać pracą u podstaw: dostarczaniem wiedzy o współczesnym świecie, tak by nie jawił się wyłącznie jako źródło zagrożeń, lecz by dostrzeżono na przykład pozytywne strony wejścia Polski do Unii Europejskiej czy zaprzestano demonizować międzynarodowe organizacje finansowe, bez pomocy których nie umorzono by Polsce połowy długów.

KRZYSZTOF PIESIEWICZ: Za sukcesem tej pielgrzymki kryje się element dramatyczny: lęk, że pontyfikat się kiedyś skończy. Teraz mamy komfort, że nasze błędy zostaną przez kogoś naprawione, że ktoś sklei to, co rozbiliśmy. W śpiewach: "Zostań z nami!" nie odczytywałem tym razem radości, ale pewną trwogę. Nie unikniemy dramatycznego pytania: czy jesteśmy przygotowani na Jego nieobecność?

*Powyższa dyskusja odbyła się 14 czerwca br. w Instytucie Tertio Millennio w Krakowie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama