Pogrzeb Infułata. Gdy wiarę oddzielamy od życia, zaczynamy żyć jak poganie

Gdy w 1958 r. młody niemiecki teolog pisał, że Kościół w dużej części składa się z ludzi, którzy są faktycznie poganami, nie znają Ewangelii i nie posiadają żywej wiary i dlatego pilnie potrzebujemy na nowo ogłosić im Dobrą Nowinę, nikt nie chciał mu wierzyć, spadła na niego zewsząd krytyka. Dziś okazuje się, że miał rację. Tym teologiem był Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI.

Pogrzeb Infułata trwał całe 4 dni. Infułat był wielce zasłużony dla Kościoła, Narodu, Miasta i społeczeństwa. Jego trumnę przenoszono z jednego do drugiego kościoła. W uroczystościach uczestniczyli parlamentarzyści, przedstawiciele władz Miasta, samorządowcy, emeryci (głównie), harcerze, marynarze. Przy ołtarzu las pocztów sztandarowych. Warta zmieniała się między piłsudczykami i Rycerzami Kolumba. Było 7 biskupów, 200 księży i 600 świeckich (wypada 3 świeckich na kapłana). Kondukt pogrzebowy ciągnął się od bram miasta do samego cmentarza.

Wyszedłem na ulicę. Zamarłem. Ludzie szli na dworzec i do Biedronki jakby nic się nie stało. Autobusy i taksówki leciały po ulicach. Ktoś jadł kebab, ktoś pił piwo. Chciałem rzucić się między przechodniów, drzeć ubranie i krzyczeć: Pogrzeb Infułata! Ale zrozumiałem, że to na nic. Miastu, Narodowi i społeczeństwu pogrzeb był zupełnie obojętny. Kiedy trumnę przy dźwięku 2 orkiestr dętych spuszczano do grobu zdałem sobie sprawę, że chowamy nie tylko Infułata, chowamy całą epokę Kościoła.

Kiedy wyjeżdżałem na misje w latach 90tych Kościół był w rozkwicie. Z wyższością patrzyliśmy jak Zachód, na ich puste kościoły, klasztory i seminaria. Nie z nami te sztuczki! My Polska katolicka. Tymczasem za zakrętem już nabierał pędu walec sekularyzacji, laicyzacji i ateizacji. Dużo straszniejszy od komunizmu. Teraz o komunizmie to możemy tylko pomarzyć, jak to wtedy fajnie było i jak nam Pan Jezus błogosławił. Na ten walec zupełnie nie byliśmy przygotowani. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy straciliśmy kontakt z młodzieżą, a teraz w metropoliach w liceum kilka osób w klasie chodzi na religię. Wróciłem i … To co się dzieje, a właściwie, że się nie dzieje – dech w piersiach zapiera. Symptomy były już wcześniej. W połowie 90tych w parafii w Szczecinie, gdzie pracowałem, w niedzielę chodziło do Kościoła 10 procent, ale było jeszcze masę ślubów, pogrzebów, komunii, święcenia jajek, kolędę wszyscy przyjmowali. Teraz to wszystko znika jak śnieg po deszczu. Obecnie w tej samej parafii do kościoła chodzi 5 procent.  

W 1958 r. młody niemiecki teolog (miał zaledwie 32 lata) napisał artykuł „Die neuen Heiden und die Kirche“ (Nowi poganie i Kościół). Twierdził w nim, że Kościół w dużej części składa się z ludzi, którzy są faktycznie poganami, nie znają Ewangelii i nie posiadając żywej wiary, przyjmują chrześcijaństwo jako tradycję i doktrynę moralną. Co więcej twierdził, że Kościół musi przejść proces desekularyzacji, ponieważ pogaństwo zapuściło w jego strukturach głębokie korzenie. Wskazywał na problem fasadowości Kościoła i zwracał uwagę, że niemieckie społeczeństwo, mając za sobą straszliwe doświadczenia nazizmu, zostało w dużym stopniu „wydrążone" z chrześcijaństwa. Następnie trzeba powrócić do ewangelizacji, która w swym najgłębszym sensie przestała już w Kościele istnieć. Ten artykuł wzbudził oburzenie i krytykę tych wszystkich, którzy uważali, że Kościół jest w wyśmienitym stanie i zajmuje należne mu miejsce w społeczeństwie.    

W 1969 roku ten sam człowiek był już uznanym profesorem i tak kontynuował swoją wizję przyszłości Kościoła:

„Z dzisiejszego kryzysu wyłoni się Kościół, który straci wiele. Stanie się nieliczny i będzie musiał rozpocząć na nowo, mniej więcej od początków. Nie będzie już więcej w stanie mieszkać w budynkach, które zbudował w czasach dostatku. Wraz ze zmniejszeniem się liczby swoich wiernych, utraci także większą część przywilejów społecznych. Przed Kościołem bardzo trudne czasy. Prawdziwy kryzys ledwo się zaczął. Będziemy musieli liczyć się z tym, że nastąpią straszliwe wstrząsy. Rozpocznie na nowo od małych grup, od ruchów i od mniejszości, która na nowo postawi wiarę w centrum doświadczenia. Będzie Kościołem bardziej duchowym, który nie przypisze sobie mandatu politycznego, flirtując raz z lewicą, a raz z prawicą. Będzie ubogi i stanie się Kościołem ubogich. Wtedy ludzie zobaczą tę małą trzódkę wierzących jako coś kompletnie nowego: odkryją ją jako nadzieję dla nich, odpowiedź, której zawsze w tajemnicy szukali”.

Autorem tych artykułów był Joseph Aloisius Ratzinger. I co nam 65 lat temu wyprorokował przyszły papież? Że Kościół „polskokatolicki”, Kościół narodowy, tworzony i broniony przez Wyszyńskiego pęknie jak bańka mydlana. To co było dobre w dobie totalitaryzmu, na nic się nie zdało w obliczu ataku dobrobytu i moralnego libertynizmu. Kościół ma wielu wrogów wśród masonów, żydów i cyklistów, ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że dla 60-80 % Polaków to co Kościół robi, co mówi i czego uczy jest absolutnie obojętne, i więcej, niezrozumiałe. Tak jak pogrzeb Infułata jest to dla nich pozbawione znaczenia i treści. „Przed Kościołem bardzo trudne czasy. Prawdziwy kryzys ledwo się zaczął. Będziemy musieli liczyć się z tym, że nastąpią straszliwe wstrząsy.” – tak niestety najgorsze jest jeszcze przed nami. Dna nie osiągnęliśmy. Jesteśmy w przededniu zamieniania kościołów na sale fitness, a seminariów na hotele. I tak naprawdę jeszcze nie wiemy co się stanie, jakie zmiany zostaną wymuszone przez rzeczywistość, jakie decyzje sami podejmiemy.

Co się stało w COVIDzie? Czyżby ludzie nagle masowo potracili wiarę i dlatego przestali chodzić do kościoła? Nie mogli jakiś czas chodzić do kościoła i zobaczyli, że to nic w ich życiu nie zmieniło. Piorun ich nie strzelił za karę, żyli tak samo jak wcześniej, mniej lub bardziej uczciwie. Więc wniosek był prosty: Kościół im nie jest potrzebny. Wiary nie stracili, bo jej nie mieli. Przestali odwiedzać nudne imprezy, z których nie zbyt wiele rozumieli. Mieli przyzwyczajenia, jakieś przekonania, w tym religijne, i może je potracili. To samo z księżmi pedofilami. Widocznie przekonania religijne u nich nie były tak mocne, bo przy zmasowanym bombardowaniu informacjami o skandalach w Kościele, po prostu nie chcieli firmować swoim nazwiskiem skompromitowanej instytucji.

Kryzys pogłębia się jeszcze i przez to, że różne ruchy katolickie też nie są w Polsce w stanie kwitnięcia. Charyzmatycy zamienili się w stowarzyszenie babć, a na katechezy początkowe neokatechumenatu przychodzą głównie dzieci neonów. I tutaj pokazuje się problem najważniejszy dla którego nie mamy recepty: ewangelizacja. Z mojego misyjnego doświadczenia mogę powiedzieć, że księża nie są do niej przygotowani, a szczególnie księża polscy. Kiedy muzułmanin przychodzi do naszego misjonarza, to ten ostatni często po prostu nie wiem o czym z nim mówić. W najlepszym wypadku stosuje katechizm dla dzieci pierwszokomunijnych. Ewangelizacja jest najważniejszym wyzwaniem w społeczeństwie, gdzie 80 % ludzi nie zna Ewangelii i Jezusa. Przeciętny Polak zna chrześcijaństwo nie lepiej niż muzułmanin, za to pełen jest wszelakiego rodzaju uprzedzeń i osądów. Tutaj protestanci są daleko przed nami, ponieważ ich życie wspólnotowe kręci się całe wokół ewangelizacji. My zaś kręcimy się wokół tych owieczek co do Kościoła przychodzą, chociaż jest ich coraz częściej tyle co kot napłakał. Inicjatywy duszpasterskie często polegają na dzieleniu tego tortu, który już dawno jest podzielony. Jak uatrakcyjnić naszą Mszę lub nabożeństwo, aby przeciągnąć trochę ludzi z sąsiedniej parafii? Oferta jest ciągle do tej samej kurczącej się grupy docelowej.

Weźmy na tapet instytucję jaką jest seminarium. Powstała ono jako produkt Soboru Trydenckiego i była wyśmienitą odpowiedzią na zagrożenie wywołane reformacją. Seminarium miało wychować przyszłego kapłana w pobożności, moralności, dyscyplinie, ale przede wszystkim miało dać mu wiedzę teologiczną. I ta struktura seminarium nie zmieniła w zasadniczych rysach od końca XVI wieku. Ale zmienił się świat i Kościół. Obecnie wiedza teologiczna nie jest żadnym problemem. Mamy mnóstwo wydziałów teologicznych, jeśli książki nie znajdziesz w internecie w pdf, to odbierzesz ją w paczkomacie. Niestety żadna książka nie nauczy ewangelizacji, nie nauczy jej także żaden profesor, bo to nie jest wiedza, ani technika, to doświadczenie osobiste, przeżycie wiary, w którym nikt seminarzysty zastąpić nie może. I tak mamy ciągle młodych kapłanów naładowanych socjologią i psychologią religii, dogmatyką i chrystologią, którzy nie są w stanie poprowadzić do Jezusa nowych pogan, o których pisał 65 lat temu Ratzinger. Seminarium w dzisiejszej formie jest instytucją przestarzałą, nawet jeśli zatrudnimy tam armię psychoterapeutów. A może już niedługo okaże się, że sama idea koszarowania młodych, nieżonatych mężczyzn, aby szykowali się do kapłaństwa nie ma sensu.

A co do Infułata, to Pan Bóg był tak dobry, że zabrał go jeszcze przed tym, jak wszystko co znał runęło. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym amen. Zasłużył na to.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama