Rozmowa z Krzysztofem Brzeszczyńskim - mężem, ojcem trójki dzieci, prawnikiem, zelatorem z parafii św. Faustyny na warszawskim Bródnie
Rozmowa z Krzysztofem Brzeszczyńskim - mężem, ojcem trójki dzieci, prawnikiem, zelatorem z parafii św. Faustyny na warszawskim Bródnie
Maryja w prawie każdym z objawień prosiła o różaniec. Czym dla Pana jest ta modlitwa i od kiedy jest Pan związany z Maryją?
Maryja była mi bliska zawsze, choć nie od początku to sobie uświadamiałem. Zostałem ochrzczony w kościele Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie. Gdy miałem trzy lata, moi rodzice przeprowadzili się na warszawskie Bródno, do parafii Matki Bożej Różańcowej. Tam przyjąłem Pierwszą Komunię świętą i sakrament bierzmowania. Moją katechetką była siostra loretanka. Kiedy założyłem rodzinę, moje dzieci uczęszczały kolejno do przedszkola prowadzonego przez siostry loretanki.
Choć Maryja towarzyszyła mi dyskretnie przez całe moje życie, modlitwa różańcowa była mi zupełnie obca. Różaniec stał mi się bliski dopiero niedawno. W 2014 r. w moim życiu osobistym i życiu mojej rodziny dokonał się cud uzdrowienia. Mój ośmioletni syn Jan – który urodził się z poważną wadą serca – oczekiwał już na trzecią operację. Miała ona przedłużyć mu jego krótkie, ale już naznaczone cierpieniem życie. Na kilka dni przed terminem wyjazdu do szpitala zawitał do nas ksiądz z kolędą. Wysłuchał nas i pobłogosławił. Teraz już wiem, że uruchomił grupę ludzi dobrej woli, która w intencji mojego syna modliła się, odmawiając różaniec. Dzisiaj mój syn jest zdrowym jedenastolatkiem, a wada została całkowicie skorygowana. Uświadomiłem sobie, że wszystko zawdzięczam Maryi i różańcowi.
W zabieganym życiu rodzinnym jest czas na różaniec?
Z różańcem nie rozstaję się w ogóle. Towarzyszy mi on codziennie. Staram się zawsze wygospodarować czas przynajmniej na dwie dziesiątki, jeśli nie mogę więcej. Często odmawiam go podczas jazdy samochodem. Dzięki temu codziennie na nowo poznaję piękno tej modlitwy i jej siłę przemiany ludzkich serc. Z różańcem czuję się pewniej, nie przeraża mnie przyszłość, a w moim sercu gości pokój.
W jaki sposób został Pan zelatorem? A teraz wstąpił Pan do kolejnej róży, która modli się o powołania kapłańskie i zakonne. Dlaczego?
Traumatyczne wydarzenie, które dotknęło mnie w sposób bezpośredni, pozwoliło mi na przewartościowanie mojego życia. Wpierw – jako członek rodzinnej róży różańcowej, a dzisiaj zelator własnego koła pw. św. Augustyna – rozpocząłem moją „przygodę” z różańcem. Uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. W miarę pogłębiania modlitwy różańcowej zacząłem dostrzegać rzeczy, które dotychczas były dla mnie zakryte. Ujrzałem wokół siebie wielu cierpiących ludzi, którym potrzeba modlitwy wstawienniczej. Jedną z jej form jest modlitwa o święte powołania kapłańskie i zakonne oraz wytrwałość na obranej ścieżce życia. Wiemy, że w obecnych czasach stanowi to poważny problem, który nie omija również Polski. Gdy tylko otrzymałem propozycję przyłączenia się do takiego koła różańcowego, nie mogłem odmówić. Zachęcam innych ludzi dobrej woli do podjęcia tego jakże potrzebnego dzieła miłosierdzia.
Posługuje Pan w grupie ewangelizacyjnej, której opiekunem jest bp Marek Solarczyk. Skąd taki pomysł?
Moje uczestnictwo w tej grupie to naturalna konsekwencja modlitwy różańcowej i otwarcia się na ludzi. W dzisiejszych czasach zamętu intelektualnego i moralnego każdy z katolików ma szczególny obowiązek dawania świadectwa prawdzie. Jesteśmy zobligowani głosić słowo Boże, jeśli nie dosłownie, to przynajmniej swoją postawą w życiu osobistym.
Kim dla Pana jest bł. ks. Ignacy Kłopotowski?
Jest on dla mnie i całej mojej rodziny postacią szczególną i bardzo bliską. Jest duchowym opiekunem naszego syna Jana, któremu ks. Ignacy towarzyszy dosłownie od chwili urodzenia. Janek urodził się bardzo mały, ważył jedynie 2200 g. Oprócz wady serca lekarze stwierdzili u niego dysmorfię, wadę pęcherza moczowego, osłabione napięcie mięśni. Był bardzo słaby. Siostry loretanki pierwsze dowiedziały się o problemach zdrowotnych naszego syna i od samego początku podjęły modlitwę w jego intencji. S. Alina przekazała nam relikwie bł. ks. Kłopotowskiego, które spoczęły w inkubatorze u wezgłowia synka. Upływały tygodnie, a wyniki badań powoli zaprzeczały diagnozom lekarzy, które – poza wadą serca – okazały się całkowitą pomyłką. Nie mam żadnych wątpliwości, że stało się tak dzięki orędownictwu bł. ks. Kłopotowskiego i modlitwie wstawienniczej jego duchowych córek.
Ks. Kłopotowski jest dla mnie niedoścignionym wzorem pokory i poświęcenia dla innych. Ogrom podjętych przez niego dzieł miłości nie mieści się w ludzkim pojęciu poświęcenia i w sposób oczywisty noszą one w sobie znamiona Bożej miłości. Ufam, że już w niedługim czasie zostanie ogłoszony świętym, bo doświadczenia z mojego życia ewidentnie wskazują, że tak jest.
Doświadcza Pan opieki Maryi poprzez różaniec?
Codziennie. Czuję, że z Maryją nie może mi się przydarzyć nic złego. W Szensztackim Instytucie Sióstr Maryi w Otwocku zetknąłem się z wizerunkiem Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej. U stóp obrazu znajduje się zawołanie o tym, że poddany Maryi nigdy nie zaginie. Warto zapamiętać sobie te słowa, gdyż Maryja wielokrotnie dawała i wciąż daje dowody swojego orędownictwa w naszych sprawach, nawet tych najbardziej przyziemnych.
Rozmawiała s. Wioletta Ostrowska CSL
opr. ac/ac