Rodzice i nauczyciele mają swoje uczucia, potrzeby i ograniczenia

O dawaniu sobie prawa do błędów i dostrzegania prawa innych w tej kwestii

Kiedy czyta się różne poradniki, odnieść można wrażenie, że rodzice powinni być stale w pogotowiu, zawsze na baczność. Oni muszą zawsze rozpoznawać potrzeby dzieci, wspomagać, wspierać, korygować, sprawdzać i poprawiać jakość komunikacji z dzieckiem, rozwiązywać trudne sytuacje, opiekować się, zabezpieczać, przyzwalać na coraz większą autonomię itd. itp.

Pamiętajmy, że rodzice są jednak ludźmi i mają prawo nie chcieć zrobić czegoś, czego oczekują od nich dzieci. Mają prawo powiedzieć im o tym wprost. Mają prawo zwracać się o pomoc. Mają prawo do odpoczynku, do złości, do żalu i do zabawy. Mają prawo mówić o tym, że czegoś nie mogą już znieść i że najchętniej uderzyliby swoje dziecko. Mają prawo żądać czasu do zastanowienia się, zanim udzielą odpowiedzi... Nieraz wydaje się, że jakieś uczucie nie nadaje się do wyrażenia, bo może dzieciom zaszkodzić. W rzeczywistości można znaleźć słowa na nieurazowe nazwanie każdego uczucia. Lepiej, żeby dzieci wiedziały, co czują rodzice w związku z zachowaniem dzieci, niż żeby one na ten temat fantazjowały.

Lepiej też, aby rodzice szanowali własne uczucia i wyrażali je, niż przeżuwali je w milczeniu. Lepiej dla nich i dla dzieci. Ignorowanie swych negatywnych, niewygodnych uczuć, powoduje żal, który narasta i przeradza się w poczucie krzywdy. Skutkiem tego ktoś przypadkowy zostaje skrzywdzony i wszyscy zainteresowani są zmieszani i cierpią. Tak więc dbałość rodziców o własne potrzeby wychodzi wszystkim na dobre.

Im starsze dziecko, tym bardziej może ono odraczać zaspokojenie swoich potrzeb - i powinno się tego uczyć. Jeśli dorosły zaspokaja potrzeby dziecka kosztem własnego cierpienia, to dziecko czuje się winne i przeżywa lęk. I rodzice, i dzieci muszą się nauczyć odróżniać prawdziwe potrzeby od zachcianek.

Rodzice mają także prawo do potknięć w spełnianiu swych codziennych obowiązków zaś okresy napięcia są nieodłączną częścią ludzkiego życia i „wymazanie” ich nie leży w naszej mocy. Nie ukrywajmy więc swego napięcia i mówmy o tym, jak napięcie własne zmniejszamy.

Najbardziej doskwiera mi brak współpracy rodziców i szkoły. Polepszenie wzajemnych nastawień musi zacząć się od oczyszczenia negatywnych uczuć i ich interpretacji. Ze strony rodziców są to najczęściej: strach i przyjmowanie pokornej postawy lub bunt i agresja. Obie te pary uczuć są z reguły przeniesieniem własnych szkolnych doświadczeń. Zajęcie miejsca w ławce szkolnej naprzeciwko nauczyciela uruchamia w rodzicach dawne urazy. Konsekwencją tych uczuć są z jednej strony „uczniowskie” formy aktywności i bierności rodziców tj. minimalna obecność i ograniczona aktywność w szkole, z drugiej zaś strony - różnego rodzaju pretensje i żale wobec nauczycieli o zaniedbywanie dzieci a także działania mające na celu ukaranie winnych tych niedopatrzeń.

Nauczyciele jakby bali się obecności rodziców w szkole. Niekiedy uważają, że rodzice przeszkadzają, są roszczeniowi, przerzucają odpowiedzialność. Być może obawy dotyczą możliwości ujawnienia własnych niekompetencji, uchybień, czy braku pozytywnego nastawienia do ucznia.

Rodzice nie mogą jednak zapominać, że nauczyciele są ludźmi. Mając prawa, mają swoje ograniczenia. Jedni i drudzy.

Wydaje mi się, że zarówno rodzice jak i nauczyciele nie wiedzą, jak często i głęboko ich dzieci i uczniowie są zmartwieni. Rodzice i nauczyciele nie zdają sobie sprawy, jak wiele dzieci przeżywa głęboką samotność. Nie zauważają, jak wiele dzieci cierpi na bezsenność lub za mało śpi. Rodzice i nauczyciele nie dostrzegają, że dzieci boją się z nimi rozmawiać. Nie doceniają ciężaru napięć, jakie przeżywa uczeń w szkole. Nie przyjmują do wiadomości, że ich surowe oceny i osądy są głęboko przeżywane przez uczniów jako prawdziwe.

Dlaczego rodzice i nauczyciele nie zauważają, jak bardzo dzieci pragną być dobrymi uczniami??? Czyżby nie wierzyli, że Bóg dostrzeże, jak bardzo pragną być dobrymi ludźmi?

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama