Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (36/2000)
Wańkowicz cytował anegdotę o amerykańskim prezydencie, którego żona zachorowała i nie mogła pójść w niedzielę do kościoła. Gdy mąż wrócił, spytała, o czym mówił pastor. „O grzechu” — brzmiała zwięzła odpowiedź. „Ale co mówił?” — dopytywała się ciekawska niewiasta. „Był przeciw” — zreferował stanowisko duchownego polityk.
Pokusa kształtowania świata na obraz i podobieństwo swoje jest bardzo silna i jeśli ktoś nie ma zbyt wiele do powiedzenia na jakiś temat, to mówi tak, jak mu dyktuje własne skrzywienie zawodowe. Stalin pytał urągliwie o papieskie dywizje, bo w jego mózgu autorytet stał się równoważny sile militarnej. Prawdziwą symfonię prostactwa słyszymy za każdym razem, gdy media donoszą o wydarzeniach religijnych, takich jak np. Światowy Dzień Młodzieży, którego nie można było zignorować, bo dwa miliony to duża liczba, a kilkadziesiąt stopni w cieniu też robi wrażenie. Było to wspaniałe wydarzenie, które wywołuje radość i skłania do dziękczynnej modlitwy każdego, kto wrażliwości religijnej ma więcej niż miotła. Jednak wrażliwość nie każdemu jest dana, a wśród komentatorów różnych światowych mediów nadreprezentatywność mioteł po prostu poraża.
Nawet dziennikarze nauczyli się, że należy unikać antropomorfizmów w opisie przyrody. O zwierzętach nie da się powiedzieć, że są dobre lub złe. Opowiadając poważnie o roślinach nie dzieli się ich na konserwatywne i postępowe. Są więc dziedziny życia, których nie da się przedstawić językiem polityki czy nauk społecznych. Mimo to z uporem aroganckiego ignoranta stosuje się taki język, mówiąc o sprawach ducha i religii. Te wszystkie „chrześcijańskie Woodstocki” albo „Papa boys”, czyli „chłopcy Papieża” — to w gruncie rzeczy żałosne paplanie świadczące, iż komentator niewiele zrozumiał i na wszelki wypadek stosuje powielany schemat. Dałoby się jeszcze wybaczyć za pierwszym razem, ale po tylu latach pontyfikatu Jana Pawła II ciągłe powtarzanie tych samych pompatycznych słów o wstecznictwie lub progresizmie, przechyleniu lewicowym lub prawicowym, rozwoju demokracji w Kościele, analizowanie społecznych uwarunkowań kierujących młodymi pielgrzymami — to po prostu ględzenie świadczące o tym, że „specjaliści” od spraw kościelnych byli, są i prawdopodobnie już pozostaną religijnymi grafomanami. W naszej, polskiej, rzeczywistości grafomani są jeszcze w dodatku gorzej wykształceni niż ich zachodni koledzy, więc nie potrafią się nawet ustrzec takich lapsusów, jak informacja podana przez jedną z komercyjnych telewizji, że Ojciec Święty przywitał pielgrzymów przed Bazyliką Luterańską w Rzymie (nawiasem mówiąc według reporterki nastąpiło to po uroczystości na Placu św. Piotra, choć wszyscy widzieli, że było na odwrót; pewnym usprawiedliwieniem jest to, że czołowej gwieździe tejże telewizji podatek katastralny pomylił się z „kastralnym”). O Adwencie przed Wielkanocą już też kiedyś słyszeliśmy, a dowodów ignorancji przybywa po niemal każdej informacji o sprawach Kościoła. Może wśród tych młodych pielgrzymów są przyszli dziennikarze.
opr. mg/mg