Jak być mądrze prawicową mniejszością?

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (43/2000)

Niedawne wybory prezydenckie udowodniły rzecz oczywistą — prawica jest w Polsce mniejszością. Ta część społeczeństwa, która jest wierna tradycjom i obyczajom, która chce godzić tradycje narodowe i religijne z demokracją i kapitalizmem — nie ma też swojej partii. I mieć jej nie może. Wielki duchowy i polityczny zryw, jaki dwadzieścia lat temu rozpoczął powrót Polski do rodziny wolnych społeczeństw, objawił się w formie związku zawodowego „Solidarność”. Miejsce, jakie daje związkowi zawodowemu tradycja i logika polityczna jest po lewicy.

Komunizm nie był lewicowy, był zaprzeczeniem demokracji, która działa przez parlamentarny dialog lewicy i prawicy. Zakłamując konsekwentnie rzeczywistość, komunizm przypisał sobie lewicowość. Ta łże-lewicowość, polityczna lewizna — to część schedy odziedziczonej przez SLD po PZPR. SLD usadził się na lewicy mocno, tego wygodnego miejsca nie popuści. To jest przecież trybuna, z której najlepiej słychać demagogiczne trąbienie.

Gdy na scenie politycznej działa potężna fałszywa lewica, związek zawodowy o antykomunistycznych tradycjach nie ma miejsca nigdzie, ma wspomnienie dziesięciomilionowej potęgi, ale jest politycznie bezdomny. Próbując sadowić się na prawicy, powiększa zamęt. Zły wynik Wałęsy, marny wynik Krzaklewskiego to w nieznacznym stopniu wina osobista tych kandydatów i błędów ich sztabów wyborczych. To po prostu wynik unikania gorzkiej, tragicznej prawdy o historii najnowszej, wynik łudzenia się szlachetnymi mrzonkami. Dlatego nie na miejscu są pojękiwania na temat nielojalności sojuszników wewnątrz AWS. Jeśli działali przeciw AWS-owej jedności — działali zgodnie ze zdrowym instynktem politycznym.

Prawica jest przegrana, dopóki nie uwolni się od lewicowego bagażu związkowego, dopóki ma antykomunizm na sztandarach. Antykomunizm trzeba mieć w sercu. Na sztandarach prawicy powinny być pozytywne hasła zwrócone ku przyszłości, mówiące o Polsce rodzin silnych wiarą, ludzi przedsiębiorczych, wykształconych, żyjących kulturą, o Polsce uczciwych i sprawnych urzędników, o państwie, którego siła wyraża się w malejącej liczbie dygnitarzy i funkcjonariuszy.

Partia jest silna, gdy ma liczny elektorat. A elektorat jeszcze dość długo będzie lewicowy — to znaczy biedny i niezbyt wykształcony, a więc uległy wobec demagogii, naiwny, roszczeniowy. Prawica jest zawsze na trochę gorszej pozycji — bo lewicowym obyczajem jest formowanie elektoratu przez hasła i obietnice, a prawica formuje swój przez prognozy i argumenty.

Jest trudno, ale nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Polityczne centrum i prawica mają znaczną część elektoratu wspólną — to są ludzie skrzywdzeni przez komunizm, drobni przedsiębiorcy, pracodawcy, ludzie kultury, wolne zawody, ucząca się młodzież. Odjąć trzeba od tego ludzi rodzinnie lub finansowo powiązanych z „bunkrem”, jak określam część wspólną struktur PZPR i SLD. W sieci „bunkra” są i profesorowie, i bezrobotni, małorolni chłopi i baronowie wielkich finansowych korporacji. To też Polacy, bliźni, współobywatele. Ich demokratyczne wybory trzeba szanować, nawet jeśli w dalszej perspektywie zagrażać mogą demokracji.

Nie wiem, jakie powinny być prawicowe partie i ich przywódcy. Próbuję raczej zebrać, czego chciałbym od nich żądać. Prawości i czystych rąk, karania nawet najwspanialszych i zasłużonych, gdy padnie na nich cień szukania korzyści, podejrzenie o wspieranie swoich. Chciałbym oczekiwać obrony kultury, tradycji, książki, szkół, uniwersytetów, równości szkół prywatnych i państwowych. Szacunku dla wszystkich religii. Wrażliwości na cierpienie i biedę. Wiem, nie ma w tym programie spraw Europy, prywatyzacji, państwa prawa. Po pierwsze — rzeczy oczywiste. Po drugie — mają rzeczników potężniejszych niż felietonista.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama