Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (52-53/2000)
Jezus ma dwa tysiące lat, możemy czuć się zaproszeni na te niezwykłe urodziny. Ale - jak w ewangelicznej przypowieści - niejeden ma poważne kłopoty z przyjęciem zaproszenia i myśli, jakby się tu wymówić. Teoretycznie bowiem, jak słyszeliśmy przez cały Adwent, najważniejszym elementem przygotowania do uroczystości jest porządne wyczyszczenie własnej duszy, co wystarczy Boskiemu Solenizantowi i za uroczysty strój, i za urodzinowy prezent. Ale teoria i nauka Kościoła to jedno, zaś ciśnienie świata to drugie. Ongiś pełzająca, a dziś już galopująca komercja wykorzystuje naszą wiarę i naszą tradycję, mami mirażami, narzuca standardy i nakłada kajdany obowiązkowych rytuałów. Nic dziwnego, że w takim kraju jak nasz, w którym apetyty i ambicje wyprzedzają możliwości o jakieś kilkadziesiąt lat, już od kilku tygodni wielu ludzi budzi się rano z bólem głowy, wywołanym tłukącą się po czaszce konstatacją: "nie mam za co urządzić Świąt". A Święty Józef miał za co? Ale wtedy nie było reklam, telewizji, komputerów, supermarketów i tysiąca pokus, nie pokazywali tych bogato zastawionych stołów i wystrojonych choinek, pod którymi ledwo mieszczą się prezenty. Jeszcze niedawno św. Mikołaj przychodził ze słodyczami 6 grudnia, a potem znikał, ustępując miejsca - Dzieciątku, Gwiazdorowi lub Aniołkowi. Teraz stada ,,santaclausów" przebiegają ulice, robią tłok w sklepach i mieszają w dziecięcych głowach. Dzieci, otumanione zmasowanym atakiem, nie mają czasu na zrozumienie, o co chodzi w tych wspaniałych Świętach. Kiedyś strażnikami tradycji byli rodzice, dzisiaj, gdy tradycja też może być rentowna, zamiast strażników mamy jej magazynierów w mediach i w sklepach. Oni - wykorzystując świąteczne symbole - jak komuniści biało-czerwoną flagę - dokonują nowoczesnej rzezi niewiniątek, wmawiając im, że idea ma swoją cenę. Łatwo jednak narzekać na okoliczności - tak samo mógłby użalać się niejeden z betlejemskich gości, którzy tamtej nocy nie usłyszeli kwilenia niemowlęcia, bo w gospodzie było za głośno. Gdy się chce Chrystusa zobaczyć, to nawet kilometry pustyń nie przeszkodzą - jak Mędrcom ze Wschodu. Ciekawe, że spośród współczesnych Jezusowi pokłonili się mędrcy, albo tacy, którzy podobnie jak Święta Rodzina nocowali gdzieś w polu. I to oni przynosili dary Panu. Dzisiaj sami sobie robimy prezenty, chętnie słuchając reklamowej rady "podaruj sobie odrobinę luksusu". Jest to zwyczaj bardzo miły i nie należy go trzebić, jednak w tym całym zgiełku trudno zapanować nad sensem, z czego korzystają producenci licznych "kurzołapów", przypominających darczyńcę podczas każdego sprzątania. Interesujące są też rozważania, co dłużej wytrzyma: zabawka, bateria, która ją napędza czy nerwy rodziców? Czasem prezenty, niekoniecznie pod choinkę, bywają nadzwyczaj okazałe, zupełnie jak koń trojański - tę uwagę dedykuję wszystkim politykom, którym się zdaje, że nie są korumpowani, a Grecy przynoszą im dary z życzliwości. Trochę dystansu się przyda, zaś na pytanie ,,za co?", odpowiedź brzmi: za te dwa tysiąclecia.
opr. mg/mg