Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (20/2001)
Poeta pisał, że listopad jest niebezpieczną porą dla Polaków, ale ostatnio wszystkie miesiące stały się ryzykowne. Najmniej luty, bo najkrótszy. Miny wielu Polaków są takie, jakby nieszczęścia nawiedzały ich tabunami, bo nawet nieszczęścia przestały ustawiać się w pary w obliczu tej okropnej sytuacji. Specjaliści twierdzą, że wskaźniki „makro" są zupełnie niezłe, ale, jak pisał inny poeta, proponując: „W Polskę idziemy", w życiu jest mikro, mikro i przykro. Trzeba się majową porą wybrać w Polskę, żeby odreagować. W kosmos przecież się nie wybierzemy, bo to droga impreza - 20 min dolarów za weekend, a jeszcze trzeba gotować astronautom. Nawiasem mówiąc, słysząc o tej kwocie, pewien zgnębiony rodak podniósł głowę i powiedział mi, że on już za 2 mln urządziłby amerykańskiemu kosmoturyście jednorazowy odlot, ze spotkaniem Marsjan włącznie. Nikt wszelako nie chce z nami odlatywać, szanując zapewne cierpienie malujące się na twarzach.
Dlaczego tak cierpimy? Na tych łamach stawiałem hipotezę, iż ktoś w „Totku" uwziął się na mnie i wyciąga przed losowaniem kulki z moimi numerami. Sądziłem, że to dostatecznie poważny powód do bólu. Teraz jednak jeden z przyjaciół przebił mnie, opowiadając o spotykających go prześladowaniach ze strony rządu. Okazało się, że w rządzie siedzi ktoś, kto czeka, aż gabinet podejmie jakąś decyzję i wtedy się odzywa: „Panie i panowie, tak być nie może. Wasza decyzja ułatwiłaby życie przyjacielowi Sablika, więc bardzo proszę ją zmienić: dodać ze cztery nowe formularze, zarządzić nowy podatek, wprowadzić ograniczenie i zmienić tamten przepis, do którego już się przyzwyczaił". Rzeczywiście, czarna rozpacz. Co gorsza, takich jak mój przyjaciel żyją w kraju miliony i żaden Strasburg na to prześladowanie nie pomoże. Nie pomoże też na prześladowanie przyjaciół przez przyjaciół, którzy w kółko opowiadają o swoim prześladowaniu. Dawniej powiedziałoby się przyjacielowi, żeby nie grzeszył swoim marudzeniem, ale ludzie się teraz tacy bezgrzeszni porobili we własnym mniemaniu, że napomnienia do nich nie docierają. Najlepiej byłoby zaszyć się w jakimś kącie, żeby przespać sprawę, prosząc tylko o przestrzeganie podstawowego prawa człowieka i obywatela do nieprzerwanego snu, od zaśnięcia aż do naturalnego przebudzenia bez ingerencji budzika.
Jeśli jednak zasnąć nie można, to trzeba iść w Polskę. Maj to może też niebezpieczna pora dla Polaków, ale na szczęście nie wszyscy o tym wiedzą. Ludzie chodzą na majowe nabożeństwa, kupują kwiaty, przyjmują kwiaty, zdają matury, bawią się na studenckich juwenaliach. Ludzie spacerują swobodnie po parku - w przeciwieństwie do pewnego ptaszka, którego Kaczyński z Biernackim wsadzili do lochu. I to cieszy, bo lubimy, gdy reżim prześladuje niektóre ptaszki. Jeśli pomimo maja, radości, pięknych kwiatów we włosach i brzydkich ptaszków w klatce, poczucie krzywdy nie zmniejsza się, to trzeba się zastanowić, czy problem nie leży raczej między własnymi uszami niż w rządzie. Ten psycholog od Małysza ma teraz trochę wolnego, może by się z nim skonsultować?
opr. mg/mg