Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (27/2001)
W receptach na zmniejszenie bezrobocia powtarza się w różnych oprawach słownych ten sam zwrot -ożywienie gospodarki. Tymczasem żadne realne prognozy nie zapowiadają tak radykalnego ożywienia gospodarki, które byłoby porównywalne z rozmiarami bezrobocia, przeważnie nie zapowiadają takiego ożywienia. Tylko w demagogicznych, stylizowanych do użytku przedwyborczego oświadczeniach polityków jest mowa o tym, że zmiana systemu podatkowego albo stóp procentowych, albo zabiegi wokół ustaw celnych przyniosą radykalną poprawę. Wzrost inwestycji nie gwarantuje spadku bezrobocia - nowe zakłady produkcyjne są nowoczesne, w znacznym stopniu zautomatyzowane. Zatrudniają niewiele osób, produkują dużo i tanio, wykańczają więc w walce konkurencyjnej stare, zatrudniające liczne załogi zakłady. Ograniczenie inwestycji nie zmieni tej sytuacji, bo nasze stare zakłady pokona konkurencja zagraniczna i będzie jeszcze gorzej.
Trzeba obmyślać taktykę przetrwania trudnych czasów w dobrej formie, aby młodzi nie mieli popsutej przez trudną epokę młodości, aby dzieci rosły zdrowe, otoczone opieką i miłością, aby zdobywały wiedzę w bezpiecznych i życzliwych szkołach. Tym wspólnie wypracowanym, niedużym i rosnącym wolno polskim bogactwem musimy się dzielić inaczej niż dotąd, mądrzej. Wielu jest politycznych mądrali, którzy mają na to receptę. Zajmę się tedy nie samym podziałem, a atmosferą, w jakiej się ów podział dokonuje. Kiedy matka przynosi cztery ciastka dla rodziny, w której jest pięcioro dzieci, może tylko westchnąć - chciałabym, aby się nie biły o nie. Chciałabym, aby podzieliły się jakoś kulturalnie. Wszyscy, nawet ci trochę niekulturalni, wiedzą, że kultura, ta prawdziwa - duchowa, bogata, trudna, związana z tradycją i poszukująca nowych dróg -jest dla człowieka pociechą i pomocą, bo nadaje jego życiu sens, a jednocześnie wydobywa go z samotności i popycha ku wspólnocie. Gdy człowiek podejmuje działania ekonomiczne, polityczne, społeczne w atmosferze kultury - to jest dla innych mniejszym zagrożeniem niż wtedy, gdy jest barbarzyńcą, chamem czy zagubionym indywidualistą.
Nieszczęśliwie się składa, że ludzie w biedzie nie mają pieniędzy na uczestniczenie w kulturze, ludzie zagrożeni ubóstwem oszczędzają na wydatkach na kulturę, i to samo robią rządy, gdy budżet nie chce się im domknąć. Wtedy bieda materialna sumuje się z sytuacją kulturowej pustyni.
Piszę ten felieton, gdy Papież po dwóch dniach w Kijowie dociera do Lwowa. Cały czas myślę o tym, jak pięknie i mądrze mówił Jan Paweł II po ukraińsku, jak to było braciom Ukraińcom potrzebne. Język ukraiński jest zagrożony - wielu Ukraińcom skutecznie wmówiono, że to tylko gorsza, wiejska, skazana na zapomnienie odmiana rosyjskiego. Język to krew literatury, a literatura to samo serce kultury. Gdy język ginie - kultura nie ma szans. Polszczyzna też jest zagrożona, język Kochanowskiego, Norwida, Słowackiego, Leśmiana ginie wypierany przez polszczyznę byle jaką, poniżoną wulgaryzmami, zredukowaną do komputerowych skrótów. Globalizacja gadająca marną angielszczyzną wskazywana jest jako „konieczność dziejowa". A tymczasem - nikt nie jest tak biedny, aby go nie było stać na staranną polszczyznę. Największe dotacje na teatry, muzea, filharmonie i domy pracy twórczej nie uratują nas, jeśli dzieci nie będą słyszały pięknej polszczyzny w rodzinnych domach. Największe inwestycje nie pomogą narodowi, który traci krew i serce swojej kultury.
opr. mg/mg