Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (42/2001)
Przed laty, gdy jeszcze banki nie były komercyjne, każdy miesiąc miał swoją świecką intencję, np. kwiecień był "miesiącem pamięci narodowej", a październik - "oszczędzania". W tym roku październik jest zapewne ostatnim miesiącem swobodnego wydawania, bo najdalej od listopada wydając na siebie, trzeba będzie dorzucić grudkę do dziury budżetowej. Nowy rząd staje się ciałem, ale wciąż nie wiadomo, kto konkretnie będzie tę dziurę zasypywać.
Znaczna większość obywateli naszego kraju chciałaby, żeby to spadło na bogatych, ale w tym przypadku trzeba raczej mieć pełne zaufanie do demokratycznej zasady równości: zapłacimy wszyscy, tylko jeszcze nie wiadomo, ile.
Nie wiadomo między innymi dlatego, że nie wiadomo, jak bardzo zasypywanie dziury jest dochodowe. Usuwanie każdego nieszczęścia wiąże się wszak z czyimś zyskiem. Na przykład, walka z biedą daje zatrudnienie całkiem sporej grupie specjalistów do walki z biedą, którzy musieliby szukać sobie pracy, gdyby już biedę zwalczyli. Ponadto jesteśmy teraz krajem kapitalistycznym, a w kapitalizmie inwestycje mają na celu wzrost dziedziny, w którą inwestujemy. Im więcej zatem wydaje się na biedę, tym większa ona będzie. Dokładniej - tym więcej ludzi uzna się za biednych i ustawi w kolejce po zapomogę. Nie jest zatem wykluczone, iż dziura budżetowa wskutek zasypywania będzie się powiększać. Nauka zna i większe paradoksy, więc nie ma się co dziwić, tylko trzeba spokojnie obserwować, co się dzieje.
Obserwować będziemy tym spokojniej, że oto nadchodzi rząd bezwzględnie inteligentnych fachowców, którzy pod wodzą nieocenionego premiera pokażą nam wszystkim, jak się rządzi. Sądząc z dotychczasowych reakcji, rząd będzie tym lepszy od poprzedniego, że prasa jest jakby mniej dociekliwa w kwestiach personalnych. Gdy przypomnimy sobie awantury na temat każdego przejęzyczenia, popełnionego przez urzędników "reżimu" Buzka, to zdumiewa, iż tak niewiele miejsca poświęcono pewnej wypowiedzi kandydata na ministra obrony narodowej, p. Szmajdzińskiego. Stwierdził on, że pod znakiem zapytania jest przynależność oficera służb specjalnych do związków wyznaniowych, bo nie wiadomo, co przekazuje np. osobie podległej Watykanowi i jego hierarchii w czasie spowiedzi. Jeśli koledzy z rządu Millera mają podobny galimatias w głowie, to dla katolików rząd nie będzie miał zbyt wielu propozycji.
Gdyby w podobny sposób odezwał się któryś z urzędników poprzedniej ekipy na temat miłośników trzymania dużego palca lewej nogi w prawej dziurce od nosa, to walec medialny zrobiłby z niego już dawno wycieraczkę.
Jednak tzw. lewica ma swoje względy, zaś wszelkie katolickie wątpliwości oddali, jak zwykle, stwierdzeniem, że Ojciec Święty ma poczucie humoru i na pewno zrozumie subtelność dowcipu Szmajdzińskiego, Siwca czy innego wesołka. A uspokojeni tym alekatolicy ("jestem katolikiem, ale...") znowu poprą Szmajdzińskiego, Siwca czy innego wesołka. Albo Leppera, który może bezkarnie wyzywać innych od kanalii, bo on wszystko może robić bezkarnie.
opr. mg/mg