Skąd czerpać optymizm

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (45/2001)

Gdy niedawno spotykałem się z sympatycznymi Opolanami podczas ich Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej, na pożegnanie życzyli mi (i sobie), żeby z tych felietonów emanował optymizm, którego tak brakuje. Muszę przyznać, że nie jest łatwo spełnić to życzenie u progu listopada. Właśnie skończył się kolejny proces w sprawie zabójstwa górników z kopalni „Wujek”. Wkrótce minie dwadzieścia lat, od czasu, gdy ich ciała złożono do grobów, lecz rodziny, zapalając lampki w Dzień Zaduszny, wciąż modlą się o sprawiedliwość. Zamiast ze sprawiedliwością, mają do czynienia z jej wymiarem, a jest to wymiar dla prostego człowieka raczej abstrakcyjny. I jakiż tu można mieć powód do optymizmu? Chyba tylko taki, że obserwowana niemoc polskiego prawa wobec zbrodni popełnionych przed laty może się przerodzić w jego siłę, a w każdym razie w atrakcyjność dla całego świata. Różni ludzie uchodzący za mądrych wybrzydzają na to, co Polska może wnieść do nowoczesnego świata — sarkają na nasze tradycje, prychają na naszą religię, wydymają usta na nasze wartości rodzinne. Ale oto pojawił się inny towar eksportowy: polski wymiar sprawiedliwości. Dzięki jego konstrukcji i wybitnym polskim adwokatom tutaj nie da się skazać ani stachanowców stalinizmu, ani współpracowników UB i NKWD, ani autorów tragedii Grudnia 1970, ani morderców Pyjasa, ani uczestników junty stanu wojennego, ani zabójców Przemyka. W innych, bardziej od nas pod względem prawnym zacofanych krajach sądzi się i skazuje żołnierzy strzelających (legalnie w świetle ówczesnego prawa) do uciekinierów za mur (Niemcy), współpracowników legalnego rządu w Vichy (Francja), leciwych nazistowskich kolaborantów (jak świat długi i szeroki), przywódców partii komunistycznej (Bułgaria). U nas nie ma dowodów albo oskarżeni nie mają zdrowia do uczestnictwa w procesie. Żeby uniknąć jakiegokolwiek ryzyka, prezydent proponuje nowelizację ustawy lustracyjnej, by nikt nie zakłócał spokojnego snu byłych współpracowników tajnych służb. W zwykłym procesie o kolosalne złodziejstwo w FOZZ-ie sędzia zostaje odsunięta od sprawy — choć trzeba przyznać, że w niezwykły sposób, bo dekretem nominacji na ministra. Nawiasem mówiąc, jakkolwiek nie śmiałbym krytykować niezawisłości władzy sądowniczej, to rozpoczynanie tak wielkiego procesu od nowa z powodu braku jednego sędziego wydaje mi się chore.

Adwokat milicjantów oskarżonych o zabójstwo górników z „Wujka” powiedział o stronie przeciwnej „nasi talibowie”. Pozostawiam to bez komentarza, ale tak sobie myślę, że Osama bin Laden i Milosević powinni oddać się w ręce polskiego wymiaru sprawiedliwości. Wtedy, w kraju światłych elit, mieliby realne szanse na uniewinnienie albo umorzenie swoich spraw. Elity palestry zapomniałyby wtedy o epitecie „talibowie”, zastępując go może innym: „nasi Amerykanie”, albo „nasi Bośniacy”. Oskarżeni całego świata łączą się w tęsknocie do polskiego sądu, jeśli tylko zechcą zapłacić za koszty postępowania, to załatamy dziurę budżetową w mig. I to cieszy, i stąd mój optymizm.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama