Prorok we własnym kraju...

Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (1/2002)

Gdy usiłujemy przewidzieć, co wydarzy się w Polsce w rozpoczynającym się roku, myśli nieuchronnie uciekają na drugą półkulę: do Argentyny. Sam już kilkakrotnie słyszałem ludzi rozmawiających z przejęciem o tym, co wydarzyło się w tym odległym kraju. Nieuchronnie nasuwa się pytanie: czy nas czeka coś podobnego?

Jak zgodnie twierdzą ekonomiści, nasza sytuacja jest tak odmienna, że snucie analogii pozbawione jest sensu. Nawet jeśli akurat przewidywanie kryzysów ekonomistom udaje się nieszczególnie (wszystkie gwałtowne załamania nadeszły niespodziewanie — dopiero z perspektywy czasu wydają się oczywiste...), to jednak w tym przypadku uspokajający ton komentarzy ma poważne podstawy.

Po pierwsze, mimo wszelkich różnic, kolejne polskie rządy prowadzą rozsądną politykę gospodarczą. Owszem, wiele spraw wciąż pozostaje nierozwiązanych. Jednak nawet jeśli w kampaniach wyborczych pojawiają się nieraz pomysły dziwaczne, to jednak rzeczywistość przywołuje wizjonerów do porządku. Po drugie, wraz ze zbliżaniem się perspektywy przyjęcia nas do Unii Europejskiej, przesuwamy się z niepewnej i podatnej na światowe wstrząsy kategorii „rynków wschodzących” do znacznie stabilniejszej kategorii gospodarek związanych z Unią. Dlatego na przykład mniej prawdopodobna jest paniczna ucieczka kapitałów z Polski z powodu załamania się gospodarki w jakimś odległym kraju, dlatego że inwestorzy tracą zaufanie do „rynków wschodzących” — wszystko jedno w Europie czy Ameryce Południowej. Po trzecie wreszcie, mimo że poczucie sprawiedliwości bywa u nas nieraz wystawiane na ciężką próbę, skala nierówności społecznych daleka jest — na nasze szczęście — od standardów np. południowoamerykańskich.

Nie znaczy to, abyśmy mogli jasno i bez obaw patrzeć w przyszłość. Zagrożenia kryją się w sferze polityki. Ostatni rok pokazał, jak nietrwały — wbrew pozorom — jest nasz system partyjny. Źródłem poważnych problemów może być zarówno głęboka nierównowaga, z przechyłem w lewo, jak i jakość obu stron politycznej sceny. Z jednej strony pragmatyczna do bólu, arogancka, rządząca „w interesie swego elektoratu” lewica, z drugiej — słaba, podzielona, o nieokreślonej tożsamości prawica, z „trzeciej” wreszcie strony — nieobliczalna Samoobrona. To wszystko dzieje się w słabym, nieumiejącym sobie poradzić z elementarnymi obowiązkami państwie.

O ile więc trudno sobie wyobrazić gwałtowny wybuch społeczny, o tyle bardzo prawdopodobne jest dryfowanie coraz słabszego państwa i jego rosnąca niesprawność.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama