Brud w polityce

Cotygodniowy felieton z "Gościa Niedzielnego" (12/2002)

Od dawna już różnią się opinie ludzi co do tego, czy polityka musi być brudna. Nie przesądzając kwestii, czy musi być brudna (czyli czy nie może być inaczej), trzeba zgodzić się, że faktycznie jest brudna. Nie znaczy to, że wszyscy politycy mają zaśmieconą głowę i brudne ręce. Obserwacja sceny politycznej (należałoby właściwie użyć liczby mnogiej i powiedzieć: scenek politycznych) pokazuje, jak wiele wysiłków wkładają politycy w to, by wykosić tych, co wyrastają ponad ich poziom intelektualny i moralny. Najwyraziściej okazują to relacje z obrad parlamentu. Może nie wyglądałoby to tak źle, gdyby nie permanentna obecność telewizji, która rodzi pokusę stylizowania się posłów na obrońców ojczyzny, narodu i w ogóle wartości rzekomo zagrożonych, na patronów ubogich, skrzywdzonych i prześladowanych, na ludzi wrażliwych, mądrych i walecznych. Walczą więc z wrogiem urojonym, a w pełni mogą sobie użyć, gdy takiego wykreowanego „wroga” da się sprowadzić do wysokiej izby. Można wtedy pluć i kopać. Przy czym do woli używa się metody pytań („ja się tylko pytam”). Stawia się pytanie, jak ze starej anegdoty sądowej: „Czy pan sędzia przestał już brać łapówki? Proszę o konkretną odpowiedź, tak lub nie” (z tej kategorii są przecież pytania w rodzaju „dlaczego Pan jest taki uległy...?”). Obserwator, którego nie ekscytują takie wredne metody, dziwi się oczywiście, dlaczego prowadzący obrady nie reaguje i nie zwraca uwagi na chamstwo i hipokryzję pytających (jak to się dzieje w procesach prowadzonych wedle prawa anglosaskiego, gdzie sędzia uchyla pytania będące zakamuflowanymi twierdzeniami). Odpowiedź jest chyba tylko jedna: widocznie prowadzący też ma w tym jakiś interes polityczny, sam się nie utytłał, a efekt medialny i tak nastąpi (marszałkowie nie są neutralni). A słów używa się mocnych bez zwracania uwagi na ich znaczenie i sens. Zawsze z absolutną pewnością siebie, bez cienia wątpliwości („nie ulega wątpliwości” — ulubiony zwrot niektórych). Cóż, wątpliwości mogą mieć tylko ludzie myślący, natomiast — jak widać — nie trzeba myśleć, by osądzać. Namnożyło się u nas tych samozwańczych sędziów, w parlamencie i poza nim, zwłaszcza w sprawach polskości, patriotyzmu i czystości pochodzenia.

Tłumaczył się wicemarszałek sejmu, że on ma czuwać nad formalną stroną posiedzenia, a nie jest strażnikiem dobrych obyczajów. Trochę w tym racji, ale skoro poseł nic nie rozumiejący z wyjaśnień zaproszonego gościa zarzuca temuż „niedyspozycję”, to do obowiązków prowadzącego obrady należało przynajmniej przeprosić gościa. Na wychowywanie rzeczywiście już za późno, ale skoro już znaleźli się w parlamencie ludzie źle wychowani i bez elementarnego poczucia przyzwoitości, to czy rzeczywiście jest obojętne dla Rzeczypospolitej, że w sejmie, w zespole „reprezentantów narodu” można wygadywać wszelkie głupstwa i „błyszczeć” najbardziej wrednymi insynuacjami?

Nie głosowałem na żadnego z owych posłów ani na ich partie. Ale czuję się zawstydzony, zażenowany i upokorzony ich zachowaniem. Boć to przecież reprezentanci naszego narodu. To nasze zwierciadło, przekrój naszego społeczeństwa. Odzywają się wprawdzie głosy protestu świadczące, że nie powybijano jeszcze ludzi o wrażliwości etycznej, ale — niestety — głośniej rozlega się poklask, jakim część naszego społeczeństwa darzy najbardziej nawet podłe czy błazeńskie wystąpienia. To nie dopiero polityka jest brudna.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama