Dowody

Cotygodniowy komentarz z Przewodnika Katolickiego (7/2003)

Bohaterami polskich mediów stały się w ubiegłym tygodniu dwie osoby — amerykański sekretarz obrony Colin Powell oraz polski producent filmowy Lew Rywin.

Powell przedstawił długo zapowiadane dowody na łamanie przez Irak rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Z prezentowanych zdjęć, przechwyconych przez wywiad nagrań i wypowiedzi irackich oficerów wynika jasno, że, po pierwsze, Saddam Husajn wcale nie myśli się rozbrajać, po drugie, robi wszystko, aby oszukać oenzetowskich inspektorów. Z drugiej strony, Amerykanie nie pokazali niczego, co mogłoby być niezbitym dowodem, że iracki dyktator już jest w posiadaniu gotowej do użycia broni masowego rażenia. I to jest chyba podstawowa różnica pomiędzy ostatnimi zdarzeniami a przypominanym ostatnio często kryzysem kubańskim. W 62. roku Amerykanie pokazali zdjęcia sowieckich rakiet rozmieszczonych na Kubie. Wtedy cały Zachód jednomyślnie poparł Stany Zjednoczone, co w efekcie zaowocowało wycofaniem przez ZSRR broni. Teraz jest inaczej. Ostatnia amerykańska prezentacja, jeżeli idzie o międzynarodowe zezwolenia na akcję w Iraku, niewiele zmieniła. Te państwa, które i tak już poparły Waszyngton, utwierdziły się w słuszności swojej decyzji, sceptycy pozostali nie przekonani. Co więcej, Niemcy i Francja uznały amerykańskie materiały za dowód, że to właśnie międzynarodowe kontrole są najlepszym sposobem na powstrzymanie „dozbrojeniowych” zapędów irackiego dyktatora. Paradoksalnie może się okazać, że takie właśnie zachowanie bardziej sprzyja wojnie niż działania prezydenta Busha. Starożytni Rzymianie mawiali „chcesz pokoju, szykuj wojnę”. Pokojowymi metodami ONZ usiłuje poradzić sobie z Hussajnem już od 12. lat, bezskutecznie. Niewykluczone, iż jedyny sposób na skłonienie irackiego dyktatora do ustąpienia to pokazanie, że Ameryka jest zdecydowana na wojnę i że świat taką akcję poprze. Stanowczość zwykle bardziej opłacała się w negocjacjach z dyktatorami niż polityka ustępstw. W tym wypadku chodzi jeszcze dodatkowo o dobry przykład. Sytuacji przygląda się bowiem uważnie i usiłuje ją wykorzystać inny „bohater naszych czasów” — ukochany przywódca Korei Północnej Kim Dzong Il.

Reasumując, wygląda na to, że polskie władze, które po wystąpieniu Powella jeszcze raz potwierdziły swoje poparcie dla Stanów Zjednoczonych, postąpiły słusznie. Dobrze byłoby jednak, aby z równą powagą jak do amerykańskich dowodów polscy politycy podeszli do innych taśm, czyli tzw. afery Rywina. Tymczasem pod tym względem ostatni tydzień był raczej mało budujący. Zaczęło się od skrytykowania przez prokuraturę działań sejmowej komisji śledczej. Jeden z jej członków zażądał bowiem — o horrendum — sprawdzenia tzw. billingu, czyli połączeń telefonicznych, zamieszanych w całą sprawę osób — w tym Lwa Rywina, prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego oraz premiera Leszka Millera. Po lekkiej awanturze udostępniono billing Lwa Rywina. Jak orzekły kompetentne służby — ujawnienie rozmów telefonicznych premiera zagroziłoby bezpieczeństwu państwa. Ponieważ zaczęłam ten tekst od amerykańskich dowodów, warto przypomnieć, że ostatecznym argumentem w aferze Watergate stały się nagrania z prezydenckiego Gabinetu Owalnego w Białym Domu.

Korespondent Sekcji Polskiej BBC


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama