Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (21/2003)
Decyzja rządu RP o przejęciu nadzoru nad jedną ze stref w zdobytym Iraku zafrapowała Polaków. Media snują pół żartem, pół serio rozważania o Polsce jako mocarstwie niemal kolonialnym. Pojawiają się optymistyczne prognozy o szansie, jaką dla polskiej gospodarki stanowić może zaangażowanie w odbudowę Iraku. Biznesmeni z irackim stażem, zdobywanym w latach, gdy PRL pomagała Saddamowi Husajnowi, zacierają ręce i głoszą, że powrót Polski do Iraku może stać się kołem zamachowym naszej gospodarki. Na fali tego podniecenia przypomina się nawet przedwojenne ambicje Polski, która domagała się własnych kolonii. Wojsko przygotowuje się do wysłania specjalnego kontyngentu nad Eufrat i Tygrys. Szczerze mówiąc, obserwuję te nagromadzenie emocji z mieszanymi uczuciami.
Z jednej strony, Polska po raz pierwszy na taką skalę uczy się podejmować aktywną rolę w światowej polityce, bo przez długie powojenne dekady PRL nie prowadziła samodzielnej polityki zagranicznej i tym samym nie musiała podejmować żadnych wyzwań. O wszystkim decydował za nas Kreml. Teraz Polska musi decydować sama. Korzystając z daru niepodległości, podjęliśmy decyzję o udziale w operacji USA w Iraku i teraz jesteśmy traktowani przez Waszyngton jako partner w odbudowie Iraku. Nasze firmy mogą otrzymać wielomilionowe kontrakty, mamy szanse na wyegzewowanie irackiego zadłużenia. Ale udział w okupacji Iraku to także odpowiedzialność i test na dojrzałość naszych polityków. To tak jak w życiu - gdy ktoś adoptuje dziecko, musi być pewny, że wystarczy mu determinacji, by wytrwać w razie kłopotów.
W Iraku daleko jeszcze do stabilizacji. W polskim sektorze - sunnici i szyici żyją w atmosferze głębokiego antagonizmu. Sąsiedni Iran nie kryje, że chce odrodzenia islamskiej rewolucji wśród zeświecczałych irackich szyickich mas. Polskim obowiązkiem będzie teraz pilnowanie by antagonizm ten nie zamienił się w krwawy konflikt. Czy Polacy gotowi są na akceptację być może długiej misji w roli tamtejszego policjanta i rozjemcy? To już nie udział stosunkowo małych sił pokojowych w akcji NATO - jak to było w Kosowie - ale przejęcie odpowiedzialności za spory kawał Iraku. Cenę - oby nie najwyższą - w razie eskalacji tamtejszego konfliktu płacić będą nasi żołnierze. Warto, by gazety rozpisujące się dziś o szansach na gospodarcze zyski polskiej obecności w Iraku lojalnie wspominały i o tym aspekcie sprawy.
Polacy wciąż uczą się myśleć w kategoriach racji stanu niepodległego państwa. Jestem za podjęciem tego swoistego testu na dojrzałość Polski na arenie międzynarodowej, ale niepokoją mnie huśtawki nastrojów. Niepokoi mnie dzisiejszy hurraoptymizm, bo łatwo zamienić się może, w razie niepowodzeń, w zniechęcenie. A wtedy przeciwnicy obecności Polski w Iraku ogłoszą na łamach dzienników Paryża i Berlina, że Polska naprawdę nie dorosła do dyplomatycznej samodzielności.
opr. mg/mg