Takie pojednanie?

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (30/2003)

"Wybaczamy i prosimy o wybaczenie" - te słowa z listu biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r. wywołały wściekłość komunistów, a zwłaszcza Gomułki. Niesłusznie, bo przecież były one roztropnym krokiem ku pojednaniu z Niemcami i obecnie uznawane są za jedno z przełomowych wydarzeń tamtych lat. Aby jednak mogło dojść do takiego pojednania, należy stanąć na gruncie prawdy, tzn. wskazać sprawcę zła, który musi wyznać winę i wyrazić skruchę.

O ludobójstwie dokonanym na polskiej ludności cywilnej z Wołynia przez ponad pół wieku milczano. Teraz wreszcie przerwano ciszę, a telewizja pokazała relacje świadków tamtych dni. Wstrząsająca była opowieść kobiety o tym, jak "banderowcy" wrzucili ją - wtedy matą dziewczynkę - do studni. Ktoś inny przywołał potworny widok polskich dzieci niesionych na widłach przez pochód ukraińskich morderców. I jeszcze ów starszy mężczyzna: wspominał swoje cudowne ocalenie z masakry w poryckim kościele, bo leżał przygnieciony ciałem martwej matki. Minęło tyle lat, a oni nadal tłumią płacz, wspominając okrucieństwo sotni nacjonalistów ukraińskich, palących kościoły i pacyfikujących całe wsie.

Rocznicę zbrodni poprzedziła debata sejmowa nad projektem uchwały w sprawie - jak to bałamutnie nazwano - "tragedii wołyńskiej". Cóż, nie przystoi zakłamywać prawdy historycznej eufemizmami (np. "konflikt polsko-ukraiński") w imię "poprawności politycznej". Bo to grozi zrównaniem statusu ofiar z katami i jest sprzeczne z polskim interesem narodowym. Pomiędzy posłami przetoczył się spór o jedno, ale jakże brzemienne, słowo: ludobójstwo. Wymordowano przecież wówczas i to wyjątkowo potwornymi metodami kilkadziesiąt tysięcy Polaków, którzy mieli odwagę bronić swojej tożsamości. Sygnałem do takiej czystki etnicznej był rozkaz UPA z wiosny 1943 r., wzywający do likwidacji ludności polskiej z terenu m.in. Wołynia i Polesia, województw tarnopolskiego i stanisłowskiego, a więc ówczesnych Kresów Wschodnich. Nieszczęśni ludzie uciekali przed bojówkami OUN-UPA do miast, bo eksterminację przeprowadzano przede wszystkim we wsiach. A nie zamierzano ich jedynie przepędzić; musieli zginąć, a przedtem wiele wycierpieć. Rąbano więc ich siekierami, przerzynano piłami, wbijano na pale, rozrywano końmi, a dzieci wiązano w pęczki drutem kolczastym i zabijano, aby nie wyrośli z nich mściciele. Wśród Ukraińców było również, na szczęście, wielu ludzi przyzwoitych, którzy - ryzykując własnym życiem - uprzedzali Polaków o zagrożeniach, a nawet ukrywali ich. Gdyby nie oni i ochrona ludności cywilnej przez żołnierzy Armii Krajowej oraz Batalionów Chłopskich może nie pozostałby przy życiu żaden świadek tej zbrodni? W imię jakich racji tylu aktualnych posłów tej straszliwej rzezi nie chciało nazwać ludobójstwem?

Po sześćdziesięciu latach nadarzyła się okazja, aby przybliżyć historyczne pojednanie pomiędzy naszymi narodami, ale, niestety, nie wykorzystano jej należycie. Zadowolono się spektaklem, który był zaledwie namiastką tego, co powinno się stać, a do czego wzywał w swoim posłaniu Ojciec Święty. Szkoda, bo przecież jesteśmy skazani na wzajemne sąsiedztwo, a Ukraina jest dla nas jednym ze strategicznych partnerów na Wschodzie. Czy trzeba przypominać, że to właśnie my jako pierwsi uznaliśmy jej niepodległość po rozpadzie Związku Sowieckiego?

Powiada się, że nie należy rozdrapywać ran, ale one mogą zabliźnić się jedynie na gruncie prawdy.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama