Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (17/2004)
Oto, w jakim stanie wchodzimy do Unii Europejskiej: premier niby jest, ale właściwie już go nie ma, bo zapowiedział, że złoży dymisję, jak tylko wciągnie na unijny maszt polską flagę (czy odwrotnie). Rząd - niepopularny do granic możliwości. W Sejmie - partyjny targ, licytacja na populistyczne gesty, największe parlamentarne ugrupowanie w rozsypce, podzielone na dwie lewice, zajmujące się ustalaniem, która z nich jest ta uczciwa i nie uwikłana. Głównym w tej sprawie arbitrem, jak na razie, okazał się były minister skarbu, który, tknięty nagłymi wyrzutami sumienia, oznajmił, że brzydkie sprawy, w których dwa lata temu brał udział i których wtedy bronił, w istocie miały się tak niekonstytucyjnie, jak to wtedy zarzucano. W odpowiedzi przedstawiciele rządu wykazali się wielką znajomością terminologii psychiatrycznej, jakkolwiek skupieni na diagnozowaniu stanu psychicznego swojego byłego kolegi bynajmniej nie zaprzeczyli, że poszczuli prezesa spółki Skarbu Państwa służbami specjalnymi, ograniczając się do zapewnień, że zrobili to z uwagi na bezpieczeństwo państwa.
Do tego dodać trzeba marszałka Sejmu w stanie dymisji, którego zastąpić ma na stanowisku polityk dopiero co mianowany ministrem spraw wewnętrznych, i wszyscy wiedzą, że laska marszałkowska ma być dla niego szlabanem blokującym dostęp do stanowiska premiera. Premierem bowiem postanowił prezydent uczynić profesora ekonomii, którego, właśnie przez fakt, że jest profesorem ekonomii, nie chcą na tym stanowisku ani eseldowcy, ani rozłamowcy Borowskiego, ani tym bardziej marząca o samodzielności partia - huba UP i zanikające PSL. Wiadomo bowiem, że profesor ekonomii jest z definicji "liberałem", nie pozwoli na drukowanie pieniędzy pod zastaw rezerwy rewaluacyjnej NBP czy inne światłe pomysły polityków wspomnianych ugrupowań - to zaś może skutecznie przeszkodzić im w manifestowaniu "wrażliwości społecznej" i powrocie do lewicowej tożsamości, w czym widzą jedyną szansę na wkupienie się w łaski wyborców. Choć próżna fatyga, bo przecież Leppera i tak nie przelicytują.
To wszystko byłoby bardzo zabawne, gdyby nie fakt, że Brukselę naprawdę mało obchodzą polskie problemy z lewicową tożsamością, Kulczykiem, sondażami i tak dalej. Podpisaliśmy umowy, a w nich zobowiązania dotyczące naszego udziału finansowego we wspólnych z Unią, a zasadniczych dla Polski projektach. Jeśli się nie wywiążemy, Unia będzie zwolniona ze swoich zobowiązań. Strat w ten sposób poniesionych politycy, którzy dziś się tak świetnie bawią, na pewno nam nie zrekompensują.
Publicysta
opr. mg/mg