Drgnęło ... oby nie tąpnęło!

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (19/2004)

Tyle razy ubolewałem nad stanem gospodarki, że momentami czułem się jak malkontent. Ale cóż ja poradzę, że po mizerii rządów AWS nastąpił kataklizm pod postacią panowania Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Po buńczucznych zapowiedziach sprzed kilku lat, kiedy towarzysz Miller przyrównywał sprawowanie rządów ekipy Buzka do gry juniorów, przyszło nam doświadczyć stylu rządzenia na takim poziomie, którego powstydziłby się niejeden trampkarz.

Doszło do tego, że ludziskom trudno było się połapać, w co dawni towarzysze jeszcze grają: czy to są jeszcze szachy, czy może już domino? Nawet w gronie niepoprawnych „sierot po systemie" zastanawiano się, czy to premedytacja w działaniu na szkodę Polski, czy może tylko amatorszczyzna i niekompetencja, połączona ze skłonnością do nepotyzmu, korupcji i pospolitego złodziejstwa? Skoro jednak „drogi Leszek" odszedł w końcu w niebyt polityczny - miejmy nadzieję, że nie na lukratywną posadkę w Brukseli! - to darujmy sobie obśmiewanie leżącego. Wprawdzie nowy marszałek Sejmu, towarzysz Oleksy, marzy o takim funkcjonowaniu parlamentu, aby ludzie na widok posłów uśmiechali się, ale chyba nie wie, że tak już jest od dawna! Może ludzie mniej odporni nerwowo, widząc posłów, pomstują jeszcze, na czym świat stoi, ale cała reszta, tak naprawdę, parska śmiechem.

Chociaż jednak system parlamentarno-gabinetowy obnażył swoją słabość, to jeszcze nie powód, abyśmy mieli się oddać pod dyktat tow. Leppera. O czym śni „Samoobrona" -być może zafascynowana skutecznością Putina? - która złożyła do laski marszałkowskiej projekt nowej konstytucji, dający prezydentowi prawo wydawania dekretów? Wbrew przesądowi demokracji większość z reguły nie ma racji, a system prezydencki mógłby nam dopomóc, ale kto miałby stanąć na jego czele? Bo przecież nie Lepper.

Powróćmy więc do gospodarki, skoro od pewnego czasu nawet serca zagorzałych sceptyków biją nieco szybciej. Od początku 2003 r. coś drgnęło w polskiej gospodarce i zaraz w prasie pojawiły się entuzjastyczne głosy. Nawet powściągliwe, zazwyczaj, „Życie Gospodarcze" obwieściło rychły czas szybszego wzrostu gospodarczego oraz spadku bezrobocia.

Każdy, kto kiedykolwiek asystował podczas agonii, wie jednak, iż choremu poprawia się często tuż przed śmiercią. Żyjmy więc nadzieją, że nie jest to tylko chwilowe ożywienie przed ostatecznym krachem finansów publicznych i bankructwem, które upodobniłoby nas do Argentyny. Nie o to bowiem chodzi, aby sobie żarty stroić z naszego Produktu Krajowego Brutto, nierównowagi budżetowej, wysokości długu publicznego, tempa wzrostu gospodarczego, czy wzrostu inwestycji krajowych i zagranicznych. Nikt z nas nie pragnie ostatecznego rozpadu państwa, bo przecież - bez względu na to, kto będzie sprawował rządy, choćby i ludzie Leppera - to jest nasz kraj i nasza gospodarka!

Jeśli więc ekonomiści zaobserwowali korzystne zjawiska: pozytywne tendencje w działalności przedsiębiorstw przemysłowych, silny trend dezinflacyjny, obniżenie deficytu w obrotach handlowych z zagranicą, czy zwiększone zainteresowanie inwestycjami ze strony krajowych podmiotów gospodarczych, to możemy się tylko cieszyć. Gdyby tak jeszcze owo ożywienie okazało się trwałe! Bo na razie, choć produkcja i eksport rosną, to optymistyczne informacje z rynku nie przekładają się, niestety, na poprawę nastrojów producentów i konsumentów, ani nie wpływają na obniżenie poziomu bezrobocia.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama