Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (32/2004)
W czasach „jedynego słusznego systemu", kiedy propaganda sukcesu tłumiła każdy przejaw krytyki, powtarzano anegdotę o pewnym robotniku, iście salomonowej roztropności. Dziennikarz „Trybuny Ludu" miał go zapytać: - Ciekawe, co też Wy, obywatelu, sądzicie o stanie naszej gospodarki? On zaś odrzekł: - Myślę dokładnie tak, jak pisze „Trybuna". Dziennikarz żachnął się: - Jak to, nie macie własnego zdania? Na co robotnik odpowiedział: - Owszem, mam, ale się z nim nie zgadzam.
W podobnym stylu mówią dziś liderzy SDPL, którzy - choć ich człowiek, Balicki, jest ministrem - zapewniają, że nie uczestniczą obecnie w rządach. Czyli pozostają w opozycji. To kto tu właściwie rządzi? Sytuacja się zresztą powtarza, bo już kiedyś PSL zgłaszało wotum nieufności przeciw rządowi, w którym - u boku premiera Cimoszewicza - zasiadali ministrowie z tej partii. Kiedy ludzie z rządu uważają się za opozycję, kontestując samych siebie, chciałoby się rzec, jak Wałęsa, że są za, a nawet przeciw. Jakże to przerasta poetykę westernów, na których wychowało się moje pokolenie! Bo tam szeryf bywał, co najwyżej, w sytuacji - jeden przeciw wszystkim. Skoro oni są sami przeciw sobie, to możemy spodziewać się wszystkiego, nawet i tego, że koło będzie nazywane kwadratem...
Popatrzmy, co się dzieje z chwiejnym zapleczem politycznym premiera Belki. Dla ratowania pozycji sojusznika Jagielińskiego, jako szefa klubu parlamentarnego, po odejściu Witaszka, oddelegowano doń towarzysza Lisaka z Unii Pracy. Dzięki temu Jagieliński zachował biuro i służbową limuzynę. Ale w otoczeniu premiera dziwnych postaci nie brakuje, np. doradcą Cytryckiego jest reżimowy spiker telewizyjny o aparycji ministranta - Grzegorz Woźniak. Za to człowiekiem z zupełnie innej bajki jest znawca Bliskiego Wschodu, a ostatnio ambasador w Turcji - Andrzej Ananicz. Kandydatura tego ostatniego na szefa wywiadu wzbudziła liczne emocje, zarówno na lewicy, jak i prawicy. Dla PiS-u jest on podejrzany, bo za długo był związany z Wałęsą. Natomiast liderzy SLD nie kryją oburzenia - towarzysz Janik wystosował nawet do Belki twardy list, w tonie zaczepnym - że ta nominacja nie była z nimi konsultowana. Oleksy mówi z obrażoną miną o „silnej atmosferze żalu", zwłaszcza że - jak widać na zdjęciach opublikowanych w prasie - podczas tęgo zapijanej, wódczanej imprezy klubu parlamentarnego SLD w Miedzeszynie, Belka ani słowem nie zająknął się, że chce mieć Ananicza. Ale dąsy i biadolenie towarzyszy na niewiele się teraz zdadzą, skoro po upadku rządu Millera nie mają innej możliwości, jak trwanie u boku nowego premiera. W dążeniu do przetrwania u władzy za wszelką cenę, powinni więc raczej zrobić dobrą minę do złej gry i milczeć, zamiast demonstrować własną słabość. Oni jednak wietrzą spisek, sugerując, iż to Amerykanie wskazali Ananicza. Cóż, na pewno nie Moskwa.
Jak długo przyjdzie Belce lawirować pośród ugrupowań różnych maści, przepychając kolejne sprawy do załatwienia? „Ćwierkają wróbelki, od samego rana: Belka chce być prezydentem - dana, moja, dana". Skoro powiadają, że to również marzenie Kwaśniewskiego, więc może zaczął prowadzić grę, aby wykreować się na bezpartyjnego, zdolnego przekroczyć własne środowisko polityczne? Albo liczy tylko na to, że Ananicz i tak nie przejdzie, ale wizerunek „jednego przeciw wszystkim" pozostanie? Cóż, każdemu wolno marzyć.
opr. mg/mg