Znaleźć godnych następców

Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (34/2004)

W Polsce sezon ogórkowy. Wakacje mają politycy, odpoczywają czołowi publicyści i reporterzy. W efekcie liczba ujawnianych afer zmniejszyła się znacząco, przynajmniej w mediach. Ich miejsce zajęły ostatnio doniesienia z olimpiady, a wcześniej rozważania historyczne. W sierpniu bowiem miały miejsce zdarzenia dla historii Polski istotne. 90 lat temu 6 sierpnia 1914 roku z krakowskich Oleandrów wyruszyła pod wodzą Józefa Piłsudskiego I Kadrowa. W sześć lat później świeżo powstała polska armia odparła wojska bolszewickie, ratując nie tylko odrodzoną Rzeczpospolitą, ale najprawdopodobniej całą Europę. Wreszcie rocznica najtragiczniejsza, 60-lecie wybuchu powstania warszawskiego. Wyjątkowo dobrze zorganizowane przez prezydenta Warszawy obchody po raz pierwszy tak kompleksowo i wyczerpująco pozwalały poznać prawdę o powstaniu. Przy czym chodzi mi nie tylko o to, na co Lech Kaczyński miał wpływ, ale także o wszystkie towarzyszące wydarzenia. Lapsusy przedstawicieli Zachodu, ciągle jeszcze mających problem z odróżnieniem powstania warszawskiego od wcześniejszego o rok powstania w warszawskim getcie nieźle obrazują ich stosunek do wydarzeń z '44 roku. Równie jasno wypowiedziała się Rosja, której prezydent wystosował dosyć nietaktowny list, powołując się na wspólną walkę z faszyzmem, a słowem nie wspominając ani o nieudzieleniu Warszawie pomocy, ani o masowych wywózkach i morderstwach popełnianych na tych żołnierzach AK, którym udało się przeżyć niemiecką okupację.

Co jednak wspólnego mają wszystkie te sprawy ze wspomnianym na początku zawstydzającym poziomem polskiego życia politycznego? W jaki sposób są ze sobą związane kompromitujące afery i historia, z której Polacy mają prawo czuć się dumni?

„... Co najsmutniejsze, ten porządek do tego stopnia skaził narodowe pojęcie i uczucie poszanowania prawa, iż przekonany jestem, że gdybyśmy dziś odzyskali niepodległość i własny rząd mieli, to pewnie długo jeszcze nie potrafilibyśmy go szanować, nie oszukując i nie odchodząc praw własnych nawet. Jest to pewnik, bo nadto wszyscy się przyzwyczaili zawsze i wszędzie władze oszukiwać, do czego śliczna biurokracja silnie pomaga..." Tak pisał w 1871 roku Kajetan Kraszewski, ubolewając nad ogólną demoralizacją, jaką w należącym do Rosji Królestwie Polskim szerzyli przysyłani z głębi imperium urzędnicy. W zdecydowanej większości przekupni łapówkarze. II Rzeczpospolita, przy wszystkich swych brakach, dowiodła jednak, że Kraszewski się mylił. Mimo długiej niewoli Polacy potrafili stworzyć sprawne państwo, ale potem przyszła wojna, w której najwyższą cenę zapłaciły polskie elity. Niemcy wysyłali profesorów i intelektualistów do obozów koncentracyjnych. Rosjanie rozstrzelali 25 tysięcy polskich oficerów - w większości rezerwy, a więc przedstawicieli inteligencji, resztę zsyłając do łagrów, w najlepszym wypadku wywożąc na Syberię. Hekatombą było też powstanie warszawskie. Czy jednak jego odwołanie uratowałoby młodych żołnierzy? Ich koledzy, którzy przeżyli, często kończyli potem w stalinowskich więzieniach. To był ostatni akt, wpisany już w historię PRL. Sama Polska Ludowa demoralizowała ludzi skuteczniej niż wspomniani przez Kajetana Kraszewskiego carscy czynownicy. Być może więc zamiast martwić się liczbą afer, należy cieszyć się, że nie ma ich więcej. Ale trzeba obchodzić rocznice wydarzeń, z których można być dumnym, po to chociażby, aby ich uczestnicy znaleźli godnych następców.

Korespondent Sekcji Polskiej BBC

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama