Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (36/2004)
Czy nie tak brzmi apel Aleksandra Kwaśniewskiego, skierowany do ludzi jego obozu politycznego, czyli spadkobierców nieboszczki PZPR? Marzy mu się bowiem rola patrona zjednoczonej lewicy - od SLD i UP, po SdPl i Unię Wolności - której duce et auspice, to znaczy pod swoim dowództwem i kierownictwem, mógłby przewodzić po zakończeniu kadencji prezydenckiej. Ludzie SLD zareagowali jednak bez nadmiernego entuzjazmu - np. Sierakowska oświadczyła, że nie widzi siebie w jednej partii z Millerem - wietrząc podstęp i zagrożenie dla swej pozycji. I słusznie, bo Kwaśniewski zdaje się stawiać w owej czerwono-różowej koalicji na polityków ugrupowań kanapowych, czyli „borowików" oraz „partii ludzi mądrych", jak zwykli nazywać siebie członkowie Unii Wolności. Czy w tej sytuacji obawy SLD nie zaowocują w końcu ożenkiem z „Samoobroną"? Podnoszą się też głosy, że cały ten zgiełk jest kolejną odsłoną wieloletnich potyczek „puławian" z „natolińczykami".
Na lewicy coraz bardziej uwidacznia się strach przed klęską wyborczą i zepchnięciem na margines życia politycznego po przejęciu władzy przez prawicę czy raczej centroprawicę. Do wyborów jeszcze daleko, a już pojawiły się pierwsze oznaki histerii. Jeden z redaktorów „Tygodnika Powszechnego" napisał: „Niechybnie bliskie rządy prawicy tylko przypieczętują przechyl na prawo naszego życia publicznego. (...) Czekają nas rządy kołtunów i ideologiczna ofensywa prawicy". Można obawiać się o kondycję duchową krakowskiego tygodnika, skoro fascynacja socjalizmem skłania autorów do sięgania po inwektywy wobec ideowych przeciwników. Łatwo okazać im pogardę i naubliżać od kołtunów, jeśli samemu grzeszy się zarozumialstwem i postrzeganiem własnego środowiska jako postępowej elity intelektualnej.
O wiele trudniej ludziom lewicy, zwłaszcza politykom, określić własną tożsamość. Nie wystarczy szumnie deklarować socjalistycznych sloganów, rzekomego zatroskania o bezrobotnych i bezdomnych, żalu nad cierpiącymi niedostatek czy nawet współczucia wobec wdów, sierot oraz samotnych matek. Zwłaszcza, że górnolotnym słowom towarzyszą, zazwyczaj, dolnolotne czyny, o czym najlepiej przekonały nas rządy SLD-UP rozwijające kapitalizm dla swoich. Niewiele, doprawdy, ma ta formacja wspólnego z lewicową „wrażliwością społeczną". To już bardziej lewicowa była AWS, która - jako alternatywę wobec socjalizmu bezbożnego - próbowała realizować socjalizm pobożny. Tylko po co nam w ogóle socjalizm?
Kiedy na początku lat osiemdziesiątych uwięziono liderów KPN, Leszek Moczulski - oskarżony o przygotowania do obalenia ustroju siłą - oświadczył przed sądem, że istnieje blisko dwieście definicji terminu „socjalizm" i dlatego chciałby wiedzieć w oparciu o którą sformułowano oskarżenie. Zaś internowany w stanie wojennym Stanisław Michalkiewicz, publicysta związany z Unią Polityki Realnej, napisał do Kiszczaka, że według Lenina socjalizm to władza Rad i elektryfikacja wsi. A ponieważ nie występował przeciw elektryfikacji wsi, zaś władzy Rad nigdy w Polsce nie było, więc podstawę internowania uznał za nieuzasadnioną. Odpowiedzi się jednak nie doczekał...
Ale lewica niepotrzebnie obawia się, że klęska wyborcza jest nieunikniona. Oto premier Belka, zmęczony dwumiesięcznym urzędowaniem, wyjechał na Florydę i od razu wzrosły jego notowania w rankingach polityków. Jaki z tego wniosek?
opr. mg/mg