Łzy matek, ból ojców...

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (38/2004)

Przed wielu laty miałem okazję wysłuchać zwierzeń pewnego - wówczas znacznie bardziej ode mnie doświadczonego ojca rodziny - który przeżył szczególnie bolesne doświadczenie. Jeden z jego ukochanych synów, który miał właśnie wstąpić do zakonu, zginął w tragicznych okolicznościach. Przyznam, że słuchałem wtedy jego relacji z zakłopotaniem, ponieważ ojcu tego młodego człowieka łamał się głos i miałem wrażenie, że - gdyby nie ów dziwaczny wymóg kulturowy, wedle którego mężczyzna "nigdy nie płacze" - chętnie wyraziłby swój ból łzami. Zapamiętałem, po dziś dzień, że nie istnieje dla rodzica nic bardziej tragicznego, niż doświadczenie śmierci własnego dziecka. Po czymś takim nie starcza łez, aby się wypłakać...

Ostatnio rozmawiałem ze znajomą, która od kilku dni uczestniczy w podobnym dramacie swoich najbliższych sąsiadów. Przeżywają ciężkie chwile po utracie syna, przed którym było jeszcze całe życie. Niestety, zginął pod kołami samochodu, pędzącego z prędkością znacznie przekraczającą wszelkie granice bezpieczeństwa. Sądzę, że również kierowca, który jest sprawcą tego wielkiego nieszczęścia, nie ma spokojnych nocy. Tyle tylko, że jego bezsenność, poczucie winy, a nawet wyrzuty sumienia nie ukoją bólu rodziców, ani nie osuszą ich łez. I nawet jeśli ów pirat drogowy zostanie dożywotnio pozbawiony prawa jazdy, a nawet skazany na karę więzienia, nie przywróci to rodzicom dziecka.

Rozpoczął się właśnie kolejny proces funkcjonariuszy ZOMO, którzy na początku stanu wojennego strzelali do górników strajkujących w kopalni "Wujek". Niestety, wiele dowodów tej zbrodni zniszczono, a w śledztwie zaniechano szereg podstawowych czynności; wszystko tylko po to, aby nie wskazać sprawców śmierci górników. Chociaż od pacyfikacji kopalni upłynęły już dwadzieścia trzy lata, to rodziny górników do tej pory nie mogą pogodzić się z tym, co się stało. Matka jednego z poległych, pomimo upływu czasu, nadal roni łzy, wspominając przed kamerą telewizyjną zamordowanego syna. Czy doczeka się wreszcie sprawiedliwego werdyktu sądowego?

Biesłan także nie przestaje opłakiwać i grzebać swoich ofiar. Ale czy ludzkie łzy mogą obmyć krew dzieci? Wiele stacji na żywo relacjonowało nieudolną akcję odbijania zakładników, ale w Rosji obie stacje publiczne emitowały w tym czasie... filmy fabularne. Chyba długo jeszcze będzie pokutował tam sowiecki styl myślenia, przypominający zaklinanie rzeczywistości: o czym nie mówimy i czego nie pokazujemy, tego nie ma. Wiadomo: w Rosji władza zawsze wszystko wiele lepiej. A my chyba tak szybko nie dowiemy się, czy terroryści byli grupą bandytów, czy wynajętym szwadronem śmierci, mającym dać pretekst do dalszej pacyfikacji Czeczenii? Cóż, zdołali zaszkodzić sprawie wolnego Kaukazu jak nikt inny. Bo przemoc towarzyszy każdej wojnie i można ją zrozumieć, jeśli jest kierowana przeciw żołnierzom wrogiej armii, albo politykom. Ale nie wtedy, gdy uderza w cywilów, a zwłaszcza dzieci. Terrorystów z Osetii trudno uznać za bojowników, bo terror wobec dzieci - z jakichkolwiek wypływałby motywów - jest wyjątkową nikczemnością. Ale współodpowiedzialni są także politycy, zarówno rosyjscy, jak i zachodni, którzy grają z Putinem znaczonymi kartami.

Czy obrazy uciekających, nagich dzieci, którym bandyci strzelają w plecy, a także zapłakane twarze zrozpaczonych matek oraz rozdartych bólem ojców nie będą ich prześladować, choćby tylko w snach?

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama