Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (46/2004)
Narodziny narodu - w ten sposób jedna z kijowskich gazet skomentowała pierwszą turę prezydenckich wyborów na Ukrainie. To, co sama zobaczyłam, spowodowało, że chociaż od głosowania minął przeszło tydzień, jednak postanowiłam napisać o ukraińskich wyborach. Od początku liczyło się dwóch kandydatów - obecnie rządzący premier, związany z biznesmenami z Doniecka Wiktor Janukowycz oraz lider opozycji, uważany za prozachodniego polityka, Wiktor Juszczenko. Zwycięstwo pierwszego jeszcze przed wyborami odtrąbiła większość światowych komentatorów.
Za Janukowyczem stał cały aparat państwowy, poparcie Moskwy, wreszcie podporządkowane władzy media elektroniczne. Co więcej, lider opozycji z powodu tajemniczej choroby na miesiąc został w ogóle wyeliminowany z kampanii wyborczej. I co? W pierwszej turze wyborów najprawdopodobniej pierwsze miejsce zajął właśnie Juszczenko. Piszę „najprawdopodobniej", bo ukraińska Centralna Komisja Wyborcza od tygodnia nie może policzyć głosów z trzech procent komisji. Ta zwłoka wydaje się być najlepszym dowodem na wygraną lidera opozycji. Wygraną, która jest wynikiem uporu ukraińskich wyborców. Zaskoczyli nie tylko wysoką frekwencją (74 procent). W dzień wyborów w terytorialnych komisjach spotykałam setki osób domagających się sprostowania błędnych danych tak, by mogli zagłosować („pomyłki" na listach miały być jeszcze jednym sposobem dodania głosów Janukowyczowi). W 33 tysiącach komisji głosowanie obserwowało 400 tysięcy przedstawicieli opozycji. Nastrój przypominał polskie wybory 1989 roku. Z jedną różnicą. Głosujący na Wiktora Juszczenkę ludzie często byli przekonani, że ostatecznie prezydentem i tak będzie Janukowycz. Przekonanie to, niestety, wyrażają nie tylko Ukraińcy. Jak powiedziała mi niedawno z rozbrajającą szczerością pewna rosyjska politolog - sztab Juszczenki może i ma lepszych specjalistów od prowadzenia kampanii w zachodnim stylu, ale ludzie ze sztabu Janukowycza (notabene rosyjscy specjaliści) lepiej potrafią liczyć głosy. I to jest właśnie wyzwanie dla świata zachodniego. Początek został zrobiony. Pierwsza tura wyborów zgromadziła rekordową liczbę zachodnich obserwatorów, a w wydanym przez nich oświadczeniu wyraźnie zaznaczono, że druga tura wyborów jest dla władz w Kijowie ostatnią szansą na udowodnienie, iż Ukraina to państwo demokratyczne. To ważki argument dla premiera Janukowycza, dla którego, wbrew różnym deklaracjom, kontakty z Zachodem wydają się ważniejsze niż braterskie stosunki z Rosją. Problem w tym, że Rosji demokratyczna Ukraina wcale nie jest potrzebna. Przypuszczalnie więc Moskwa postara się zrobić wszystko, aby uniemożliwić zwycięstwo Juszczence. Jeżeli uda jej się Janukowycza namówić do fałszerstw, tym lepiej. Czy Zachód zdoła się temu przeciwstawić? Zobaczymy, ałe mniej więcej od roku można odnieść wrażenie, że Bruksela wyraziła milcząco zgodę na to, aby Ukraina, podobnie jak Białoruś pozostała w rosyjskiej strefie wpływów. A na kijowskim lotnisku byłam świadkiem pewnej sceny. Celnik zaczepił polskiego obserwatora, z niepokojem pytając, czy wróci na drugą turę głosowania, „bo przecież - przekonywał - Europa musi nam pomóc".
Publicysta
opr. mg/mg