Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (50/2004)
W Anglii ujawniono ostatnio zawartość archiwum Karola Marksa: jak wiadomo, doczesne szczątki tego „piekłoszczyka" spoczywają właśnie tam, gdzie spędził drugą połowę życia. A prowadził żywot dość pasożytniczy, dzięki wielkiej zażyłości z synem fabrykanta Fryderykiem Engelsem, który go utrzymywał. W świetle ujawnionych materiałów okazuje się m.in., że Marks był zatroskany nie tylko o rewolucyjną walkę proletariatu, teoretyczne podstawy socjalizmu i o to, kto zawłaszcza wartość dodatkową. Jak na materialistę przystało, autor „Kapitału" interesował się również pomnożeniem własnego kapitału. W tym celu nabył akcje jednego z banków - ciekawe, czy za pieniądze Engelsa? - zaś pod niektórymi dokumentami podpisywał się jako... doktor filozofii.
W nadziei, że poznamy więcej szczegółów z życia brodatego proroka bezbożnego komunizmu, podumajmy chwilę, czy i część jego wyznawców - nazywam ich marksjanami - nie postępuje podobnie. Ilu spośród ludzi dawnego aparatu władzy ogarnęła zachłanność mnożenia mamony, którą odmalował już Janusz Szpotański w „Lamencie wysokiego dygnitarza": „W sekrecie, towarzyszu, powiem wam, nie bawią już idee mnie ogromne! W szwajcarskim banku małe konto mam, że o londyńskim nawet już nie wspomnę..." Wiele tych fortun powstało nie tyle z pracy rąk i zmysłu biznesowego ich właścicieli, ile dzięki rozmaitym przekrętom, aferom, korupcji i wykorzystywaniu dawnych „układów".
Ale i lewica kontestująca nie jest taka krystaliczna, za jaką chciałaby uchodzić. Takiego Piotra Ikonowicza można nazwać - nomen omen -ikoną polskiej lewicy; wydaje się, że na lewo od niego są już tylko drzwi. Od lat ten hałaśliwy demagog demonstruje kwintesencję lewactwa, angażując się w rozmaite akcje -najchętniej przy udziale mediów -aby udowodnić gawiedzi, iż jest uosobieniem wrażliwości społecznej. I chociaż, raz po raz, próbowano publicznie przerywać mu wiecowanie pytaniami, z czego się utrzymuje, skoro już nie ma diety poselskiej, albo jakiej marki samochodem jeździ, odpowiedzi brak. Ostatnio zaś dowiedzieliśmy się, że w urzędzie do spraw równości płci, którym do niedawna kierowała obecna minister Jaruga-Nowacka, pracowała jego żona Zuzanna Dąbrowska. Otrzymywał wówczas Ikonowicz od tego urzędu rozmaite zlecenia, dzięki czemu zarobił nieco grosza. Niewiasta zapewnia wprawdzie, że pozostaje z mężem w separacji, ale przecież zawiłości życia rodzinnego towarzysza Ikonowicza nas nie interesują, zaś zarabianie w taki mało elegancki sposób na równości płci - i owszem.
A cóż się dziwić, że nasza rzeczywistość naznaczona jest piętnem plagiatów, fałszywych dyplomów i cudzomyślenia? Czy można się jeszcze gorszyć, że taki Kwaśniewski, chciał uchodzić za skromnego magistra, skoro Marks posługiwał się tytułem doktora? Ostatnio świadek zeznający przed komisją śledczą w sprawie PKN Orlen, człowiek związany ze służbami specjalnymi, na większość pytań nie odpowiadał, zasłaniając się brakiem pamięci. W końcu oświadczył, że nie widzi w tym nic szczególnego, skoro prezydentem Polski jest człowiek, który nie pamiętał, czy jest magistrem. Cóż, mógłbym się tym nie przejmować, skoro nie był on nigdy moim idolem politycznym, ale przecież sprawuje najwyższy urząd w państwie.
Posłanka Piekarska pyta, ile się można bić w piersi i zapewnia, że one - znaczy piersi ludzi lewicy - są już sine. To może, aby uniknąć sinicy politycznej, najwyższy czas odmaszerować w „siną dal"?
opr. mg/mg