Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (9/2005)
Odejście Hausnera z SLD to kolejny dowód, że partia spadkobierców nieboszczki PZPR chyli się ku upadkowi. Dlatego jej liderzy kalkulują, jak by tu połączyć wybory z referendum konstytucyjnym. Marzy się im zinstrumentalizowanie go do własnych celów politycznych, a woleliby nie łączyć referendum z wyborami samorządowymi, ponieważ uczestniczy w nich zaledwie jedna trzecia uprawnionych. Najchętniej połączyliby je z prezydenckimi, bo te cieszą się najwyższą frekwencją.
Do nich zaś lewica chciałaby wystawić wspólnego kandydata: apetytu nie ukrywał Oleksy, ale jest kłamcą lustracyjnym, więc pozostaje Borowski albo Cimoszewicz. Jakiś czas temu Nałęcz, kreujący się na medialnego analityka politycznego lewicy, zapewniał, że „Marek i Włodek na pewno się dogadają". A Janik dodał, że będzie się o to starał, nie tylko... modlitwą. Z czego wynika, że towarzysz się modli - aż strach zapytać: do kogo?
Liczą, oczywiście, na to, że ludzie, którzy w referendum byli za wejściem Polski do struktur Unii Europejskiej, teraz poprą eurokonstytucję, a przy okazji może i lewicę. A jeśli nie? Nie jest przecież tajemnicą, że już po kilku miesiącach obecności w UE przylgnęła do nas opinia największych pesymistów w gronie państw członkowskich. Najbardziej negatywnie oceniamy, podobno, sytuację na rynku zatrudnienia i socjalną. Nie można się więc dziwić, że jesteśmy zaliczani do grupy krajów wysokiego ryzyka, które mogą zagrozić powstaniu federacyjnego państwa o nazwie Unia Europejska.
Cóż, ustalenie terminu referendum budzi spory, bo stanie się ono decydującą bitwą o kształt UE i miejsce Polski w tej zbiurokratyzowanej machinie. Chociaż jednak obecne zapisy eurokonstytucji osłabiają pozycję naszego państwa, to politycy lewicy głowią się jedynie, jak zapewnić frekwencję, która dawałaby szansę na przyjęcie tego nieszczęsnego dokumentu. Tymczasem trwa procedura poprawiania ogromnej ilości błędów, które znalazły się w polskim tłumaczeniu eurokonstytucji. A ponieważ nie mniej znalazło się w przekładach na inne języki - zaś poprawki za każdym razem muszą zostać zaakceptowane przez wszystkie pozostałe 24 państwa - więc unioniści mogą mieć poważny kłopot.
Wkrótce zacznie się agitacja, a politycy wyciągną kilka haseł i skupią się na nich, namawiając nas do głosowania. Warto jednak pamiętać, że stara UE jest bardzo prorosyjska i mocno antyamerykańska. Rozmijanie się Starego Kontynentu z USA ma niebagatelne znaczenie, skoro zapadła już decyzja o budowie europejskiej armii. Może więc ktoś z MSZ zechciałby wreszcie łaskawie określić, jakie imponderabilia mają wyznaczać polską rację stanu na najbliższe pięćdziesiąt łat? Warto to jasno nazwać. Dopóki jeszcze jesteśmy suwerenni i mamy jakikolwiek wpływ na kształtowanie własnej polityki zagranicznej.
opr. mg/mg