Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (1/2006)
Stary rok żegnamy bez żalu, a najmniej żałują go ci, którzy z trudem wiążą koniec z końcem, bez nadziei na rychłą odmianę swego losu. O politykach lewicy, którzy sprawowali rządy, chciałoby się już jak najszybciej zapomnieć. Tylko jak to zrobić, skoro oni sami bardzo chętnie pokazują się w mediach i demonstrują nadzwyczaj dobre samopoczucie, jakby nic złego z ich powodu się nie stało? Kwaśniewski zakończył swoje - jak to pokrętnie sam określił - „apartyjne" urzędowanie. Pamiętamy jego „apartyjność", np. na dwa dni przed wyborami odwiedził Borowskiego, założył czerwoną opaskę i oświadczył przed kamerami, że trzeba wzmocnić lewą nogę. Ale z pamięcią i prawdomównością miał już od dawna trudności. Na zakończenie wyznał w jednym z wywiadów, że czuje się człowiekiem zadowolonym i spełnionym. Być może, ale z gratulacjami nie pospieszymy, bo stopień zadowolenia większości Polaków jest odwrotnie proporcjonalny, o czym świadczą wyniki wyborów.
Obchody sześćdziesiątej rocznicy Jałty przywołały pamięć zadawnionej goryczy o niesprawiedliwych dla Polski wyrokach historii i oddaniu nas przez aliantów w łapy Stalina. Te obchody zapoczątkowały, zresztą, kolejne pasmo kłopotów w naszych stosunkach z Rosją. 9 maja Kwaśniewski z Jaruzelskim wyjechali do Moskwy, a medal nadany twórcy stanu wojennego przez Putina wymownie pokazał, jakie tradycje chce kontynuować Rosja. Po wakacjach zaczął się czas kampanii wyborczej, zakończony sporem „moherowych beretów" z „welwetowymi kapeluszami". Ileż to łez wylano w mediach nad niedoszłą koalicją PO-PiS, choć jeszcze w pierwszej połowie roku przywódcy obu tych partii wyrażali zamiar samodzielnego sprawowania władzy.
W świecie było raczej niewesoło. Zaczęło się od porażającej liczby ofiar tsunami, a jesienią ponownie z niepokojem wsłuchiwaliśmy się w treść komunikatów o kolejnych huraganach pustoszących amerykańską Florydę. Wcześniej jednak, bo w marcu, na tej samej Florydzie umierała na oczach świata Terri Schiavo, skazana na śmierć przez sąd najbogatszego państwa. Nie uratowały jej, niestety, głosy domagające się szacunku dla życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Wkrótce wszyscy otrzymaliśmy lekcję godnego umierania od samego Jana Pawła II, który również odchodził na oczach świata. A nam wydawało się, że tego dnia o godz. 21.37 stanęły na chwilę wszystkie zegary...
Mieliśmy jeszcze sześćdziesiątą rocznicę powstania ONZ, którą uczczono ujawnieniem afery łapówkarskiej, kompromitującej wielu wysokich funkcjonariuszy tej organizacji w związku z programem „Ropa za żywność". Skompromitował się także były kanclerz Schroeder, który na politycznej emeryturze został urzędnikiem Putina. A taka zażyłość łączyła go z Leszkiem Millerem! Cóż, „drogi Leszek" odszedł, a nam pozostanie rura pod Bałtykiem.
opr. mg/mg