Zamiast walczyć z terrorystami można przecież po prostu im się poddać... Zamiast dyskutować z tłumem można po prostu go zignorować... Ale czy na pewno?
Poczucie narodowego interesu, tak współcześnie, jak w przeszłości, wynika z dumy i świadomości własnej siły. Narodowy egoizm jest dzieckiem strachu i ksenofobii wynikającej z niewiary w możliwości własnego narodu.
Miało być o partii białej flagi. Tak w świecie politycznym zwani są zwolennicy poddania się dyktatowi Unii Europejskiej w sprawie Eurokonstytucji. I będzie. W międzyczasie jednak za drzewce kolejnej białej flagi chwycił prezydent Kwaśniewski i powiewa nią wesoło. Mamy więc już dwie flagi kapitulacji wywieszone w obu wypadkach niemądrze i z całkowitym lekceważeniem sztuki dyplomacji.
Przyznam, że kiedy myślę o europejskiej partii białej flagi, to narzuca mi się bardzo plastyczne skojarzenie. Obraz Eugeniusza Delacroix „Wolność wiodąca lud na barykady", trochę tylko zmodyfikowany. Oto w miejsce Marianny w czapce frygijskiej widzę eleganckiego, z cygarem w zębach Andrzeja Olechowskiego, za nim podąża nie mniej elegancki tłumek, w którym rozpoznamy wiele znanych twarzy: a to Józef Oleksy, a to Longin Pastusiak, ówdzie sterane oblicza weteranów Unii Wolności i rozwiany włos pani komisarz Huebner. W ręku wodza powiewa nie francuski „tricolore", a wielki biały sztandar. Zaś z barykady rozpościera się widok na wielką zieloną równinę wypełnioną biurkami (wielkimi) i fotelami (bardzo wygodnymi). Za plecami zaś zostaje Polska z chłopami w gumiakach, robotnikami w starych ortalionowych kurtkach i rzędami kościelnych wież.
Zanim przejdę do meritum, chciałbym po tym nieco szyderczym obrazku uczynić jedno zastrzeżenie. Za racjami partii białej flagi stoją istotne racje merytoryczne. I bardzo wielu jej zwolenników to ludzie uczciwi i myślący w kategoriach polskiego interesu. Gra polityczna wewnątrz Unii Europejskiej wymaga rzeczywiście finezji i bardziej starannego wyważania racji. W tym sensie opinia najbardziej niesfornego z państw kandydackich na pewno Polsce nie pomoże w walce o unijne fundusze, dopłaty, o lokalizacje unijnych instytucji w Polsce i tak dalej.
Obawiam się jednak, że znaczna część zwolenników wywieszenia białej flagi w Brukseli to ludzie, którzy żywią przekonanie, iż najlepsze co może spotkać Polskę, to roztopienie się w zachodnim świecie. I nie mają oni na myśli wyłącznie zachodniego dobrobytu. To ludzie, którzy zapach polskości uznają za odór, który czym prędzej należy przykryć eleganckimi perfumami. To ludzie, którzy nie mówią „naród" tylko „społeczeństwo", ludzie uważający religię (ale tylko chrześcijańską) za „opium dla ludu", a Kościołowi odmawiają prawa do wyrażania opinii w sprawach publicznych. Partia białej flagi głosowała za Unią Europejską przede wszystkim po to, żeby odebrać Polakom możliwie największą część decyzji, przekazując je do biurokratycznych struktur brukselskich - myślących i działających wedle tych samych kategorii - uszczęśliwiania na siłę zatomizowanych i zlaicyzowanych społeczeństw supermarketowej konsumpcji. Motywem przewodnim działania partii białej flagi nie jest wcale jakaś złowroga ideologia. Oni po prostu pogardzają tym robotnikiem w rozdeptanych butach, w nieodłącznym bereciku. Uważają, że z „ciemnym tłumem" się nie rozmawia. Nim się co najwyżej manipuluje. I bardzo są zniesmaczeni, że najskuteczniejszy w owej manipulacji jest Andrzej Lepper.
Dodajmy dla porządku, że nasi białoflagowcy nie są osamotnieni. Kiedy sukces wyborczy w Austrii odniósł Jorg Heider, nastąpiła regularna zmowa europejskiej lewicy zakładająca twarde izolowanie Wiednia. Nie dlatego, że Heider coś złego zrobił (bo nie zrobił), tylko dlatego, że nie mieścił się w kanonie poprawności euroentu-zjastów. Piszący te słowa jest jak najdalszy od entuzjazmu dla austriackiego populisty. Z drugiej jednak strony pamięta, jak przez lata w Polsce łatwo było się dorobić łatki oszołoma. Jeśli ktoś nie zgadzał się z aktualnymi tezami „Gazety Wyborczej", otrzymywał etykietkę oszołoma, dzikusa, czy wręcz - jak bracia Kaczyńscy - osobnika spoconego w pogoni za władzą. I nie dyskutowało się o jego poglądach, tylko się je odrzucało a priori. W Unii Europejskiej taka postawa, niestety, nie jest rzadkością i nie ukrywam, że to oblicze UE mi się nie podoba.
Drugim z motywów kierujących partią białej flagi jest poczucie pogardy wobec własnego państwa. Ach, to tylko w Polsce może się zdarzyć, wzruszają pogardliwie ramionami, kiedy zostaną źle obsłużeni w sklepie, albo zobaczą brudną, publiczną toaletę. Nie widzą takich samych zjawisk za granicą, albo ich dostrzegać nie chcą, chętnie usprawiedliwiając niedoróbki systemu. I uważają, że Polska to kraj mały i biedny, który nie ma prawa stawiać warunków europejskim potęgom, takim jak Niemcy czy Francja. Rozpoznamy ich łatwo, bo gdy nasi zachodni sąsiedzi żądają dla siebie specjalnego traktowania w Unii - na przykład w sprawie przekroczonego przez Niemcy dopuszczalnego limitu deficytu budżetowego, partia białej flagi ochoczo przytakuje. No tak, najwięcej płacą, mają więc do tego prawo. Ale gdy Polska oczekuje respektowania naszych interesów, w tym przyrzeczenia traktowania nas jako dużego państwa zawartego w traktacie nicejskim, to zdaniem tej partii jest to nieuzasadnione awanturnictwo. „Bo przecież dostaliśmy te głosy niejako w prezencie".
Europa w oczach owej partii nie jest dla Polski naturalnym obszarem rozwoju cywilizacyjnego oraz narzędziem do budowania narodowej potęgi i dobrobytu. Europa jawi się jako cel sam w sobie, a za jej granicą można będzie zrzucić z siebie uwierającą czapkę krakuskę, aby zostać obywatelem Europy.
Mówiąc szczerze, opisywany gatunek białoflagowca, występujący obficie w środowiskach politycznych i intelektualnych, wydaje się całkowicie niereformowalny. Szkody przez niego czynione są jednak olbrzymie. Uważając obywateli za bandę głupków słuchających wyłącznie własnego brzucha, partia białej flagi przekonywała Polaków do członkostwa w UE, używając argumentu wielkich materialnych korzyści. Dzisiaj już wiemy, że będą one dużo mniejsze niż nam obiecywano, a na dodatek później dostarczone i bardzo nierówno podzielone. Efektem ubocznym takiej propagandy stało się wzmocnienie - zwłaszcza w młodym pokoleniu - tendencji do pogardzania własnym krajem jako żebrakiem Europy. Uwadze partii białej flagi umyka natomiast fakt, dla mnie decydujący o stosunku do Unii, że UE jest wielkim projektem o charakterze cywilizacyjnym, mającym wykreślić granice europejskiej jedności i dać nowy impuls rozwojowy dla zamieszkujących Stary Kontynent narodów. Tak rozumiem przesłanie Ojców Założycieli Unii i tak rozumiem poparcie dla tej idei udzielone przez Ojca Świętego. Partia białej flagi jest w istocie partią antyeuropejską. Bo Europa to dla niej tanie pomarańcze z Hiszpanii, niemieckie piwo i supermarketowe francuskie kosmetyki. Rzecz jasna, to Europa dla plebsu. Ale nie zdają sobie sprawy, że przyjmując za podstawę Europy ideologię rewolucji francuskiej z jej anty-chrystianizmem i materializmem, prowadzą w szybkim tempie do rozpadu, dopiero co zjednoczonej, Europy.
Napisałem w tytule o dwóch białych flagach. Oto bowiem pan prezydent Kwaśniewski pochwycił białą flagę w sprawie Iraku. Opinia wyrażona przez Prezydenta RP, iż zostaliśmy „zwiedzeni" w sprawie broni masowego rażenia w Iraku, nie byłaby niczym nowym. Zwiedzeni zostali również prezydent Bush i premier Blair. Wypowiedzenie tej opinii w chwili, gdy z frontu walki z terroryzmem wyłamuje się Hiszpania, jest polskim błędem. Gigantyczna biała flaga wywieszona przez Hiszpanów po zbrodniczym ataku terrorystów na pociągi w Madrycie jest bowiem dowodem na trapiącą Europę chorobę. Hiszpańscy socjaliści (a lepiej byłoby powiedzieć - hiszpańscy obywatele) powiedzieli bowiem coś, co jest negacją idei Unii Europejskiej i NATO. Powiedzieli arabskim terrorystom: atakujcie innych, a my was nie ruszymy. Wycofanie się Hiszpanii z Iraku w taki sposób i z taką motywacją przypomina rozejm zawarty z terrorystami przez socjalistyczny rząd włoski po ataku na statek Achille Lauro. Wówczas premier Craxi (teraz ukrywający się przed prokuraturą włoską) wypuścił terrorystów, a w zamian otrzymał zapewnienie Jasera Arafata, że Włochy nie będą atakowane. Teraz taką samą obietnicę hiszpańskim socjalistom złożyła Al-Kaida. Ale to znaczy, że za chwilę terroryści podłożą bomby i u nas, licząc, że Polska zastraszona jak Hiszpania także z Iraku się wycofa. Wypowiedź Aleksandra Kwaśniewskiego została w Waszyngtonie odczytana jako balon próbny takiej polityki białej flagi.
Paradoksem jest, że pierwsza z białych flag wywieszana jest przez przeciwników egoistycznych interesów narodowych, a druga przez ich reprezentantów. Co więcej, obiema flagami w sporej części powiewają ci sami ludzie. W rzeczywistości bowiem narodowy interes jest czymś całkiem innym od narodowego egoizmu. Więcej, jest mu zasadniczo przeciwny. Poczucie narodowego interesu, tak współcześnie, jak w przeszłości, wynika z dumy i świadomości własnej siły. Narodowy egoizm jest dzieckiem strachu i ksenofobii wynikającej z niewiary w możliwości własnego narodu. W naszym narodowym interesie jest dzisiaj powtórzenie, że wszyscy jesteśmy nowojorczykami i madrytczykami oraz nieuchylanie się od ryzyka i wysiłku w walce z terroryzmem. W naszym narodowym interesie leży także upór w obronie korzystnych zapisów z Nicei, bo nie chcemy Europy zarządzanej przez jakiś koncern mocarstw, ale Europy solidarnych i wolnych narodów.
opr. mg/mg