Felieton o prostacwie na marginesie kłótni parkingowej
Niektórzy twierdzą, że prostota leży bardzo blisko prostactwa. Możliwe, ale ja nie zaliczam się do ludzi popierających owo twierdzenie. Osobiście uważam, że wręcz przeciwnie.
Prostota i prostactwo to dwa przeciwległe bieguny naszej rzeczywistości. Gdyż wystarczy rozejrzeć się dokoła i łatwo można stwierdzić, że właśnie prostactwo potrzebuje wielu słów, by udowodnić swoje prawo do istnienia, zaś prostota po prostu jest, nie zatrzymując naszego umysłu żadnymi wymyślnymi teoriami uzasadniającymi jej istnienie. Już to wskazuje na różnicę. Może dlatego nasze życie jest właśnie takie, a nie inne, pełne stresogennych sytuacji, że coraz więcej wśród nas prostactwa, zaś prostoty jak na lekarstwo.
Ten dość długi wstęp potrzebny jest, aby na chwilę zatrzymać się i popatrzeć na własne życie. Mamy problemy z politykami i śledzącymi ich poczynania dziennikarzami. Ten i ów okazuje się nagle zwykłym chamem, innemu zaś słoma zaczyna z obuwia wyglądać. Ale czy tylko ich to dotyczy? Świąteczne życzenia serdeczności i życzliwości trącą czasem blagą, gdy wspomni się na siermiężną rzeczywistość.
Przyznaję, że rozważania te są następstwem pewnego zdarzenia, które miało miejsce przed świętami. Może i całkiem przygodnego zdarzenia, mogącego jednak człowieka wyprowadzić lekko z równowagi. Otóż chcąc skorzystać z jednego centrum handlowego (co w porze przedświątecznej jest normalną rzeczą), poszukiwałem miejsca parkingowego. Miałem niebywałe szczęście, ponieważ wyszukałem wzrokiem miejscówkę wolną od jakiegokolwiek pojazdu. Podjechawszy, stwierdziłem jednak, że nie zmieszczę mojego samochodu w wąskim gardle pomiędzy dwoma innymi autami. Z radością stwierdziłem, że przy jednym z nich stoi właścicielka. Poprosiłem więc, aby przestawiła swój samochód bliżej sąsiada, do którego miała chyba z pół metra, abym i ja mógł skorzystać z dobrodziejstw cywilizacji. I tu pojawiła się zagwozdka. Pani oświadczyła, że nie widzi takiej konieczności, bo powinienem się zmieścić w tym, co zostało zostawione między jej a drugim samochodem. Cóż, nie chcąc się kłócić, uczyniłem tak, jak zażądała moja rozmówczyni. Gdy wysiadłem z samochodu, nadziałem się na wrzask, że ona teraz nie wsiądzie do swojego auta. Ponieważ sam ledwo wysiadłem ze swojego, z lekkim zdenerwowaniem powiedziałem mojej rozmówczyni, że we wcześniejszej rozmowie wskazywałem na takie niebezpieczeństwo. Pani oświadczyła, że nie pamięta. I oczywiście to ja byłem wszystkiemu winien.
Można przyjąć, że układ gwiazd tego dnia był kiepski, pogoda działała niezbyt korzystnie na układ nerwowy obu rozmówców, stres dawał o sobie znać... A może po prostu zabrakło owej prostoty, która nakazuje po prostu przestawienie samochodu? Nie wiem, jak ją nazwać. Może życzliwością, umiejętnością przyjęcia uwagi czy jeszcze inaczej. Oczywiście nie silę się na bycie arbitrem elegancji (Petroniusz był przede mną). Ale zwyczajnie w świecie czegoś nie rozumiem.
Jak wyżej powiedziałem, prostotę od prostactwa dzieli bardzo duża odległość. Moim zdaniem wyznacza ją pycha i pokora. Tylko, że cechy te w dzisiejszym świecie są opacznie rozumiane. Pycha wchodzi na miejsce dumy i honoru, zawłaszczając ich teren, zaś z pokory robi się służalczość nacechowaną chęcią zatrzymania przynajmniej odrobiny na własność. Tymczasem prawda o pysze i pokorze wygląda inaczej. To pokora jest dumą i honorem, zaś pycha służalczym podporządkowaniem. Gdyż przyjmując, że duma i honor są poczuciem własnej wartości, tzn. umiejętnością dostrzeżenia tego, co mnie czyni niepowtarzalnym, to równocześnie wyznaczają mi pewną granicę. By przeżywać własną niepowtarzalność, nie muszę zawłaszczać terenu innego, w sobie mam bowiem podstawę osobistej wyjątkowości. Innymi słowy nie potrzebuję wynoszenia się ponad innych, podporządkowywania ich moim własnym planom i zamierzeniom, tym bardziej nie muszę i nie potrzebuję za wszelką cenę poniżać drugiego, aby siebie ukazać jako lepszego. Mogę pozostawić ich w spokoju, bez zawłaszczania dla własnej korzyści. Wynika więc z tego jasno, że duma i honor są podstawą pokory, która nie czyni z drugiego podstawy dla mojej własnej świetności, ale wręcz odwrotnie, daje szansę drugiemu, bez konieczności umniejszania siebie. Z pychą jest odwrotnie. Ponieważ nie posiadam własnej dumy i honoru, dlatego muszę poniżać drugiego, udowadniać mu własną wyższość, aby osiągnąć mierny efekt - pokazanie siebie jako tego lepszego. Pycha nie ma nic wspólnego z dumą i honorem. Jest po prostu jeszcze jednym imieniem strachu i lęku, które każą mi odnosić się do drugiego jako potencjalnego wroga, zasłaniając przy tym własne kompleksy. Dlatego nie ma ona nic wspólnego z życzliwością czy serdecznością. Jest po prostu egoizmem ubranym w piękne szaty na wyrost. I jak to w życiu bywa, przyduży kapelusz opada na oczy, czyniąc pyszałka ślepym nie tylko na piękno świata, ale również na własną wartość i znaczenie. To jest powodem ciosów rozdawanych na oślep, które trafiają często w pustkę, ponieważ człowieka z poczuciem własnej wartości i dumy nie sposób zranić. Pyszałek więc tym różni się od pokornego, że ciągle musi przypominać o swoim istnieniu, inaczej zginąłby w mrokach nawet własnego mniemania.
Nie dziwne więc, że prostactwo potrzebuje dźwięków silnych i przeraźliwych. Wypięta pupa jakiejś gwiazdeczki, skandalizujący artyści, darcie świętych ksiąg na scenie, ogłaszanie, że jest się skrywanym od lat gejem - to właśnie oręż prostactwa. Bo może w ten sposób świat o mnie nie zapomni. W tym asortymencie znajduje się również perorowanie na parkingu bez cienia racji. W tych przypadkach myślę o przyrodzie. Ona nie krzyczy, tylko jest. Nie skandalizuje, tylko koi. Nie bawi, ale cieszy. I nie potrzebuje żadnych podkreśleń własnej wartości. Bo czujesz ją, gdy biegniesz rano po mokrej od rosy trawie. I co ciekawe, wcale nie przejmuje się ludźmi. Nadwątlona ich działalnością po prostu się odradza. A świat o niej nie zapomina, tylko nią żyje i oddycha. Więc jedna rada: wyjechać z parkingu, zostawić samochód pod blokiem i pójść do lasu. Po naukę pokory i prostoty.
opr. aw/aw