Artykuł z tygodnika Echo katolickie 16 (720)
Kilka dni przed świętami wielkanocnymi na blogu posła ziemi lubelskiej, Janusza Palikota, pojawił się wpis, którego zasadniczym celem było ośmieszenie urzędującego prezydenta poprzez wykazanie, że na szczycie NATO był w stanie cokolwiek wskazującym na użycie alkoholu.
Aby wzmocnić swoje przemyślenia, Janusz Palikot wprowadził pewne porównania obrazujące stopień upojenia alkoholowego. Można - jego zdaniem - upić się np. na Buddę lub na Chrystusa. Zapewne śmieszne w oczach (p)osła porównanie jest jednak niczym innym jak szydzeniem z uczuć religijnych niektórych członków polskiej społeczności. Wymienione bowiem postacie nie są elementami dowolnymi poszczególnych religii, ale stanowią ich centrum, zatem wykorzystanie ich do celów prześmiewczych stanowi profanację. Dziwi tylko fakt, że (p)osłowi Palikotowi zabrakło odwagi, aby opisać upicie się np. na Allacha lub na Jehowę, ale przecież nie od dziś wiadomo, że to się po prostu nie opłaca, bo jak nie straci życia z ręki Al-Kaidy, to przynajmniej zostanie uznany za antysemitę, a to w polityce dzisiejszej jest nieopłacalne.
Problem jest jednakże głębszy. Wystarczy przejrzeć portale internetowe, a zwłaszcza fora dyskusyjne, aby dostrzec, że żadna z religii nie jest tak zażarcie opluwana, jak chrześcijaństwo, a dokładnie mówiąc katolicyzm. Sporadyczne wpisy mówiące o innych religiach i wyznaniach wskazują, że zasadnicze ostrze „satyry” kierowane jest przeciwko katolicyzmowi. Wypisywanie głupot (to i tak lekkie wyrażenie) na temat Jezusa, Maryi, świętych, papieża, Kościoła etc. stanowi nieodłączny folklor większości wypowiedzi na tematy religijne. Wystarczy, że pojawi się jakikolwiek temat związany z religią, dowalanie katolom można już przewidzieć (nawet wiadomości o męczeńskiej śmierci misjonarzy „internauci” potrafią opatrzyć wpisami typu: a po co się tam pchali...). Zgłaszanie tychże „komentarzy” administratorom stron jest zajęciem tyleż pracochłonnym, co bezcelowym, bo zawsze otrzyma się odpowiedź, że moderator nie widzi niczego złego w danym wpisie (co najwyżej może wykasować wulgaryzmy, i to nie wszystkie, żeby nie psuć „ekspresji wypowiedzi”). Można by powiedzieć, że takie jest wilcze prawo rynku, które nakazuje sprzedawcom informacji dostosowywać się do poziomu klientów. Ale tak nie jest, gdyż niektóre działania wskazują, że skierowanie nienawiści w stronę Kościoła katolickiego to zamierzone działanie poszczególnych kupczących informacjami. Czytając tylko tytuł informacji, np. „Kapłan przyłapany na seksie z nastolatką”, każdy stwierdzi, że znowu pedofilia szerzy się w Kościele katolickim. Dopiero przeczytawszy dokładnie informację, może dowiedzieć się, że chodzi, owszem, o kapłana, ale hinduskiego, i to w Indiach. Z tym że komentarze pod tekstem odnoszą się do Kościoła katolickiego. Ułożenie tytułu sugerującego związek tegoż kapłana z Kościołem nosi więc znamiona szerzenia nieprawdy w celu zaszkodzenia innym osobom, a to nazywa się podżeganiem do nienawiści. Podobnie rzecz ma się z publikowaniem plotek na forach internetowych. Ich administratorzy zabezpieczają siebie przed odpowiedzialnością karną, wypisując małym drukiem, że nie odpowiadają za treść komentarzy. Ale jeśli jakiś wydawca w swojej gazecie pozwoli na opublikowanie opłaconego tekstu, który za pomocą pomówień oczernia jakieś osoby, to jest ciągany po sądach. Coś więc tutaj śmierdzi. Internet, ale nie tylko, stał się dzisiaj obszarem dowolnego atakowania Kościoła katolickiego i religii w ogóle. I to bezkarnego, obrzydliwego ataku. Logicznym wydaje się pytanie, dlaczego tak się dzieje?
Zasadniczym dla tej kwestii jest promowany dzisiaj model wolności, która ma oznaczać nieskrępowane działanie, którego celem jest nie osiągnięcie dobra, ale ekspresja własnej (czasem chorej) osobowości. Upowszechnienie tego modelu sprawia, że żądamy dla siebie możliwości wypowiadania największych nawet bzdur, nawet tych raniących inne osoby, w imię promowania własnej wyobraźni i własnych urojeń. Specjalnie nie piszę: przemyśleń, ponieważ w odróżnieniu od nich urojenia nie potrzebują logicznego uzasadnienia, czyli podania argumentacji. Wystarczy krzyknąć, że ja tak myślę i koniec. Problem w tym, że bardzo mocno przeżywamy, gdy ktoś inny nas ugodzi. Mówimy wtedy, że nie jest chrześcijański, że obraża moją godność itd.., a przecież w imię przyjętej definicji wolności powinniśmy pozwolić mu pastwić się nad nami. Tak więc dochodzimy do tego, że ostatecznym efektem tak rozumianej wolności jest permanentna wojna wszystkich ze wszystkimi. Zatomizowane w ten sposób społeczeństwo to łatwe pole dla dokonywania różnych manipulacji i wdzięcznym obiektem zabiegów socjotechnicznych, które pozwalają wielkim tego świata przeprowadzać własne działania. Społeczeństwo staje się mięsem armatnim polityków i politykierów. I może właśnie o to chodzi. Wolność ludzka, która rozpoznaje swoją granicę w godności drugiego (a nie tylko mojej własnej) jest barierą osłaniającą jednostkę ludzką przed sprowadzeniem jej do rzędu rzeczy i przedmiotów. Skoro zaś religia jest wyrazem rozumnego ducha ludzkiego poszukującego uzasadnienia dla tej rzeczywistości (wszak tylko ludzie są religijni, nikt nie słyszał do dzisiaj o religii np. mrówek), to poszanowanie tejże stanowi szacunek dla człowieka. I tutaj pojawia się granica wolności, której przekraczać nie wolno.
Nie dziwi jednak fakt, że Janusz Palikot musi uciekać się do tak tanich metod, jak szokujące porównania i skandalizujące zachowania (np. pistolet i sztuczny penis). Nie mogąc pochwalić się dokonaniami na niwie polityki, zagrożony spadkiem z piedestału parlamentu polskiego, szuka wszelkich metod, aby zaistnieć w umysłach wyborców. Wydaje się mu, że każdy chwyt jest dozwolony, gdy chodzi o utrzymanie się przy „korycie władzy”. Tylko po co nam taki polityk, który nie szanuje drugiego człowieka. Skoro nawet w sprawach religijnych kieruje się doraźnym interesem, to czy w imię własnych korzyści nie sprzeda wyborców, gdy tylko okaże się, że jest to lepszy dla niego interes? Wymieniając Chrystusa i Buddę w swoim wpisie blogowym, jasno pokazał, że dla niego cel uświęca każde środki.
opr. aw/aw