O jakości naszych rozmów, emocjach i informacyjnym chaosie oraz tym, jak odnaleźć się w podzielonym świecie - z duszpasterzem akademickim i językoznawcą ks. Pawłem Siedlanowskim rozmawia Agnieszka Warecka
Czy Polacy potrafią ze sobą rozmawiać?
Na pewno tak. Choć da się zauważyć różnica jakościowa w naszym sposobie komunikowania się.
To znaczy...?
Coraz więcej jest emocji, mniej argumentów.
Przykład idzie z góry?...
Ma Pani na myśli debaty polityków, bezkarne harce słowne celebrytów, programy telewizyjne z gatunku „talking heads”, gdzie aż iskrzy od złych słów, oskarżeń? Z pewnością tak, choć nie można wszystkiego zwalać na polityków i pseudogwiazdki popkultury.
Ale wystarczy włączyć wieczorem telewizor, a potem posłuchać, o czym ludzie rano rozmawiają w autobusie.
Złe emocje pozostają w nas. Politycy po najbardziej zażartej dyskusji w studiu pojadą razem w najlepszej komitywie do hotelu poselskiego. Polityka dziś to show, gra w bardzo niebezpieczną zabawę pt. kto zrobi lepsze wrażenie, kto będzie bardziej wyrazisty, czyje racje wywrą większy efekt na potencjalnym wyborcy. Rozpalony ogień pozostanie - będzie się tlił w nas. Wybuchnie zarzewiem następnego dnia w biurze czy fabryce. Rozemocjonuje i podzieli. Może uogólniam i spłycam problem, ale myślę, że niepotrzebne dajemy się ponieść ekscytacji, gdy przede wszystkim trzeba najpierw włączyć zdrowy rozsądek i trochę pomyśleć. Dopiero potem mówić i działać.
No to zostawmy w spokoju polityków. Żyjemy w świecie, gdzie tysiące informacji przeplatają się ze sobą, walcząc o naszą uwagę. Jak sobie z tym poradzić?
Ciekawą próbą opisania rzeczywistości jest tzw. teoria wykrzykników. Choć wyrasta z dość kontrowersyjnej metafizyki prof. Józefa Bańki, precyzyjnie objaśnia mechanizmy, wedle których działa np. reklama, serwisy informacyjne. Wedle jej założeń skłonni jesteśmy przyznać rację temu komunikatowi, który wybija się z pozostałych, jest głośniejszy, barwniejszy itd. Wtórne znaczenie ma jego prawdziwość. Tu się najczęściej dajemy zapędzić w kozi róg. Uświadomić sobie ów mechanizm to podstawa. Drugi punkt wydaje się trudniejszy: uodpornić się na rynkowo-informacyjną grę i sięgać tylko po to, co jest coś warte.
Rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, przypomina dżunglę, gdzie nieustannie trwa bezwzględna wojna o światło, kawałek wolnej przestrzeni, gdzie jedne organizmy wypierają inne, walcząc o przetrwanie. Przesadzam?
To rozbudowana metafora, ale dużo w niej racji. Reklama przynależy do świata chaosu i tylko tam dobrze się czuje. Wypowiada się nie w spokojnej, opanowanej formie, lecz w „wykrzykach”. Aby zaistnieć, musi „krzyknąć” głośniej niż wszystkie pozostałe. Zagarniać obszary jeszcze niezagospodarowane, do tej pory skwapliwie chronione przed komercją. Stąd tak chętne i coraz odważniejsze sięganie po motywy dotąd chronione. Łamane są dotychczasowe granice tabu. Bruka się świętość. Świat komercji dokonuje swoistych kolaży, łącząc np. erotykę z religią. Chętnie posługuje się prowokacją. Sięga po brzydotę, skandal. To się opłaca, ponieważ zwraca uwagę na siebie potencjalnych nabywców. Utrwala markę. Kary nakładane np. za naruszenie uczuć religijnych to kropla w morzu potencjalnych zysków.
„Bad news is good news”. Dla wydawcy wiadomości, redakcji tabloidu - paradoksalnie - katastrofa lotnicza czy brutalne morderstwo to złota wiadomość! Jest o czym mówić i pisać. Generowane są ogromne emocje! Ludzie zasiądą przed telewizorami. Dają się skusić tytułowi w gazecie. Wzrasta oglądalność. Przybywa reklam. Czy nie wydaje się Księdzu, że świat stoi na głowie?...
Stanął na głowie już dawno: w momencie, gdy Adam i Ewa odwrócili się od Boga i zwrócili się ku stworzeniu. Uwierzyli szatańskiej pokusie, że sami, bez niczyjej pomocy będą w stanie zbudować szczęśliwy świat. Jako ich dzieci nosimy w sobie to samo pragnienie. „Piękna strona zła” ma nadal magiczną moc zatrzymywania naszej uwagi. Świat im dalej usytuuje się od Chrystusa, Ewangelii, tym bardziej będzie się wikłał w struktury zła.
Dlaczego dobro jest niemedialne?...
Z dobrem związany jest zawsze wysiłek, ruch, jakieś przekraczanie siebie w stronę drugiego człowieka. Prawdziwe dobro kosztuje. Jest zwykle ciche, nienarzucające się, pokorne. Wydaje się zbyt mało atrakcyjne, by stać w centrum uwagi. Co najwyżej da się sprzedać jako sensacja, eksponat muzealny, coś, co się podziwia z daleka, ale nie naśladuje. Prawda może stać się wrzutem sumienia, więc omija się ją szerokim łukiem, żeby, broń Boże, nie popsuć sobie nieświętego „świętego spokoju”. Większość produkcji filmowych bazuje na zbrodni, zdradzie, wojnie itd. Furorę robię portale, gazety sięgające po ploteczki, skandale. Po nieco trudniejsze teksty sięgną już tylko nieliczni. Nic więc dziwnego, że wewnętrznie jałowiejemy.
Odważna teza. Nie za ostro?...
Każde uogólnienie jest krzywdzące. Ale proszę zobaczyć, czym żyjemy? O czym rozmawiamy? Co czytamy - i czy w ogóle czytamy? W jakim tonie rozmawiamy? Co jest na topie tematów? Jakie priorytety stawiają sobie za cel młodzi ludzie?
Polacy zawsze byli narodem narzekającym...
...i podzielonym. To fakt. Ale dziś doszła do tego wzajemna nienawiść. Oskarżamy wszystkich za wszystko. Nieszczęściem jest brak elementarnej wiedzy o świecie, ignorancja sięgająca podstawowych prawd życia. Wiemy coraz mniej, jednocześnie będąc przekonanymi, że jest dokładnie odwrotnie i że to daje prawo osądzać i szufladkować innych.
Najwdzięczniejszy temat to oczywiście bliźni...
Słyszałem niedawno następującą historię: „Do domu, po spotkaniu z przyjaciółkami, wraca żona. Zaledwie po pół godzinie. Zdziwiony mąż pyta: - Dlaczego tak wcześnie wracasz, kochanie? - Aaa... wszystkie koleżanki dziś przyszły. Nie było o kim plotkować...”. Myślę, że zbyt często zapominamy o odpowiedzialności za słowo. Prawda, półprawdy, kłamstwa są nieraz tak mocno ze sobą pomieszane, że nie sposób odróżnić ich od siebie. Puszczone w obieg zaczynają żyć swoim życiem. Wzmagają emocje. Budują mury. Na nich opiera się strategię polityczną. One też służą dyskredytowaniu przeciwnika. Utrwalone w publicznym przekazie ukierunkowują przekaz. Nawet ich zdemaskowanie niewielkie ma znaczenie, ponieważ w umysłach odbiorców już zostały w odpowiednim miejscu zakotwiczone. Na nich buduje się całe ideologie.
Co z tym zrobić? Jak się obronić przed manipulacją, półprawdami, nie dać się ponieść emocjom?
Przede wszystkim mieć duży dystans do tego, co się widzi, słyszy, co proponuje nam reklama i serwisy informacyjne. Brać odpowiedzialność za to, co się mówi i jakie wartości się wybiera. Nie pozwolić na to, by ktoś z mojej głowy robił śmietnik. Sięgać po źródła, nie budować poglądów na świt tylko na bazie komentarzy. Selekcjonować programy telewizyjne, filmy - wybierać to, co dobre i niesie w sobie pozytywną treść. Dbać o poziom dyskusji, uciekać od osądów, plotkarstwa, jałowej mowy, z której nic nie wynika. Budować pozytywny obraz człowieka i świata, wskazując dobro jako coś, co fascynuje i pociąga...
Łatwo Księdzu mówić... Żeby to wypełnić, trzeba byłoby zamknąć się chyba na bezludnej wyspie...
(śmiech) No nie. Nie da się tak. Choć znam ludzi, którzy nie mają w domu telewizora i nie wyglądają na nieszczęśliwych. Mam przyjaciół, z którymi mogę godzinami rozmawiać i ani przez moment nie „zjedziemy” na wdzięczny temat naszych bliźnich. Znam młodych rodziców, którzy na początku tygodnia razem z dziećmi siadają nad programem telewizyjnym i zakreślają te audycje, które warto obejrzeć - i tylko te. Potrafią ze sobą rozmawiać, dyskutować nt. przeczytanych książek itp. Można? Można. Trzeba tylko chcieć.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 34/2011
opr. ab/ab