Rozmawianie przez telefon w teatrze, kinie, kościele czy podczas rodzinnego obiadu, to poważne faux pas
Statystyki podają, że dwa lata temu liczba telefonów komórkowych przekroczyła liczbę mieszkańców Polski. Trudno już wyobrazić sobie bez nich życie. Stały się podstawowym narzędziem komunikacji. Dzwonią wszędzie, nie ogranicza ich kabel, ściany mieszkania... No właśnie - i tu jest problem.
Istnieją sytuacje, gdy dzwonek komórki to poważne faux pas. I tak: niestosowne jest rozmawianie przez telefon komórkowy w teatrze, kinie, kościele. Fatalnie wygląda obrazek, gdy podczas uroczystego obiadu ktoś co chwila wstaje, by odebrać rozmowę, ewentualnie pod obrusem „dziobie” w klawiaturę, pisząc smsy. Niezręczne jest prowadzenie w miejscach publicznych rozmów na tematy intymne, wymienianie nazwisk osób czy podawanie informacji, które osoba postronna (stojąca obok, a przecież mogąca znać naszego rozmówcę) może wykorzystać. Mimo tego, że zazwyczaj na wyświetlaczu telefonu pojawia się nazwa i numer osoby dzwoniącej, dobry zwyczaj wymaga, by dzwoniąc do kogoś najpierw się przedstawić. Zasada ta dotyczy także telefonów stacjonarnych. Jeżeli zdarzy się, iż z przyczyn od nas niezależnych rozmowa zostanie przerwana (chwilowy brak zasięgu, rozładowana bateria), obowiązek ponownego zatelefonowania spoczywa na tym, kto zadzwonił jako pierwszy.
Normą stało się dziś korzystanie z automatycznej sekretarki. Kwestie grzecznościowe dotyczą tu zarówno nadawcy nagranego komunikatu, jak też sposobu pozostawiania informacji przez osobę dzwoniącą.
Nagrywając wiadomość powitalną trzeba pamiętać, jaka grupa osób będzie odbiorcami. Nie ze wszystkimi jesteśmy na „ty”, nie do wszystkich zwracamy się zwyczajowym zwrotem pan/pani. Należy wybrać taką formę komunikatu, który będzie uniwersalny. Zaniechanie tego może doprowadzić do wielu nieprzyjemnych zgrzytów. Zabawne powitanie, nagrane np. przez gimnazjalistę, będzie obraźliwe dla kogoś, kto dzwoni spoza kręgu rówieśników. Oczywistą jest rzeczą, że w powitaniu nie może być miejsca na słowa wulgarne. Raczej do ekstrawagancji adresowanej do wąskiej grupy (wtajemniczonych) odbiorców zaliczyć należy nagranie w formie np. szczekania psa czy kwilenia niemowlęcia.
Jakie informacje powinien zawierać dobrze skonstruowany komunikat powitalny w naszej poczcie głosowej? Podstawowe, krótkie i czytelne. „Dzień dobry, Jan Kowalski. W tej chwili nie mogę rozmawiać. Proszę nagrać wiadomość. Dziękuję.” W związku z dominującą dziś w marketingu, reklamie formą „ty” dopuszczalna jest sposób konstruowania informacji: „Tu Anna Skalska. Zostaw wiadomość. Dziękuję”.
Jeżeli osobą dzwoniącą jest ktoś o wyższej randze (przełożony, osoba starsza) może zostawić na poczcie głosowej informację z prośbą o oddzwonienie. W sytuacji odwrotnej (dzwonię do szefa, profesora na uczelni) prośba taka byłaby niegrzeczna. Można zostawić informację o tym, co jest powodem połączenia, kwestię oddzwonienia zostawiając adresatowi komunikatu.
Kolejny problem telefonicznego savoir-vivre'u to komunikacja smsowa: komu wysłać, a kiedy lepiej zadzwonić? Niewątpliwie jest to forma przekazu informacji niezwykle popularna i tania. Wysyłamy sobie w ten sposób treści ułatwiające funkcjonowanie w społeczności, rodzinie, grzecznościowe pozdrowienia, życzenia świąteczne. Korzystamy z niej, gdy z jakichś powodów rozmowa w danej chwil jest niemożliwa. Czy wypada jednak wysłać smsa szefowi, profesorowi? Co osobie starszej (babci, cioci) sprawi większą przyjemność: powielenie świątecznego (imieninowego, urodzinowego) gotowca z życzeniami czy choćby krótka rozmowa, zawierając kilka serdecznych zdań? Myślę, że pytanie jest retoryczne. Suchy komunikat nigdy nie zastąpi żywego słowa. Często młodzi ludzie posługują się tzw. emotikonami, tj. kombinacjami znaków graficznych, które są nacechowane emocjonalnie. Trzeba jednak pamiętać, że adresat skrótu może nie zrozumieć, poza tym, jak trafnie zauważa prof. Bralczyk, każde pokolenie ma odmienne poczucie humoru, a w związku z tym skuteczność komunikacji w tym wypadku może być obniżona. W związku z powyższym w niektórych sytuacjach wypada po prostu po „staroświecku” zadzwonić (albo wysłać list). Poza tym bywa, że informacja domaga się odpowiedzi - nie każdy potrafi pisać smsy. Poza tym klawiatura telefonu jest mała i brak okularów w danym momencie może uniemożliwić odpowiedź.
W Polsce Ludowej przed wiele lat w „Przekroju” ogromną popularnością cieszyła się cotygodniowa rubryka zatytułowana „Demokratyczny savoir-vivre”, prowadzona przez Janinę Ipohorską, piszącą pod pseudonimem Jan Kamyczek. Rady zostały zebrane i wydane w książce pt. „Grzeczność na co dzień”, potem wielokrotnie wznawianej. Kilkakrotnie wydawany był poradnik językowy Ireny Gumowskiej „ABS dobrego wychowania”. Obu autorkom (choć opracowania miały w domyśle upowszechniać równość w rozumieniu ideologii socjalistycznej) udało się upowszechnić tradycyjnie polski model uprzejmości. Na tych radach wychowało się wiele pokoleń. Dziś nieocenioną pomocą w kształtowaniu bon tonu są liczne publikacje prof. Miodka, Bralczyka czy poradniki Małgorzaty Marcjanik („Mówimy uprzejmie”). W sukurs idzie internet, programy telewizyjne. I dobrze, że tak się dzieje.
Problem tkwi w tym, że w imię swobody obyczajów, szeroko rozumianego luzu, w konfrontacji ze znacznie uproszczoną obyczajowością, np. angielską czy amerykańską, nonszalancją obserwowana np. na ekranach filmowych, nasza rodzima obyczajowość ginie. Niektóre wzorce zachowań stają się anachronizmem (całowanie kobiecej dłoni na powitanie), inne nabierają nowego znaczenia. Rozwój nowych form komunikacji prowokuje konieczność uzupełnienia zasad savoir-vivre'u wobec sytuacji, których jeszcze ćwierć wieku temu po prostu nie było. Dochodzi do tego zubożenie języka, coraz powszechniejsza niechlujność w sposobie bycia i wyrażania się, naturalna tendencja - obecna w każdym języku - do skracania wypowiedzi i zapożyczeń. Nie znaczy to jednak, że dotychczasowe zasady nagle przestały obowiązywać. Niewątpliwie konieczna jest elastyczność w ich rozumieniu, ale też bezcenne wydają się wszelkie działania, które mają pomóc w ocaleniu tradycyjnych zachowań i przekazywaniu ich kolejnym pokoleniom.
Pocztówki powoli odchodzą do lamusa. Sms, mms, mail zdetronizowały je. Producenci widokówek łatwo jednak nie poddają się, wymyślając coraz to nowe pomysły na wakacyjne pozdrowienia.
Różnie to wychodzi. Czasem na półkach pojawiają się piękne, ręcznie robione kartki, których urok, niepowtarzalność sprawiają, że jesteśmy skłonni wydać nawet spore pieniądze, by komuś zrobić niespodziankę. Niestety, spotyka się też widokówki operujące wulgarnością, kpiną, nacechowane erotyzmem. Jeśli ktoś decyduje się na wybór kartki ważne jest, by graficzną formę widokówki dostosować nie do własnych upodobań (jak też subiektywnego rozumianego poczucia humoru) lecz do wieku, upodobań i stylu adresata. To samo tyczy się gotowych tekstów, które są niekiedy umieszczone na pocztówce. Dowcip niekoniecznie musi być zrozumiany przez osobę nieznającą kontekstu obrazka czy podpisu i - zamiast sprawić przyjemność - stanie się powodem dwuznaczności, domysłów, a w najgorszym przypadku, obrazy.
Polska grzeczność nakazuje zachować postawę uniżenia wobec odbiorcy wakacyjnych pozdrowień. Są one miłym znakiem pamięci, że oto ktoś, kto jest daleko, odpoczywa, przeżywa miłe chwile, nie wyrzucił z serca adresata. Trzeba jednak zawsze mieć na uwadze fakt, że nie wszystkich stać na drogie wojaże (szczególnie wyprawy do odległych krajów), ekskluzywne hotele. Kartka i napisane na niej słowa nie powinny wywoływać poczucia niższej wartości (gdy wiadomo, że nigdy nie będzie go stać na taką eskapadę), nie mogą też być nacechowane poczuciem wyższości, obnoszeniem się ze swoją zamożnością.
opr. aw/aw